Piotr Matywiecki, poeta, a także przez wiele lat bibliotekarz w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, pisze o tym zjawisku w swojej książce Stary Gmach: „Książki niespodziewanie chroniły w sobie, niejako przygarniały materialne artefakty. Między kartkami znajdywaliśmy najdziwniejsze pozostawione tam karteluszki. Były to stare rewersy, notatki czytelników, bilety miejskiej komunikacji, reklamy sklepów branży piśmienniczej, recepty. Te artefakty były dziwne, a przecież w czasie, od którego odpadły – najpospolitsze. Chociaż niektóre zaskakujące – na przykład sto razy przepisana za karę przez jakiegoś uczniaka moralistyczna sentencja albo wyrwana ze ściennego kalendarza porada, jak czyścić dywany. Pochodziły te znaleziska sprzed obu wojen, zawsze wywoływały wstrząs: uprzytomnienie przeszłości.”
Przez lata uzbierało mi się pudełko artefaktów, które znalazłem między stronicami książek. Jest w nim na przykład liść klonu (czy może olchy), który Jerzy Timoszewicz zasuszył w tomie Esejów dla Kassandry Jerzego Stempowskiego oraz fotografia wizerunku Matki Boskiej Berdyczowskiej, którą z kolei ukrył między stronami Eseju Berdyczowskiego w tomie Od Berdyczowa do Rzymu.
Jest tabelka zawierająca końcówki deklinacji łacińskich sporządzona miniaturowym pismem wiecznym piórem na mocno już pożółkłym papierze, zapewne jeszcze sprzed wojny. Jest wiele zakładek do książek. Moja ulubiona to zakładka Ligi Ochrony Przyrody z 1981 roku, którą znalazłem rok temu w zbiorze felietonów Dickensa (Szkice Boza i przedstawiciel niehandlowy, tłum. Zofia Sroczyńska, Czytelnik, 1955) przeglądanym w jednym z warszawskich antykwariatów. Na jednej jej stronie znajduje się wizerunek tęcznika liszkarza, na drugiej zaś nadobnicy alpejskiej. „Są nie tylko – głosi podpis – szczególną ozdobą pól i lasów, ale należą do najbardziej pożytecznych owadów. Szkoda, że stopniowo giną!”.
Nie zdradzając się sprzedawcy ze znaleziskiem tkwiącym w środku, książkę zakupiłem, mimo, że jeden egzemplarz już miałem w domu, bo przypomniało mi się, jak w piątej klasie podstawówki, za namową nauczycielki biologii, w której się skrycie podkochiwałem, zapisałem się do lokalnego koła Ligi Ochrony Przyrody. Dokarmialiśmy ptaki i jeże, grabiliśmy liście w szkolnym ogródku, jeździliśmy na wycieczki do lasu uczyć się rozpoznawać drzewa. Największym przeżyciem tego krótkotrwałego członkostwa było jednak, z dzisiejszej perspektywy zupełnie szokujące i budzące niesmak, spotkanie z prezesem lokalnego koła myśliwskiego, który opowiadał o tym, jak jego stowarzyszenie troszczy się o przyrodę.
Osobny podzbiór stanowią obiekty o charakterze dokumentów stricte historycznych: druki, ulotki, cegiełki, ziny, efemeryczne gazetki, etc. Na przykład znaleziony w jednotomowym wydaniu Na wysokiej Połoninie Stanisława Vincenza (Londyn, 1956), pochodzącym ze zbiorów Henryka Józewskiego z Pracowni na Koszykowej, przepisany na maszynie tekst wystąpienia Leszka Kołakowskiego na Walnym Zebraniu Okręgu Warszawskiego Związku Literatów Polskich z dnia 26 lutego 1968 roku, poświęconym zakazowi wystawiania Dziadów, w którym Kołakowski występował w obronie wolności kultury przed ingerencjami cenzury.
Interesujące znalezisko pochodzi z dwutomowego wydania Przygód Dobrego Wojaka Szwejka w przekładzie Pawła Hulki-Laskowskiego (Książka i Wiedza, 1985). Jest to dowód uiszczenia opłaty w wysokości pół korony za skorzystanie z toalety na dworcu kolejowym w Pradze (Praha Hlavní Nádraží). Jego obecność w dziele Haška kieruje mnie ku krótkiej dygresji na temat okoliczności czytania i doboru lektury do miejsca pobytu. Są mianowicie w tej sprawie dwie szkoły: szkoła z g o d n o ś c i oraz szkoła k o n t r a s t u.
Pierwsza głosi pochwałę zwyczaju czytania książek w miejscach, z którymi są one związane, w których dzieje się ich akcja, które są w nich opisane. Anne Fadiman określa ją mianem „Lektury Będąc Tam” i jest jej gorliwą wyznawczynią, a kilka praktycznych przykładów wcielania jej w życie opisała w swej książce Ex libris. Wyznania czytelnika. Szkoła kontrastu natomiast głosi coś dokładnie przeciwnego, mianowicie świat przedstawiony w czytanej właśnie książce powinien być możliwie najbardziej odległy od tego, który nas otacza. Alberto Manguel w Mojej historii czytania tak o tym pisze: „Nędznicy, ze swymi ulicami i lasami, światełkami rozbłyskującymi w ciemnych kanałach i na barykadach, byli dla Colette idealną książką do czytania w cichej sypialni. Podobnego zdania był W.H. Auden. Twierdził, że lektura powinna pod pewnym względem stanowić kontrast z miejscem, w którym się ją czyta. „Nie potrafię czytać Jefferiesa wśród wzgórz Wiltshire ani przeglądać limeryków w klubowej palarni”. Może to i prawda – podsumowuje Manguel – wkraczanie w przedstawiony w książce świat podobny do tego, który nas otacza może w momencie czytania sprawić wrażenie nadmiaru.” Poprzedni czytelnik egzemplarza Przygód Dobrego Wojaka Szwejka, który mam na półce, był najwyraźniej zwolennikiem szkoły pierwszej.
Najbliższe są mi jednak naturalnie znaleziska z księgozbioru domowego z mojego dzieciństwa. Rzeczy wciśnięte między strony przed laty teraz znajduję podczas porządków i nieodzownego przy nich kartkowania, przeglądania i podczytywania. Na przykład przechowywane w egzemplarzu Fortu nad Athabascą Sata Okha (Warszawa, 1985), wycięte z magazynu „Razem”, zdjęcie Nastassji Kinski, w której, jak pamiętam, kochałem się w piątej klasie podstawówki (jeszcze przed panią od biologii), po obejrzeniu filmu „Hotel New Hampshire”. Wspomnienie to wprawia mnie teraz w pewną konsternację, biorąc pod uwagę, że przez większą część filmu aktorka występuje w przebraniu niedźwiedzia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz