wtorek, 5 listopada 2013

O (nie)czytaniu nowości wydawniczych

W ostatnim numerze „Gazety Świątecznej” Claudio Magris pisał: „Kiedyś być triesteńczykiem, jak ja, znaczyło tyle, co czytać oprócz dzieł uniwersalnych, jak Wojna i pokój, również pisarzy słoweńskich, środkowoeuropejskich, weneckich, friulańskich. A teraz wszyscy czytają to samo. Dziś wstępuje się do księgami po to, by kupić książkę, o której wiemy już prawie wszystko, bo nam o niej opowiedziano w telewizji. I są to te same książki, które czyta się na całym świecie, równocześnie.” Zjawisko, które opisuje Magris, zaobserwował już osiemdziesiąt lat wcześniej Jerzy Stempowski. Czytelnikom, którym nie wystarczała oferta „księgarza-dorobkiewicza” wydającego książki na potrzeby „zbogaconego chama” polecał antykwariaty i stare biblioteki:


 „Po paru tygodniach spędzonych w starej bibliotece czytelnik (...) spostrzeże, że wśród książek istniejących tylko w starych wydaniach jest sporo autorów nieznanych, których lektura dostarcza więcej przyjemności od czytania ich braci zaszczyconych honorowymi wzmiankami profesorów piszących podręczniki literatury. (...) Czytelnik może kierować się trzema cechami zewnętrznymi książek: 1. nagrodami i splendorami spływającymi na ich autorów, 2. pochwałami krytyki, 3. szerokością rozpowszechnienia książki. Nie potrzebujemy tu mówić o kruchości tych kryteriów. Człowiek czytający same tylko książki najwyżej nagrodzone, najbardziej chwalone i najszerzej rozpowszechnione, może łatwo rozminąć się z najlepszymi książkami swego czasu. (...) Droga czytania na własną rękę jest pełna złudzeń, rozczarowań, zawodów, ale i wielkich wzruszeń literackich.”

Jan Tomkowski przytacza jeszcze starsze, dziewiętnastowieczne sądy krytyczne o czytelniczej pogoni za nowościami wydawniczymi: Ralpha Waldo Emersona: „Nigdy nie czytaj książki, która nie ma przynajmniej roku” oraz Williama Hazlitta: „Nie mogę pojąć namiętności, z jaką większość ludzi czyta nowe książki. (...) Książka nieprzeczytana jest dla mnie pod każdym względem książką nową, niezależnie od tego, czy wydrukowana została wczoraj, czy też przed trzystu laty. (...) Dla wielu jednak ludzi przeczytanie książki, która nie ukazała się w ostatnim miesiącu lub choćby w ubiegłym roku, jest pomysłem równie dziwacznym jak nałożenie starej broni. Istnieje moda na lekturę podobnie jak i na stroje, moda nietrwająca dłużej aniżeli jeden sezon”. (przeł. Henryk Krzeczkowski). I dalej Tomkowski konkluduje: „Przyznać muszę, że bestsellerowe nowości nigdy nie stanowiły dla mnie zbyt wielkiej pokusy. Pod tym względem skłonny jestem podzielać sceptycyzm Hazlitta. Zawsze lubiłem natomiast książki zapomniane i odrzucone, o których istnieniu świat dawno zapomniał. Przyniosły mi one wiele radości i satysfakcji - niektóre z nich starałem się różnymi sposobami wydobyć z niepamięci, pozyskując życzliwych czytelników i wydawców”.

W epoce Emersona i Hazlitta nie brakowało czytelniczych malkontentów, zaliczyć do nich należy angielskiego eseistę Charlesa Lamba (1775-1834), którego sylwetkę kreśli w swej książce Anne Fadiman. Lamb pisał w eseju Readers Against the Grain (Czytający pod włos): „Jeślibym miał iść za tym nienasyconym potworem, jakim jest współczesne czytanie, wolę wyrzec się binokli, grać w ciuciubabkę, naprawiać pióra, tłuc pchły, stać na jednej nodze, łuskać groch czy zająć się każdą niegodną czynnością, na jaką tylko mnie skażecie. Niestety! Wciąga mnie wir. Umieram od nowych książek czy też od ciągłego o nich gadania. (...) Muszę iść i ulżyć sobie nad stroniczką porządnego Johna Bunyana czy Toma Browna. Każdy inny Tom też się nada, byle nie należał do tego pomylonego stulecia.”

Po drugiej stronie Kanału La Manche, rówieśnik Lamba, Charles Nodier (1780-1844) niechęć do współczesnej sobie produkcji wydawniczej włożył w usta bohatera opowiadania Biblioman: „Gdzie złoty wiek bukinistów znad Sekwany? (…) Jaka dziś nędza! Natrafiasz tylko na tę pozbawioną sensu i wartości literaturę nowożytną, która nigdy nie będzie starożytną i z której życie uchodzi w dwadzieścia cztery godziny, jak życie z much na rzece Hypanis: literatura prawdziwie godna podłej farby drukarskiej i papieru ze szmacianej papki, które przeznaczają dla niej niechętnie pokątni wydawcy, bez mała równie głupi jak ich książki. To profanacja nazywać książkami czarno popstrzone łachmany, które pozostały niemal tym samym, czym były w koszu gałganiarza. Nabrzeża są dziś trupiarnią współczesnych znakomitości”.

Kilka lat temu na jakimś spotkaniu literackim usłyszałem następującą anegdotę. Pawła Hertza odwiedził raz pewien znajomy i przyniósł mu kilka książek, same nowości wydawnicze. „A nie, dziękuję – miał ponoć powiedzieć Hertz – ja już wszystkie książki mam.”

* * *
Teksty przywołane:

Anne Fadiman, W owczej skórze, [w:] W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe, tłum. Magda Heydel, Znak, Kraków, 2010.

Charles Nodier, Biblioman, ze zbioru Wróżka okruchów, i inne opowieści, wybór, przekład i komentarz Joanna Guze, PIW, Warszawa, 1979.

Jerzy Stempowski, Licytacje bibliofilskie w Warszawie, [w:] Szkice literackie, t.1. : Chimera jako zwierzę pociągowe, 1926-1941, wybór i oprac. Jerzy Timoszewicz, Czytelnik, Warszawa, 2001.

Jan Tomkowski, Zamieszkać w bibliotece, Wydawnictwo Dom na Wsi, Ossa, 2004.