wtorek, 5 grudnia 2023

Mea

Kraina o nazwie Mea pojawia się w opowiadaniu Antoniego Langego, zatytułowanym Władca czasu, zamieszczonym w tomie Czwarty wymiar (Warszawa, 1912). Mea nie jest miejscem, które da się odwiedzić, można ją jedynie oglądać pod mikroskopem i śledzić jej dzieje, choć zapewne stosowniejszy byłby tu tryb dokonany. Obserwacja Mei to bowiem efekt eksperymentu przeprowadzonego z użyciem substancji halucynogennej o nazwie anehaspati i nie wiadomo, czy to psychodeliczne doświadczenie dałoby się w ogóle powtórzyć. Być może więc jej egzystencja była jednorazowym epizodem, co wykluczałoby ewentualne włączenie hasła „Mea” do takich leksykonów fikcyjnych krain literackich jak Słownik miejsc wyobrażonych Gianni Guadalupiego i Alberto Manguela, czy Fantastyczny Atlas Polski Pawła Dunina-Wąsowicza.

Odnotuję więc istnienie Mei chociaż tutaj, lecz zanim ją dokładniej opiszę, muszę przypomnieć X księgę przygód Tytusa, Romka i A’tomka. Bohaterowie dostają w niej do przetestowania Mielolot, nowy pojazd profesora T.Alenta, który przypomina gigantyczną maszynkę do mielenia mięsa i jest napędzany paliwem o nazwie dowciplina. Lot prototypowy Mielolotu kończy się niestety awaryjnym lądowaniem na bezludnej wyspie. Tytus, Romek i A’tomek wyruszają na rekonesans, a w tym czasie zamieszkujące wyspę małpy wypijają całe paliwo z baku pojazdu uniemożliwiając dalszą podróż. Bohaterowie stają przed koniecznością wyprodukowania dowcipliny. Jak tego jednak dokonać na dziewiczej, bezludnej wyspie, na której brak jakichkolwiek urządzeń przemysłowych umożliwiających obróbkę surowca?

Aby takie urządzenia zbudować, Tytus, Romek i A’tomek przechodzą w ekspresowym tempie przez kolejne etapy rozwoju cywilizacji, poczynając od epoki kamiennej i dochodząc nieodmiennie do fazy przemysłowej. Pozwala im to wprawdzie rzeczywiście wyprodukować potrzebne paliwo, ale równocześnie doprowadza wyspę do stanu katastrofy ekologicznej. Pamiętam, że jako dwunastolatek z dużym zainteresowaniem oglądałem tę historię cywilizacji ludzkiej w pigułce i z przejęciem patrzyłem na obrazek zdegradowanej planety. Analogie oczywiste, aktualność niepodważalna. Tu jednak bardziej interesuje mnie motyw fabularny, gdyż nieco podobny wykorzystał właśnie Lange w opowiadaniu Władca czasu.

Jego bohater, profesor Jan Kanty Szelest studiuje botanikę i zgłębia tajemnice budowy roślin. Szelest to jednak uczony wszechstronny i pasjonują go także inne sprawy, na przykład zagadnienie czasu. Mikroskop pozwala „rozciągnąć” obraz w przestrzeni, jak jednak to samo zrobić z czasem? – zastanawia się Szelest. „Jak rozciągnąć moment w bezmiary?” Z pomocą przychodzi mu uczony Symforion Larysz, skądinąd wynalazca powiększającego miliony razy metamikroskopu, z którego Szelest korzysta. Oto podróżując niedawno po Indiach Larysz dowiedział się o roślinie posiadającej niezwykłe właściwości. Jej zażycie umożliwia doświadczenie rozciągliwości czasu. Ten sam stan, który, jak dowodzi Larysz, osiągają przez wysiłek wewnętrzny i medytację Hindusi, sprawiający, że „minuta jedna, strawiona w najwyższej potędze ducha, znaczy tyle, co sto lat”, dzięki anehaspati, bo tak nazywa się dobroczynna roślina, co oznacza „władca czasu”, może być udziałem każdego śmiertelnika.

Szczególnie „badania mikroskopowe przy pomocy anehaspati otwierają nam światy nieznanych dotychczas tajemnic.” – zapewnia Larysz w liście, do którego dołącza niewielką flaszeczkę specyfiku. Szelest zatem niezwłocznie przystępuje do eksperymentu. Przygotowuje preparat z komórek porostu, umieszcza go pod mikroskopem, zażywa syrop z anehaspati i rozpoczyna obserwację.

Wacław Forajter, którego artykuł skierował moją uwagę na opowiadanie Langego, streszcza je następująco: „Szelest obserwuje przez mikroskop powstawanie i rozpad roślinnych światów. Mikroświat okazuje się makrokosmosem, w którym rozgrywają się fascynujące losy potwornych płazów.” Nie jest to jednak, muszę stwierdzić, streszczenie do końca ścisłe. Lange pisze o „jaszczurkach”, „bakcylach”, „mrowiskach”, „infuzoriach” i „termitach”, niekonsekwentnie skądinąd nazywając opisywane stwory i mieszając dość swobodnie taksonomiczne kategorie, lecz nie wspomina o płazach. Zresztą w ogóle dzieje się tu znacznie więcej!

Oto tkanka porostu zaczyna się w pewnym momencie jawić profesorowi Szelestowi jako zielonawo-srebrna mgławica, która nagle rozpada się na liczne kulki. Jedna z nich zwraca szczególną uwagę, jest zielona, otoczona błękitnawą, eteryczną błonką. Profesor nadaje jej nazwę Mea, czyli „moja”. Nakręca zwierciadełko mikroskopu tak, by widzieć ją w powiększeniu. Na powierzchni sfery zachodzą rozmaite procesy, z wnętrza buchają dymy, ogniki, wydobywa się zeń bezbarwny dym, wylewają jakieś płyny.

Niczym w opisie biblijnym albo w popularnym podręczniku do nauki przyrody czytamy o kształtowaniu się lądów, mórz, lodowców, które wkrótce porastają lasami i zapełniają się mieszkańcami. „Tysiące żywych infuzoriów krążyło po tych przestworzach, pożerając się, walcząc ze sobą, mnożąc się, rosnąc i umierając. Pokolenia mijały za pokoleniami, lata i wieki płynęły, a świat ten się rozwijał coraz barwniejszy i coraz pełniejszy zjawisk nowych. Śród mieszkańców Mei ukazał się twór, podobny do jaszczurki, który zaczął naraz chodzić na dwóch tylnych nogach, a przednich używał do walki z innymi.”

W sekwencjach obrazów obserwowanych przez Szelesta pod mikroskopem trudno nie dopatrzyć się zatem skrótowego, niczym w X księdze Tytusa, nieco tylko zawoalowanego przedstawienia ziemskiej historii naturalnej oraz dziejów ludzkich. Sferyczny kształt, na którym zachodzą rozmaite procesy, opisywane przez narratora, zresztą bez specjalnego metaforyzowania, w taki sposób, że do złudzenia przypominają te, które ukształtowały kosmos, Ziemię, rośliny, zwierzęta i ludzkie cywilizacje z nieodłącznymi wojnami i rywalizacją. Szelest może je obserwować niejako na bieżąco, w procesie „dziania się” dzięki „rozciągnięciu” czasu, jakie zapewnia halucynogenny preparat profesora Larysza.

Wśród inspiracji Langego z pewnością należałoby wymienić wydany w 1895 roku Wehikuł czasu G.H. Wellsa. Jego bohater dzięki tytułowemu pojazdowi, również obserwuje w wersji skondensowanej rozwój i zmierzch cywilizacji. Ten ostatni wygląda przejmująco. „Nie zdołam opisać owego widoku straszliwego spustoszenia, jakie zawisło nad światem. Czerwone niebo na wschodzie, ciemność na północy, martwe słone morze, skalisty brzeg rojący się od strasznych pełzających potworów, jednostajna, jadowita zieleń roślin podobnych do porostów, rozrzedzone powietrze, które drażniło płuca – wszystko to składało się na przerażającą całość. Przesunąłem się o tysiące lat i ciągle jeszcze widziałem to samo czerwone słońce – trochę tylko większe, trochę ciemniejsze – to samo umierające morze, to samo chłodne powietrze, ten sam rój skorupiaków pełzających wśród zielonych porostów i czerwonych skał.” (tłum. Feliks Wermiński)

Szelest też obserwuje w pewnym momencie dekadencję i schyłek życia na Mei. „Jakoż kwitnące niedawno lasy znikały, mrowiska padały w ruinę, a wśród bakcylów trwała coraz sroższa walka o byt. Tysiące tworów ginęło w śniegach i lodach, a zwłaszcza pyszne władcy owego globu. Światło dawniej tak promienne, które na Meę padało z wielkiej pomarańczy, było coraz bledsze, a gdy kula odwróciła się na osi – była niemal zupełnie czarna.” Wreszcie kosmos Mei zapada się w otchłań i ciemność wypełnia okular mikroskopu. Szelest myśli, że coś się w nim popsuło, ale naraz błyska „srebrne oczko – które, zdaje się, na nowo rozpaliło ogień wewnętrzny tych zwalonych na siebie słońc i planet”. Narrator nazywa to „palingenezą światów zmarłych”, mówi o rozpoczęciu „nowego okres bytu”, którego jednak dalszych losów nie jest Szelestowi dane oglądać, anehaspati bowiem przestaje działać.

Pobrzmiewa tu koncepcja cykliczności świata znana z hinduizmu, co nie dziwi, zważywszy na fascynację polskich modernistów kulturami i religiami Wschodu. Langego jednak zdziwiłby zapewne fakt, że jego wizja wpisuje się też we współczesne modele kosmologiczne cyklicznego powstawania i zapadania się Wszechświata (teoria Wielkiego Odbicia). Pod moim piórem ta ostatnia wzmianka brzmi nieco bałamutnie i efekciarsko, bo o kosmologii nie mam zielonego pojęcia.

Wśród inspiracji Langego jest w każdym razie bez wątpienia fascynacja nauką i jej możliwościami, a przede wszystkim światem, który można zaobserwować pod mikroskopem. W tym miejscu trudno mi się zgodzić z Forajterem, który pisze, że „specyficzny, modernistyczny rys” opowiadania wiąże się z różnym od romantycznego spojrzeniem na piękno organizmów w zależności od ich usytuowania w hierarchii istot żywych. Autor pisze: „dziwne piękno „najniższych” roślin i zwierząt ujawnił dopiero pod koniec wieku niemiecki darwinista Ernst Haeckel w Formach artystycznych natury (Kunstformen der Natur).”

Tymczasem historia tego ujawniania sięga co najmniej półtora wieku wstecz. Intrygujące piękno świata tkanek, bakterii, pierwotniaków, owadów, meduz i wszelkiej innej drobnicy stworzenia pokazywali przyrodnicy począwszy od trzytomowego dzieła Martina Frobeniusa Ledermüllera Mikroskopische Gemüths- und Augen-Ergötzung (1759–63), przez popularne wśród Wiktorian, wypełnione rycinami przedstawiającymi zaobserwowane pod mikroskopem krople wody dzieło Agnes Catlow Drops of Water (1851), po książki wspomnianego przez Forajtera Ernsta Haeckela, którego jednak Kunstformen der Natur były zwieńczeniem procesu popularyzacji mikroświata roślin i zwierząt rozpoczętego już kilka dekad wcześniej, dziełami Radiolaria z 1862 roku czy monografią System Der Medusen z 1879.

Fascynacja mikroskopami i tym, co można dzięki nim zaobserwować ma zresztą jeszcze odleglejszą metrykę. 2 stycznia 1665 Samuel Pepys zanotował w swym dzienniku: „Do mojego księgarza gdziem widział Hooke’a książkę o mikroskopie tak piękną, żem ją natychmiast zamówił dla siebie” (przekł. Maria Dąbrowska). Mowa o dziele Micrographia: or Some Physiological Descriptions of Minute Bodies Made by Magnifying Glasses. With Observations and Inquiries Thereupon (1665) autorstwa Roberta Hooke’a, tego, który obserwując pod ulepszonym przez siebie mikroskopem kawałki korka, użył jako pierwszy określenia „komórka”. Trzy tygodnie później Pepys siedzi do drugiej nad ranem i ogląda Micrographię nazywając ją w dzienniku “the most ingenious book that ever I read in my life.”, wyrażając tym samym opinię licznych czytelników tego niezwykle popularnego przez kolejne dekady dzieła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz