sobota, 20 lipca 2013

Podróże Chatwina do Grecji

Bruce Chatwin wielokrotnie podróżował do Grecji: na Kretę, na Patmos, do Kardamyli na Peloponezie. Na górę Athos odbył jedną ze swych ostatnich wypraw, jak się okazało bardzo znaczącą. W wydanym przez jego biografa Nicolasa Shakespeara zbiorze korespondencji znajdziemy listy i pocztówki, które wysyłał do rodziny i znajomych: z przylądka Sounion, z Rodos, z Delos, z Myken, ze Spetses. Żartobliwe i beztroskie, jak ta, w której wspomina o zmieceniu z pokładu łodzi z pełną torbą, czy ta z wiatrakami z Rodos wysłana do ojca, na której napisał: „więc do tego celowałeś łobuzie!”, nawiązując do wojennej służby Charlesa Chatwina na krążowniku „Euryalus”, i zbombardowania przezeń starych spichlerzy na Rodos. Chatwin lubił w Grecji pisać.


Całość jego australijskiej książki Pieśni stworzenia, liczne artykuły i nigdy nie dokończona historia nomadów powstawały właśnie tam. Wynajmował domy lub zatrzymywał się u przyjaciół: w Chanii na Krecie u amerykańskiego muzyka Allena Bole’a zaprzyjaźnionego z polską klawesynistką Wandą Landowską, w Kardamyli na przylądku Mani u Patricka i Joan Leigh Fermorów.

Starał się jeździć poza sezonem. „Grecja latem fatalna do pracy – pisał 9 lipca 1985 roku do pisarza Murraya Baila – Pomyłka! Słońce i wiatr niszczą komórki mózgowe w tempie niewiarygodnym”. Unikał też turystów. W liście do przyjaciela, Dereka Hilla z lutego 1967 roku pisał: „Ty masz szczęście, że jedziesz do Grecji o tej porze roku. Byłem raz na Akropolu w lutym i nie spotkałem tam nikogo poza grupką rosyjskich marynarzy.”

Za najpiękniejszą wyspę na Morzu Śródziemnym uważał Patmos. W lipcu 1970 pisał z niej do żony Elizabeth: „Pogoda idealna, a melteme zacznie się dopiero za jakieś dwa tygodnie. Czuję się na nowo człowiekiem. W miarę jak się starzejemy, uświadamiamy sobie, że są miejsca, które nam odpowiadają, i takie, które zdecydowanie nie. Rozeznać je można tylko doświadczalnie. Paryż i to miejsce, to moje dwa.” Ale Chatwin nie byłby sobą. Miesiąc później Elizabeth czytała w liście od męża:

„Patmos jest najbardziej denerwującym miejscem – poza Edynburgiem – w jakim zdarzyło mi się przebywać. Człowiek wręcz życzył sobie Apokalipsy. Pięknie tam co prawda – wicher wyje – albo świat praży się w słońcu; te pinakle zębatych skał przebijają się w końcu aż do podświadomości. (…) Brak jedzenia i wody, ale przede wszystkim to potworne uczucie, że nie można się wydostać, które wyniszcza psychicznie.”

Mimo to na Patmos wracał potem kilkakrotnie, 28 września 1983 znów pisał w liście do żony : „Patmos piękna jak nigdy.” Cały Chatwin. Trudno o lepszą ilustrację jego chimerycznej osobowości, z której charakteru zdawał sobie doskonale sprawę pisząc „dlaczego po miesiącu w jednym miejscu staję się niespokojny, a po dwóch – nie do zniesienia?” Próbą odpowiedzi na to pytanie był jego największy i nieukończony projekt literacki – książka o nomadyzmie.

Miała to być ambitna praca antropologiczno-filozoficzno-psychologiczno-filologiczno-historyczna, w której wychodząc od myśli Pascala o tym że całe nieszczęście ludzi pochodzi z tego że nie umieją pozostać spokojnie w swej izbie, chciał pokazać dlaczego ludzie odczuwają potrzebę migrowania, przemieszczania się, podróżowania i co z tego wynika.

„Stając się ludźmi – pisał – zyskaliśmy nie tylko dwie proste nogi i pewny krok, ale też wewnętrzną potrzebę czy instynkt migracyjny, który wraz ze zmianami pór roku zmusza nas do pokonywania wielkich przestrzeni. Ta potrzeba stanowiła integralną część centralnego układu nerwowego, a kiedy się wypaczyła z powodu osiadłego trybu życia, znalazła swe ujście w przemocy, chciwości, walce o pozycję i manii nowości.”

Chatwin o nomadach i wczesnych cywilizacjach ludzkich mnóstwo czytał i mnóstwo rozmyślał, ale przekazać tych rozmyślań w czytelnej formie nie potrafił. „Książka się rozrastała – pisał w eseju Jak zostałem pisarzem – a wraz z tym stawała się coraz mniej zrozumiała dla samego autora.” Jego przyjaciel i wydawca Tom Maschler, któremu dał do przeczytania pierwszą część maszynopisu był bezlitosny: „męka do czytania, a spodziewam się, że również męka do pisania.” Chatwin się poddał. W późniejszych latach opublikował drobne fragmenty przygotowywanej książki, a liczne cytaty, które zebrał w trakcie pracy nad nią trafiły później do Pieśni stworzenia.

W rzeczywistości tej książki po prostu nie mógł napisać. Był to bowiem projekt tyleż literacki, co egzystencjalny. Nomadyzm był dla Chatwina osobistym mitem, ogólną wizją organizującą mu refleksje, poszukiwania, projekty podróżnicze i wizję świata. Podobnie jak dla Jerzego Stempowskiego, którego liczne nienapisane dzieła: o Owidiuszu, o dziejach cywilizacji rolniczych, o starożytnych Ligurach, o muzyce w dziennikach Samuela Pepysa, służyły mu – jak to ujął Wojciech Karpiński –  jako punkty orientacyjne do rozpoznawania i nazywania świata. Pisząc o nomadach Chatwin próbował rozpoznać świat i swój niepokój, który nie pozwalał mu usiedzieć w miejscu. Wiele lat później powie, że poszukiwanie nomadów było jeszcze czymś więcej.

Uciekając z Patmos w wakacje 1970 roku, trafił do Kardamyli na półwyspie Mani, jednej z odnóg Peloponezu. Spędził tam miesiąc u Patricka Leigh Fermora i jego żony Joan, w ich domu nad zatoką Kalamitsi. Miejsce to go urzekło. „Całkiem tu jak w raju. – pisał do Elizabeth – Cały łańcuch gór Tajget spada wprost do morza, a orły szybują w ciepłych prądach powietrznych ponad domem – niską wapienną budowlą z arkadami, pięknie zdobioną czerwonym krasem. Oliwki i cienkie jak ołówek cyprysy osłaniają taras zawieszony pomiędzy górami a morzem. Z domu można nurkować wprost do wody.”

Do Kardamyli wracał później często w kolejnych latach. Wynajmował dom niedaleko przyjaciół. Podczas pobytu zimą 1985 pisał do Diany Melly: „a więc jestem tu już od miesiąca, w najpiękniejszym miejscu jakie można sobie wymarzyć. Widok na oliwki i cyprysy, małą wysepkę oraz morze. Zdarzają się dni tak krystaliczne i błękitne, z tak gorącym słońcem, że mógłby to być czerwiec.” Do Ninette Dutton pisał zaś: „Może przeprowadzę się do Grecji; a przynajmniej urządzę sobie tutaj kryjówkę. Jest cudowanie anonimowo, zimą zwłaszcza.”

Patrick Leigh Fermor był starszym od Chatwina o całe pokolenie pisarzem i podróżnikiem. Robert D. Kaplan, który odwiedził go w jego domu w Kardamyli w 2002, jako wciąż dziarskiego, rumianego i siwowłosego staruszka pisze: „W wieku lat osiemnastu, w grudniu 1933 roku, Patrick Leigh Fermor opuścił Królewską Akademię Wojskową w Sandhurst i pieszo wyruszył do Konstantynopola. Plecak, który niósł na plecach, towarzyszył Robertowi Byronowi, Davidowi Talbotowi i Markowi Olilvie-Grantowi podczas ich podróży na górę Atos sześć lat wcześniej. Fermor przeszedł z Holandii przez hitlerowskie Niemcy do Austrii, przez Wielką Nizinę Węgierską i Bałkany, żyjąc za funta tygodniowo i nocując raz w zamku, a raz w stodole. Dotarłszy do Konstantynopola, skierował się do Grecji, spędzając swoje dwudzieste urodziny w rosyjskim klasztorze św. Pantelejmona na górze Atos.”

W czasie wojny Leigh Fermor zasłynął również jako żołnierz i oficer brytyjskiego wywiadu, bohater brawurowych operacji na Krecie, za które został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego. W Grecji osiadł na stałe w latach 50. Tam powstały jego liczne książki, przede wszystkim opisy greckich krain: Mani i Roumeli, o których Kaplan pisze, że „wyróżniają się jako wysokiej klasy literatura podróżnicza w języku angielskim”, a także dwa tomy wspomnień z przedwojennej wyprawy. Niestety żadna z nich nie została dotąd przetłumaczona na polski.

Dla Chatwina stał się Leigh Fermor bliskim przyjacielem i mistrzem, a także towarzyszem licznych pieszych wycieczek. „Zwykle kończę pisać o drugiej – pisał Chatwin do Diany Melly – i idę na spacer z Paddym.” „Chatwin miał w sobie coś z arlekina – wspominał później przyjaciela Leigh Fermor – bardzo lekki chód, poruszał się zwinnie i szybko, oczy mu błyszczały. Gdziekolwiek był, jak kula wystrzelona z pistoletu mknął ku horyzontowi, ucząc się wszystkiego w zawrotnym tempie. Pokonywał przylądki i kaniony jakby miał na nogach siedmiomilowe buty; zatrzymywał się tylko, by rozpoznać jakiś kwiat, który go zaciekawił, czy rzadki gatunek krążącego w górze jastrzębia.”

Podczas jednego z takich wspólnych spacerów, w miejscowości Chora odkryli stary, zrujnowany kościółek. „Nie widziałem go już całe wieki – wspominał Nicolasowi Shakespeare’owi Leigh Fermor – To kościół bizantyjski z X wieku pod wezwaniem św. Mikołaja, zbudowany na półce skalnej, na wysokości jakichś dwóch mil, otoczony dębami i drzewami oliwnymi, pełen nietoperzy”. (…) Chatwin uwielbiał ten kościółek i rozciągające się z niego widoki na Półwysep Mesyński aż do Venetico. „Często urządzaliśmy tam sobie piknik. Zawsze z myślą, że to miejsce Bruce'a” – wspominał Leigh Fermor.
Przed ślubem Chatwin wielokrotnie bywał również na Krecie. Wędrował po wyspie w poszukiwaniu rzadkich roślin. „Kiedyś – pisał – spędziłem cały kwiecień, przeczesując Góry Białe w poszukiwaniu rzadkiej Fritillaria sphaciotica, by ostatecznie ponieść w tych poszukiwaniach totalną klęskę”. 10 kwietnia 1965 pisał do Dereka Hilla: „Przeczesuję Góry Białe, polując na szachownicę dla Paula Furse’a. Jak dotąd bez powodzenia”. Wspomniana „szachownica” to rzadki kwiat paeonia clusii, gatunek endemicznie występujący na Krecie, o którym opowiadał Chatwinowi przyjaciel jego rodziny, kontradmirał Furse. Kwiat udało się znaleźć, przewieźć do Anglii i ofiarować admirałowi, choć po drodze Chatwin musiał się tłumaczyć greckim policjantom, którzy podejrzewali, że zbiera mak na opium lub poszukuje antycznych skarbów.

W notatkach i listach z podróży natrafiamy na licznie rozsiane uwagi florystyczne. Chatwin interesował się botaniką i ogrodnictwem, do urządzenia ogrodu w swym domu w Homer End przywiązywał równą wagę, co do wystroju wnętrza. Jak sam stwierdził, chciałby mieć w paszporcie wpisany zawód „botanik”. W gruncie rzeczy jednak, był to zapewne raczej jeden z licznych snobizmów pisarza i element autokreacji. Łączyć go miał w jego wyobraźni, z całymi pokoleniami angielskich gentelmanów wyruszających w odległe zakątki świata w poszukiwaniu nieznanych gatunków roślin i zwierząt. Paul Theroux ironizował, że Chatwin wyjeżdżał do Chin tylko na zlecenie czasopisma, a traktował to jakby Królewskie Towarzystwo Geograficzne wysłało go na ekspedycję odkrywczą do miejsca zaznaczonego na mapie białą plamą.

Nicolas Shakespeare sugeruje, że mógł w tym być również wpływ Roberta Byrona, jednego z kultowych autorów Chatwina, przedwcześnie zmarłego brytyjskiego pisarza podróżnika, który odwiedzając półwysep Athos w 1926 roku wykopał dla matki, pragnącej mieć „coś żywego z tej góry”, pewien rzadki gatunek krokusa i zawiózł do Anglii w puszce po herbatnikach.

W szkicu do eseju o kwiatach Grecji Chatwin opisał przyjemności wypraw botanicznych: „Jeśli chcesz, wypuść się na beztroski spacer wiosną po wzgórzach Attyki lub na włóczęgę po górskich pastwiskach Krety, z torbą pełną późno dojrzewających pomarańczy i twardego koziego sera, zaglądając do przygodnych pasterskich szałasów, by napić się staccha – tłustego, kwaskowatego mleka, jakie owce dają na wiosnę – i może wdrap się aż po linię śniegów na górę Ida po rosnącą kobiercami niebieską Chionodoxa nana i trójkolorowy krokus kreteński – C. sieberi – oto nagrody, którym nie dorównuje żadne życie w posępnych miastach”. Jaka szkoda swoją drogą, że esej ten nie powstał. 

W późniejszych latach Chatwin często ubolewał, że znikają możliwości takich samotnych, pieszych wędrówek, że masowa turystyka zabija Śródziemnomorze, zwłaszcza Grecję. Że coraz mniej już dzikich zakątków, po których można włóczyć się, niczym podróżnicy sprzed wieku i doświadczać krajobrazów śródziemnomorskich takich, jakie mogli widzieć jeszcze starożytni, nieskażonych nowoczesnością. W liście do Davida Masona, przygodnie poznanego Amerykanina pisał z oburzeniem: „Kardamyla – w tej chwili doszczętnie dewastowana przez hordy teutońskie (…) Hard rock disco w zatoce Kalamitsi!”

W maju 1985 roku, tydzień po swoich czterdziestych piątych urodzinach, Chatwin ruszył na wyprawę na górę Athos. Jak pisze jego biograf Nicolas Shakespeare, było to marzenie pisarza odkąd w młodości czytał The Station Roberta Byrona, który opisywał swój pobyt wśród mnichów na Athos w 1926 roku. Chatwin miał też na pewno możność słuchania żywej relacji z tej wyprawy. Byronowi towarzyszył bowiem na Athos historyk sztuki David Talbot Rice, który był później wykładowcą Chatwina w Edynburgu, gdzie pisarz krótko studiował archeologię.

Athos to duchowe centrum chrześcijaństwa prawosławnego, jak pisze Robert D. Kaplan, który też tam dotarł śladami Roberta Byrona, ten „wpółautonomiczny półwysep w północno-wschodniej Grecji, to miejsce, gdzie bizantyjskie obyczaje i tradycje zostały w całości zachowane. Kobietom zakazano tam wstępu przed dziewięciuset laty – nawet zwierzęta płci żeńskiej nie są dozwolone. Mnisi żyją tam wciąż według kalendarza juliańskiego i bizantyjskiego zegara: północ następuje jednocześnie z zachodem słońca. Na „Świętej Górze”, jak zwana jest po grecku, dziewięć godzin każdego dnia spędza się na modlitwie, począwszy od godziny ósmej rano czasu bizantyjskiego (czyli drugiej w nocy czasu miejscowego dla reszty świata). Tylko piaszczyste drogi łączą dwadzieścia klasztorów znajdujących się na trzydziestomilowym półwyspie, a niektórzy z mnichów mieszkają od dziesięcioleci w jaskiniach na zboczach góry.”

Chatwin planował wyprawę na Athos już od dłuższego czasu. Pierwszy raz w roku 1980 zaproponował swe towarzystwo Jamesowi Lees-Milne, który wielokrotnie gościł u mnichów na półwyspie. Spotkał się jednak ze zdecydowaną odmową przyjaciela, znającego sceptyczny stosunek Chatwina do religii. W końcu zgodził się z nim jechać Derek Hill. W kwietniu 1985 Chatwin pisał do Murraya Baila z Kardamyli: „Wyjeżdżam stąd w weekend do domu przyjaciela na Spetses. A potem czeka mnie nie lada przygoda: dwutygodniowy pobyt u opata klasztoru Chiliandar na półwyspie Athos. Zabiera mnie tam Derek Hill – sam robi to co roku od 15 lat.” Hill jednak również miał opory. „Wiedziałem, że to wielki maruda – mówił o Chatwinie Nicolasowi Shakespeareowi – bałem się jego narzekań, że od mnichów zalatuje, a łóżka są twarde.”

Hill dobrze wiedział, że Chatwin zaczytywał się książką Byrona, a że sam również znał ją dobrze, miał pewnie w głowie taki na przykład fragment: „Pojawił się obiad, a z nim cała ohyda prawdziwego posiłku mieszkańca Athos... brud obrusa i serwetek, łyżki i widelce oblepione tłuszczem... te warzywa, których nazwy nie wypada wymieniać, przypominające duże kawałki odciętych paznokci, z pestkami o lekarskim smaku starej mięty oraz omlet z ubitego oleju... Zbliżając się do łóżek można dostrzec stada czerwonych pluskiew igrających beztrosko po pasiastym płótnie materacy o twardości cementu. Fontanny krwi – zastanawialiśmy się, czyjej – tryskały z ich ciał, gdy zgniataliśmy je niczym owoce agrestu.”

Chatwin w każdym razie był pełen entuzjazmu. 21 maja pisał do Pam Bell: „Wierzyć się nie chce, że wieczorem tego samego dnia, w którym wysłałem poprzednią kartkę, znalazłem się w granicznej wiosce Athos, Uranupoli, wieczerzawszy uprzednio z pewną austriacką damą, która tam mieszka: towarzyszką wiekowej pani Loch. (z domu NanKivell).” Uranopouli to niewielka miejscowość z kilkoma sklepami z pamiątkami, futrami i kożuchami (!) oraz licznymi tawernami nad samym brzegiem morza. Jedyną wartą uwagi budowlą jest imponująca bizantyńska wieża kamienna z XIV wieku stojąca u wejścia do portu, z którego wypływają statki do portu Dafni pod górą Athos – jedynego wejścia do republiki mnichów.

Z powodu swej izolacji, gwarantowanej specjalnymi prawami Athos zmieniło się w ciągu wieków znacznie mniej niż wszystkie inne miejsca w Grecji. Podróż zatem, którą odbywał Chatwin nie różniła się wiele od tej Roberta Byrona z 1926 roku, czy tej z 2002 roku Roberta Kaplana, który pisał: „O świcie, kiedy łódź wypełniona mnichami i kilkoma turystami wypłynęła do Athos, mgła podnosiła się znad przejrzystego morza jak dym z kadzielnicy. Wkroczywszy do bizantyjskiej krainy Świętej Góry, łódź minęła chaotycznie rozsypane kompleksy klasztorne, których ściany i dachy oświetlało słońce krzykliwymi odcieniami żółci. Po kilku godzinach łódź dotarła do maleńkiego portu Daphni, na południowym wybrzeżu półwyspu. Stamtąd autobusem pojechałem krętą drogą do Karyes, jedynego miasta na świętej górze.”

Z pobytu na Athos Chatwin nie daje żadnych relacji. W listach i kartkach wysyłanych stamtąd nie znajdziemy opisów miejsc czy wrażeń, może poza drobną uwagą w liście do Gertrude Chanler z sierpnia 1985: „w plecaku miałem ten mały teleskopowy kubeczek od Tiffany'ego; i ile razy, włócząc się po ścieżkach, które nie zaznały chyba zmiany od czasów bizantyńskich, natykałem się na źródło (przy którym stał zazwyczaj krzyż, kapliczka i ławka dla znużonych wędrowców), wyciągałem go, żeby się napić.”

Bruce Chatwin z mnichami z klasztoru Chilandar na Athos,
źródło: pemptousia.com

Jednak biograf Chatwina, Nicolas Shakespeare pisze, że pobyt na Athos wywarł na pisarzu ogromne wrażenie, że przeżył on tam wewnętrzną przemianę. „Przebywając w serbskim klasztorze Chiliandar (…) – pisze Shakesepare – Chatwin budził się co rano o 5.30 i uczestniczył w nabożeństwach. Któregoś popołudnia wybrał się pieszo do monastyru Stawronikita, namalowanego kiedyś przez Edwarda Leara. Czy to poruszony bogatą oprawą liturgiczną, czy tradycją modlitwy mistycznej, czy może poczuciem nieprzerwanej więzi z przeszłością, zanotował następnie: „Musi być jakiś Bóg.””

Przyjaciel Chatwina James Lees-Milne pisał w dzienniku po latach: „Derek Hill opowiadał mi o pobycie na górze Athos z Bruce'em Chatwinem, którego tak to doświadczenie poruszyło, że nie był w stanie o nim pisać”. Elizabeth Chatwin wspominała: „Gdy Bruce wrócił, powiedział do mnie: „Nie miałem pojęcia, że może być aż tak”. To było coś innego niż wszystkie jego wyprawy odkrywcze. Coś całkowicie wewnętrznego.” Przemiana, którą przeżył, miała zaowocować wkrótce decyzją przejścia na prawosławie.

Chatwin dotąd zdawał się nie przejawiać zainteresowania religią. Gdy brał ślub z Elizabeth, która była katoliczką, odbył kilka nauk u jezuitów. „Omal nie zostałem katolikiem” – ironizował wówczas. Jednak list w którym zaprzyjaźniony z Elizabeth ksiądz wymieniał powody, dla których nie powinna ona wychodzić za niekatolika, bardzo – według jej relacji – Chatwina zdenerwował i do katolicyzmu zniechęcił. W swoich książkach praktycznie w ogóle nie poruszał kwestii wiary i religii. Patrick Leigh Fermor wspominał, że w ich licznych i długich rozmowach temat Boga nigdy się nie pojawiał.

Rok po pobycie na Athos Chatwin był już poważnie chory. Po powrocie z Indii późnym latem 1986 czuł się bardzo źle, rozwijający się AIDS czynił coraz większe spustoszenia w jego organizmie. We wrześniu skrajnie wyczerpany i z halucynacjami trafił najpierw do szpitala w Zurichu, potem w Oxfordzie, gdzie usłyszał diagnozę. W zasadzie do końca nie przyjął jej do wiadomości, utrzymując przed przyjaciółmi i rodziną, że został zarażony jakimś egzotycznym grzybem czy tropikalnym pasożytem.

W czasie dwóch kolejnych lat choroby doświadczenie z Athos często powracało do niego. Planował, że znowu się tam wybierze. Podczas krótkiego okresu remisji w 1987 roku, kiedy to napisał swą ostatnią książkę Utz, zapytywał Dereka Hilla z Paryża: „A swoją drogą, pojedziemy znów razem na Athos? Jesienią?” Zaś 22 lutego 1988 pisał do Cary’ego Welcha: „Nie wiem, czy wiesz, ale ja sam w tej chwili uważam się za prawosławnego i za jakiś czas jadę z powrotem na Athos, aby wraz z serbskimi przyjaciółmi pobyć w monastyrze Chiliandar.” Latem 1988 roku Chatwin odwiedzał też kilkakrotnie Kallistosa Ware’a, rezydującego w Oksfordzie tytularnego biskupa metropolitalnego Greckiego Kościoła Prawosławnego i rozmawiał z nim o przyjęciu wiary prawosławnej. „Pragnął zostać przyjęty przez chrzest na Świętej Górze – opowiadał Ware Nicolasowi Shakespearowi – jako że Święta Góra odegrała tak ważką rolę w jego konwersji.”

Wybuchy żarliwości religijnej Chatwina, niewątpliwie naznaczone postępującą chorobą, przybierały jednak formę, która wprawiała jego bliskich w niepokój i zakłopotanie. Dał temu wyraz Michael Ignatieff w tyleż elokwentnym, co jak się zdaje niestosownym liście, w którym pisał do Chatwina: „Zdajesz się bujać w krainie uniesienia – jakby skrajna degradacja fizyczna wystrzeliła Cię w niebo pomiędzy anioły. A mowa Twoja – jak zawsze godna podziwu – była najbardziej szaloną mową, jaką słyszałem: śluby czystości, prawosławie, poletka na Szetlandach, sztuka wysoka, wirus UR zderzały się i walczyły o prymat w Twoim monologu. A ponad tym wszystkim górował nieomylny duch Nunc Dimittis, pogodny, wręcz wesoły, lecz trudny do zniesienia dla tych z nas, którzy woleliby zdecydowanie, abyś pozostał z nami nieco dłużej, zamiast wstępować w dymną sferę lub do zakonnej celi.”

Chatwin rzeczywiście zdawał się być w religijnym uniesieniu. W liście do Gertrudy Chanler z 6 maja 1988 pisał w tonie zupełnie mu dotąd obcym: „zostałem uziemiony przez Boga. Faktem jest, że dokonałem skoku w Wiarę. (…) Jeżeli kiedykolwiek czegoś żałowałem, to tego, że nie mogłem zostać zakonnikiem – a taki pomysł chodził mi co jakiś czas po głowie podczas koszmaru w Sotheby's. Kiedyś wyjaśnię Ci, dlaczego nie mogłem wstąpić do Kościoła katolickiego, ponieważ wierzę, że tylko Kościoły rytu wschodniego są Kościołem prawdziwym. Ostatnio dowiedziałem się, że nie ma sprzeczności między anglikanizmem a prawosławiem. Z Bożą pomocą zdaje mi się możliwe zostanie bratem świeckim.”

Mimo wszystkich wątpliwości biskup Kallistos Ware i żona Chatwina, Elizabeth byli przekonani o autentyczności przeżyć i stanowczości decyzji pisarza i o tym, że mimo choroby, doskonale rozumiał, co robi. Chatwin snuł plany wyjazdu na Athos oraz przyjęcia chrztu w obrządku prawosławnym a także wzięcia udziału w 900 rocznicy założenia monastyru świętego Jana na Patmos. „Niestety – wspominał Nicolasowi Shakespeare’owi Ware – stan jego zdrowia gwałtownie się pogorszył. Zaproponowałem, że sam przyjmę go do Cerkwi, ale wydarzenia nas ubiegły”.

Chatwin zmarł w Nicei 20 stycznia 1989 roku. Nabożeństwo żałobne zostało odprawione miesiąc później w greckim kościele prawosławnym pod wezwaniem Świętej Zofii przy Bayswater w Londynie. Biskup Ware powiedział podczas niego, że Chatwin–podróżnik zmarł zanim wiele z jego zaplanowanych podróży mogło się odbyć, i że droga do prawosławia była jedną z nich.

Poszukiwania religijne Chatwina z ostatnich lat życia należy zapewne widzieć w perspektywie jego zachłannego dążenia do zrozumienia świata przejawiającego się w podróżach, niezliczonych lekturach i książkach, które planował napisać, dążeniu, które najlepiej streszcza opinia Patricka Leigh Fermora: „Bruce najchętniej rozwikłałby wszystkie zagadki ludzkości.”

Prochy Chatwina powróciły do Grecji, zostały złożone w owym odkrytym podczas jednego ze spacerów z Leigh Fermorem kościółku bizantyjskim na Mani, o którym Chatwin miał powiedzieć, że Grecy budując, najlepsze miejsca zarezerwowali dla Boga.

* * *
Bibliografia:

Bruce Chatwin, Pod słońcem. Listy, wybór i redakcja Elizabeth Chatwin i Nicholas Shakespeare, przeł. Jolanta Kozak, Warszawa, 2012.

Robert D. Kaplan, Śródziemnomorska zima. Uroki historii i krajobrazu Tunezji, Sycylii, Dalmacji oraz Peloponezu, tłum. Marek Grzanka, Warszawa 2009. (stąd także cytuję fragment z książki Roberta Byrona The Station).

Nicholas Shakespeare, Ostatni mistrz Chatwina, „Zeszyty Literackie”, 2 (114) 2011.

Nicholas Shakespeare, Bruce Chatwin’s Journey to Mount Athos, “The Telegraph” 16/08/2010.

1 komentarz: