Wystawa nie jest zrobiona z jakimś szczególnie imponującym rozmachem, ale i tak zwiedziłem ją z wielką przyjemnością, bo była to moja pierwsza od wielu pandemicznych miesięcy wizyta w muzeum. Holandia XVII wieku jest w pewnym sensie krainą z bajki, tchnącą swoistą aurą. Mieszczańskie wnętrza i zamglone pejzaże z wiatrakami, kanałami, polami, domostwami i wieżami kościołów przycupniętymi pod szarobłękitnym niebem emanują jakimś poczuciem spokoju, ładu i harmonii. Gdy je oglądam, przypomina mi się fragment z poematu prozą Kazia Czesława Miłosza ze zbioru Dalsze okolice, gdzie poeta użył formuły „spokojne gospodarzenie człowieka na ziemi”. Uczynił to w odniesieniu do krajobrazu swych rodzinnych litewskich stron, ale dla mnie trafnie oddaje ona tę atmosferę, którą odnajdujemy w holenderskich pejzażach.
„Mnie – pisze Miłosz – ten kraj objawił coś, co zupełnie nie miało nazwy, a co dzisiaj nazwałbym może spokojnym gospodarzeniem człowieka na ziemi: dymy wiosek, bydło wracające z pastwisk, kosiarze siekący owsy i otawy, tu i ówdzie łódka u brzegu kołysana lekką falą. Nie żeby nie było tego samego i gdzie indziej, ale tutaj zgęszczało się to czemuś w zamknięty, nieduży obszar codziennych obrzędów i prac.” Tak rozumiana „codzienność” nigdy nie kojarzyła mi się z nudą i rutyną. Jest w koncepcji życia zorientowanego na „spokojne gospodarzenie człowieka na ziemi”, w rytmie „codziennych prac i obrzędów” jakaś siła i pewna podniosłość. Holendrzy XVII wieku dobrze to rozumieli.
Zainteresowanym historią książki i drukarstwa poleciłbym zwrócenie uwagi na ciekawą gablotę, w której wyeksponowano oryginalną płytkę miedziorytniczą wraz z opakowaniem, oraz książkę: ilustrowany wybór różnych opowieści z Nowego Testamentu w języku holenderskim, otwartą na stronicy ozdobionej ryciną wykonaną z użyciem tejże płytki. Dzięki temu zestawieniu można sobie uzmysłowić jak ilustrowano druki w przeszłości.
Dłuższy czas przypatrywałem się też potężnej drewnianej prasie do bielizny, gdyż użyteczne przedmioty życia codziennego zwykle dużo bardziej do mnie przemawiają, niż luksusowe meble, zastawy, tkaniny, porcelany czy kryształy. To dzięki podobnym machinom, jak się okazuje, bogaci mieszczanie holenderscy mogli nosić te wszystkie wykrochmalone, śnieżnobiałe, lniane krezy, czepki, koszule i koronki, które oglądamy na ich portretach.
Len był skądinąd holenderską specjalnością. Toiles de Hollande ceniono w całej Europie. Sprowadzane z Flandrii, północnej Francji, Niemiec i z Rzeczpospolitej szare płótno poddawano długotrwałemu i pracochłonnemu procesowi bielenia, który stał się również tematem malarstwa. Na wystawie w Zamku Królewskim reprezentowane jest ono przez obraz Bielenie płótna pod Haarlemem Jana van Kessela (1641/1642-1679) pochodzący ze zbiorów wawelskich.
Jan van Kessel (1641/1642-1679), Bielenie płótna, źródło: Muzeum Zamku Królewskiego na Wawelu |
Przypomniał mi się tutaj fragment z Pierścieni Saturna W.G. Sebalda, w którym autor opisuje obraz Jacoba van Ruisdaela z haskiego Mauritshuis. Dopiero przed nim, snujący się po muzeum narrator zgnębiony nieprzespaną nocą i porażony sceną z obrazu Lekcja anatomii doktora Nicolaesa Tulpa jako tako się uspokaja. Mowa o jednym z kilkunastu widoków Haarlemu wykonanych przez van Ruisdaela, rozrzuconych dzisiaj po muzeach całego świata. Obraz van Kessela prezentowany na warszawskiej wystawie jest ich naśladownictwem.
Nasuwa się tu kilka refleksji nad naturą holenderskich pejzaży i warsztatem ich autorów. Przyjęło się uważać, że w odróżnieniu od malarstwa flamandzkiego, francuskiego czy włoskiego, siedemnastowieczny pejzaż holenderski oddawał miejsca realnie istniejące, odwzorowywał autentyczną topografię i charakterystyczne cechy krajobrazu ułatwiające oglądającym ich identyfikację. Opis Sebalda zdaje się to przekonanie nieco podważać. Pytanie czy trafnie?
„Podchodząca pod Haarlem równina – pisze Sebald – widziana jest z góry, z wydm, jak się powszechnie uważa, jednak wrażenie perspektywy z lotu ptaka nasuwa się z tak przemożną siłą, że wydmy te musiałyby być chyba wysokimi wzgórzami, jeśli nie wręcz górami. W rzeczywistości van Ruisdael nie ustawił naturalnie sztalug na wydmach, lecz zajął fikcyjne, wyimaginowane stanowisko ponad światem. Jedynie w ten sposób mógł widzieć wszystko naraz.”
Jacob van Ruisdael, Widok Haarlemu z bieleniem płótna, 1670-1675, źródło: Mauritshuis |
To tak sugestywnie przedstawione wrażenie może być jednak złudne. W kraju nizin, rozległych krajobrazów, nieobjętych płaszczyzn i dalekiego horyzontu o perspektywę z lotu ptaka jest bowiem zapewne całkiem nietrudno. „Tu w Holandii – pisze Zbigniew Herbert w Martwej naturze z wędzidłem – miałem uczucie, że wystarczy byle jaki pagórek, aby objąć wzrokiem cały kraj – wszystkie jego rzeki, łąki, kanały i czerwone miasta – niby wielką mapę, którą można przybliżać i oddalać od oczu.”
Drobiazgowa analiza porównawcza kilku różnych widoków Haarlemu (haarlempjes) autorstwa van Ruisdaela dokonana z wykorzystaniem dawnych map, współczesnych fotografii oraz zdjęć satelitarnych, dostępna przykładowo na tym filmie, pokazuje całkiem przekonująco, że malarz w istocie mógł „rozstawiać sztalugi” na okolicznych podhaarlemskich wydmach i wzgórzach, czego efektem były widoki autentycznych krajobrazów i ujęcia zupełnie realnej topografii okolic miasta przedstawione na obrazach.
Użyłem cudzysłowu, bo „rozstawianie sztalug” wypada tutaj traktować raczej metaforycznie. Jak pisze Joanna Winiewicz-Wolska: „Holenderscy malarze pejzażu tworzyli swoje obrazy w pracowni, nie wychodzili ze sztalugami w plener, jak późniejsi o ponad dwa stulecia impresjoniści. W naturze wykonywali jedynie rysunkowe szkice, które wykorzystywali potem malując obrazy już w atelier.” Zapewne ten szczegół warsztatowy sprawiał, że weryzm Holendrów miał swe ograniczenia i faktycznie niektóre pejzaże są mimo wszystko dalekie od topograficznej ścisłości, jak to pokazuje na przykładzie obrazów innego mistrza pejzażu holenderskiego, Jana van Goyena, wspomniany już Herbert. W opisie Sebalda tli się więc pewna trafna intuicja.
W rzeczywistości zapewne jednak to, co pisarz w przypadku Widoku Haarlemu z bieleniem płótna wziął za wynik zajęcia przez van Ruisdaela wyimaginowanej perspektywy z lotu ptaka, było efektem śmiałej kompozycji, odważnego wypełnienia znacznej części obrazu widokiem nieba oraz nasycenie go niezwykłą grą światła słonecznego przebijającego się przez chmury i z różnym natężeniem oświetlającego łąki, zarośla, zagajniki i rysujące się na horyzoncie zabudowania miasta. Tej śmiałości i wyrazistości zabrakło już, mam wrażenie, na obrazie van Kessela, prezentowanym na wystawie w Zamku Królewskim. Niemniej, podobnie, jak wspomniany na początku tej notatki, Widok Nijmegen pozwala on choć odrobinę poczuć tę szczególną aurę siedemnastowiecznego pejzażu holenderskiego.
Widok Nijmegen z barką i dwukonną karocą, według Jana van Goyena (1596-1656) według, źródło: Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz