Albo Jauch miał w swym otoczeniu wiele osób o zdolnościach plastycznych, albo poproszeni o wpis do sztambucha przyjaciele wyręczali się zawodowymi rysownikami, bo wypełniające jego album urodzinowy studia fragmentów architektonicznych, rzeźb, kopie grafik i inne szkice zdradzają niewątpliwie wrażliwość plastyczną i znajomość warsztatu. Na uwagę zasługują zwłaszcza delikatne, naturalistyczne rysunki kwiatów i owadów, których autorką była najprawdopodobniej, jak pisze Kozak, córka poprzednika Jaucha na dyrektorskim urzędzie, architekta Johanna Christopha von Naumanna. Mnie natomiast zaintrygowały dwie ilustracje, będące kopiami grafik francuskiego artysty z XVII wieku Jacquesa Callota. Jedna przedstawia trzy postacie wiejskich muzykantów oraz tańczącą kobietę, druga zaś, to monumentalna, pełna intrygujących detali scena kuszenia świętego Antoniego.
Trudno czasem wyjaśnić, co w danym momencie przyciągnęło nagle naszą uwagę, co sprawiło, że na tym właśnie obrazie, zdjęciu, scenie, wersie, akapicie czy słowie dłużej zatrzymaliśmy wzrok, że one właśnie pochłonęły nagle nasze myśli i zaprzątnęły naszą wyobraźnię. Faktem jest, że w albumie Jaucha te dwie ilustracje wyróżniają się na tle pozostałych, klasycznych, dworskich, arkadyjskich i realistycznych, swym groteskowym charakterem i nastrojem jakiejś niesamowitości, wymieszanej z rubasznością. Tak jakby postacie Callota zawędrowały na karty sztambucha z jakiejś innej epoki, z jakiejś innej, odległej krainy. Zapragnąwszy dowiedzieć się więcej o tym artyście, zagłębiłem się w świat jego dzieł na wiele dni, a najciekawsze przy tym okazało się to, jak jego twórczość zapładniała wyobraźnię pisarzy.
Jacques Callot urodził się w 1592 roku w Nancy, stolicy księstwa Lotaryngii, w rodzinie szlacheckiej. Jego ojciec był posłańcem na dworze Karola III. Gdy Jacques trochę podrósł, został oddany do terminu u dworskiego zegarmistrza. Trudno nie pomyśleć, że to właśnie tam, ślęcząc nad trybikami, tarczami i sprężynkami rozwinął ujawniające się później w całej jego twórczości upodobanie do form drobnych, do miniaturowych, stłoczonych licznie na niewielkiej przestrzeni i oddanych z perfekcyjną precyzją detali. Legenda spopularyzowana przez pierwszych biografów artysty mówi, że długo w terminie nie wytrwał. Skuszony życiem wagabundy, w pewnym momencie uciekł od zegarmistrza i dołączył do grupy Cyganów, z którą zawędrował do Włoch. Ile w tej legendzie prawdy, nie wiadomo, według innych biografów bowiem, to po prostu ojciec, świadomy, że fach realizującego dworskie zamówienia grafika nie jest dla syna najgorszą drogą kariery, zabrał go ze sobą w podróż do Rzymu, gdzie wypadła mu właśnie misja poselska.
W Wiecznym Mieście Callot terminował najpierw w atelier francuskiego rytownika Phillippe’a Tommasina, ale wkrótce musiał je opuścić, gdyż ponoć, znowu jak głosi legenda, uwiódł mistrzowi żonę. Szczęśliwie trafił pod skrzydła pochodzącego z Florencji akwaforcisty Antoniego Tempesty, który nie dość, że był utalentowanym grafikiem (słynne ilustracje do Metamorfoz Owidiusza), to jeszcze miał odpowiednie kontakty, dzięki którym Callot zdobył swe pierwsze poważne zlecenie. Pobyt we Florencji i zatrudnienie na dworze Cosima II Medyceusza były dla niego bardzo owocne artystycznie, niestety przedwczesna śmierć mecenasa zmusiła Callota do powrotu w 1621 roku do Francji, do rodzinnego Nancy, gdzie ożenił się i osiadł na stałe. Początkowo dyskontował głównie swe osiągnięcia i doświadczenia włoskie, ale wkrótce wzbudził zainteresowanie dworu lotaryńskiego i zaczął realizować jego zlecenia. Odbył podróże do Niderlandów, gdzie między innymi poznał Van Dycka, który namalował jego portret, oraz do Paryża, gdzie na zamówienie dworu królewskiego wykonał ryciny upamiętniające zwycięstwa Ludwika XIII nad hugenotami.
Callot był gorliwym katolikiem i ponoć codziennie uczestniczył we mszy, jednak najwyraźniej, jak można wnosić z jego twórczości, nie był to pogodny i beztroski katolicyzm spod znaku świętego Franciszka. Szczególnie późne prace artysty, powstałe pod wpływem doświadczeń działań wojennych, które dotknęły rodzinną Lotaryngię w latach 30. XVII wieku, pokazujące okrucieństwa i nieszczęścia wojny, przesiąknięte są goryczą, fatalizmem i brakiem złudzeń co do natury świata i kondycji człowieka. Nie przypadkiem ostatnie, powstałe tuż przed śmiercią w 1635 roku dzieło Callota, to oszałamiająca grafika przedstawiająca kuszenie świętego Antoniego, pełna potworów, zjaw i monstrów w duchu Hieronima Boscha, zakomponowana na podobieństwo sceny teatralnej, nad którą góruje szatan w postaci ogromnego smoka. To ją właśnie przerysowano generałowi Jauchowi do sztambucha na urodziny.
Potężne œuvre francuskiego grafika, liczące ponad 1500 prac jest zaskakująco jednorodne jeśli chodzi o technikę, za to bardzo różnorodne tematycznie. Callot uprawiał niemal wyłącznie akwafortę, którą udoskonalił, zastępując powszechnie używany w jego czasach miękki werniks twardszym, stosowanym przez lutników i wykorzystując nowe rodzaje dłut oraz sposobów wytrawiania płyt, co pozwoliło mu, jak zauważa Maciej Bóbr, na „uzyskanie miedziorytniczej niemal precyzji kreski przy zachowaniu płynności i swobody charakterystycznej dla akwaforty”.
Wśród dzieł Callota znajdziemy zarówno z rozmachem zakomponowane panoramy przedstawiające rozległe krajobrazy i setki postaci (Oblężenie Bredy, Jarmark w Imprunecie), jak i drobne, kameralne obrazki zwierząt, ptaków czy detali architektonicznych; zarówno grafiki o tematyce religijnej i ilustracje scen biblijnych, jak i zupełnie świeckie sceny zabaw, teatrów ulicznych (cykl Balli di Sfessania) czy targowisk; zarówno sceny alegoryczne jak i pejzaże (cykl Widoki Paryża). Znajdziemy tchnące spokojem i melancholią widoki zbliżające się do holenderskiego malarstwa rodzajowego (cykl Cztery pejzaże czy Jarmark w Gondreville) oraz pełne dynamiki obrazy okrucieństw wojennych (cykl Okrucieństwa i nieszczęścia wojny). Zarówno postacie świętych, władców i możnych tego świata (cykl Capricci), jak i sylwetki chłopów, ubogich mieszczan, aktorów, Cyganów, kalek czy żebraków, ekspresyjne, nierzadko karykaturalne (cykle Żebracy, Gobbi, Capricci di varie Figure), a także wizerunki stwórów mitycznych i fantastycznych.
Z nazwiskiem Callota związane jest jedno z fundamentalnych pojęć w dziejach sztuki i literatury europejskiej, mianowicie g r o t e s k a. To właśnie dzięki Callotowi – pisze Włodzimierz Bolecki – nastąpił w XVII stuleciu przełom w jej rozumieniu i postrzeganiu. Dużą rolę odegrały w tym procesie reprodukcje sztychów Callota, które dzięki rozwijającemu się wówczas prężnie handlowi grafiką i rynkowi kolekcjonerskiemu stały się znane w całej Europie (zwłaszcza we Francji i w Anglii). „Przede wszystkim – pisze Bolecki – utrwaliły one rozumienie „groteski” jako obrazów dziwacznych i przerażających potworów, fantastycznych monstrów nie mających żadnych odpowiedników w naturze (harpie, sfinksy, konie morskie etc.). Równocześnie jednak, na nie znaną wcześniej skalę, wprowadziły do rozumienia „groteski” pojęcie śmieszności: burleskę, karykaturę, farsę, błazenadę. Dopiero dzięki rycinom Callota, we Włoszech, we Francji, w Niemczech, czy w Anglii termin „groteska” anektuje – wstecznie! – średniowieczno-renesansowe formy karnawału: motywy ludowych świąt, maskarad, parodiae sacrae. Właśnie dzięki recepcji Callota termin „groteska” zaczyna być po raz pierwszy odnoszony do twórczości Villona, Rabelais’ego, Breughla, Shakespeare’a, Cervantesa i innych, stając się synonimem rubaszności, karykatury (…) dziwacznych postaci ludzkich i ich przygód.”
Jeśli w historii sztuki i literatury wyznaczyć, bardzo grubą, przyznaję, krechą narysowany podział na tych, co dochowują wierności wzorcom klasycznym opartym na harmonii, symetrii, umiarze i regularności, oraz na tych, co na różny sposób z wzorcami tymi polemizują i je podważają, to Callota bez wątpienia umiejscowić należałoby w drugiej grupie. Nic dziwnego zatem, że jego twórczością zainteresowali się najwięksi kontestatorzy klasycyzmu, czyli romantycy, a pierwszym, który jawnie przyznawał się do inspiracji nią był E.T.A. Hoffmann.
(cdn.)
Jacques Callot, Kot czatujący na ptaka w klatce, źródło: Polona |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz