niedziela, 26 października 2014

Eseje nienapisane Jerzego Stempowskiego

„Będę kiedyś musiał spisać w osobnej książce pomysły i projekty, których krótkość życia nie pozwoliła mi wykonać” – rozpoczyna Jerzy Stempowski esej W Turynie. Czy pisarz zrealizował ten zamiar? Być może istnieje taki spis i kiedyś zostanie opublikowany. Tymczasem jednak czytając od lat Stempowskiego i natrafiając w rozmaitych miejscach jego twórczości na projekty i pomysły literackie, które pojawiały się na marginesie innych wątków jego esejów, albo były przezeń szczegółowo omawiane czy tylko wzmiankowane w listach do przyjaciół, spróbuję sam takiego spisu dokonać. Cóż się w nim znajdzie? Zainteresowania Stempowskiego były niezmierzone i taka jest też tematyka jego niezrealizowanych projektów pisarskich: starożytni Ligurowie, dzieje technik literackich, rzeźbione portrety cesarzy rzymskich, Owidiusz jako pierwszy emigrant, początki cywilizacji rolniczych, muzyka w czasach Samuela Pepysa, Sacher-Masoch i stara monarchia naddunajska, federalizm habsburski, Sołżenicyn jako socrealista oraz wiele innych. Stempowski planował też napisanie obszernych wspomnień oraz tomu opowiadań. Żaden z tych projektów nie doczekał się realizacji.


Szuflady wszystkich pisarzy zapełniają stosy szkiców i notatek, fragmentów i projektów nienapisanych książek. Czesław Miłosz swoje niezrealizowane pomysły pisarskie postanowił odstąpić i zamieścił je pod takim właśnie tytułem: Tematy do odstąpienia w tomie Piesek przydrożny. Stempowski w kilku miejscach stwierdzał, że większe, ambitniejsze dzieła i książki, do których zebrał obszerne materiały, pozostały w sferze projektów. Samo ich zestawienie – pisał – ułożyłoby się w opasły tom. O takim tomie pisał dwa lata przed śmiercią w liście do Jerzego Giedroycia: „Byłaby to książka pożegnalna, rodzaj testamentu”.

Według Wojciecha Karpińskiego pisarz planowanych dzieł napisać nie mógł i nie chciał, a pomysły i projekty „stanowiły dlań jedynie punkty orientacyjne do rozpoznawania i nazywania świata”. Stempowski nie należał bowiem do pisarzy tworzących rozległe, usystematyzowane dzieła. Twierdził, jak zanotowała Janina Kościałkowska, że zadowala się fragmentem, komentarzem, przyczynkiem. Odpowiadało to doskonale postawie „niespiesznego przechodnia”, który jest przede wszystkim bacznym obserwatorem. Stempowski, jak pisał Józef Łobodowski: „opisuje to, co spotkał i widział, w sposób możliwie najbardziej obiektywny, strzegąc się zbyt skwapliwych sądów. Nie znaczy to, aby ustosunkowywał się do spraw i ludzi obojętnie. Tyle, że nie chce wytężać głosu, oburzać się, podniecać w sobie emocje. Obserwuje, komentuje, a gdy osądza, to nigdy z wysokości nieomylnego trybunału”.

Karpiński pisze, że Stempowski należał do zmiecionej z europejskiego krajobrazu przez I wojnę światową kasty dyletantów-erudytów, którzy spędzali czas na podróżach, lekturach i uczonych, choć dalekich od akademickiego rygoru dysputach. Gdy Stempowski pisze o dwóch znanych już w starożytności temperamentach krytyków literackich: dyletancie (od łac. delectare), znawcy, koneserze, „odkrywcy nowych wzruszeń, sosów, recept i procederów” oraz „poszukującym plamy na słońcu „chłostaczu Homera”, któremu wszystkiego mało”, to nie mamy wątpliwości, do której grupy autor odczuwa sympatię, i do której jego samego trzeba by zaliczyć.

Jednak sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Owo „zadowalanie się fragmentem, komentarzem, przyczynkiem” wynikało zdaje się tyleż z wyboru, co z pewnych ograniczeń charakterologicznych, z których zresztą zdawał sobie Stempowski świetnie sprawę. Ale przede wszystkim wynikało z głębokiego poczucia świadomości tych ograniczeń, którym poddane jest nasze postrzeganie i rozumienie świata oraz wszelkie próby ich wyrażenia słowem pisanym. „Pisarz planowanych dzieł napisać nie mógł i nie chciał” – stwierdza Karpiński. Ale nie mógł, bo nie chciał czy na odwrót? A jeśli nie mógł, to dlaczego? Warto się temu dokładniej przyjrzeć.

W niecały rok przed śmiercią, w lipcu 1968 roku Stempowski pisał do Wiktora Weintrauba w odpowiedzi na propozycję umieszczenia swego archiwum w Bibliotece Houghton na Uniwersytecie Harvarda: „Jak Pan widzi, moje archiwa oddają dość dobrze mój charakter człowieka rozrywanego przez różnorodne zainteresowania, niestałe przeważnie i przemijające. Brak im ciągłości i konsekwencji.”

Dobrą ilustracją tego rozproszenia jest początek listu do Haliny Micińskiej z 8 sierpnia 1941 roku, w którym Stempowski wyraża radość z tego, że Bolesław Miciński poczuł się lepiej i pisze, po czym stwierdza: „Nie mogę tego powiedzieć o sobie. Szkic o kapitulacjonizmie kontynentalnym, który zacząłem pisać, leży nie skończony, wspomnienia też odpoczywają. Niespokojny czas źle na mnie wpływa. Tymczasem miałbym tu okazję do wystudiowania kilku przedmiotów z zakresu socjologii sztuki. Jak to zwykle bywa, zetknąłem się tu z kilku osobami zajmującymi się sztuką i ten płynny żywioł nie opuszcza mnie widocznie w żadnych okolicznościach. Z tej okazji wróciłem trochę do muzyki, analizując partytury, pomagam jednej młodej pianistce w oszlifowaniu stylistycznym jej recitalu” . We wcześniejszych listach do Micińskich z 1940 i początku 1941 roku Stempowski opisuje swą pracę nad tomem wspomnień oraz kilkoma projektami eseistycznymi, m.in. o federalizmie habsburskim, o roli emigracji i o aktualnej sytuacji w Europie. Jak widać, dość szybko znudzony nie doprowadził ich do końca i zainteresował się czym innym, ponownie wrócił do zagadnień socjologicznych aspektów sztuki, o czym napisał przed wojną głośny esej Chimera jako zwierzę pociągowe oraz do muzyki.

Nad tym rozproszeniem i niekonsekwencją ubolewał w różnych okresach ojciec pisarza. W liście z 1950 roku Stanisław Stempowski pisał z troską do syna: „W listach Twoich oglądam stopniowe écroulement [upadek, ruina] wszystkich Twoich planów zarówno życiowych, jak literackich. Pierwsze – to powrót do nieśmiertelnego Muri, drugie – to ciągła zmiana tematów, których realizacji nie jest mi dane oglądać.”

W podobnym tonie wspominał Stempowskiego Jerzy Giedroyć: „Wiele z jego projektów skończyło się na niczym, jak np. pomysł napisania książki o Owidiuszu jako pierwszym emigrancie, do której długo zbierał materiały. Kiedyś, będąc w Wiedniu, odkrył pisarzy galicyjskich, między innymi Sachera-Masocha, i wyciągnął bardzo ciekawe wnioski z ich lektury. Ale tego też nie dokończył.”

Wszelka praca pisarska szła Stempowskiemu bardzo opornie, zwłaszcza, gdy wisiały nad nim terminy. Jerzy Giedroyc rwał włosy z głowy, kiedy wydawał Doktora Żiwago Pasternaka, którego Stempowski tłumaczył. Czesław Miłosz wspominał, że Giedroyć „zmuszał Stempowskiego do pisania”, a sam Redaktor przyznawał w swej autobiografii że Stempowskiemu pisanie przychodziło bardzo trudno. Rzeczywiście w ich korespondencji znajdziemy mnóstwo ponagleń i nacisków, jakie musiał Giedroyć wywierać na eseistę by uzyskać odeń zamówione teksty.

„Od powrotu praca nie szła mi wcale i nastręczała tym większy opór, im bardziej się przy niej upierałem. Napisałem zaledwie parę szkiców dla „Kultury”, ale moja główna praca nie idzie mi wcale i jeszcze jestem daleko od końca rozprawki o Owidiuszu, mimo zbliżania się terminów” – skarżył się Stempowski wiosną 1958 roku Marii Dąbrowskiej . W innym miejscu korespondencji z Dąbrowską o tymże projekcie wspominał: „Myślę tu o eseju o Owidiuszu, który nastręcza mi wielki opór, a którego wyrzec się nie potrafię”. Gdy w 1958 roku Halina Micińska podjęła próbę wydania w kraju pism swego zmarłego w 1942 roku męża, bardzo blisko zaprzyjaźnionego ze Stempowskim i uważającego go za swego mistrza, poprosiła eseistę o napisanie wstępu do planowanej książki. Stempowski się z tego nie wywiązał. 21 kwietnia 1958 roku pisał do Micińskiej: „List Pani z 12-go nadszedł tu wczoraj i zastał mnie w wielkiej rozterce. Nic bowiem dotąd o Bolku nie napisałem. Ostatnia zima była dla mnie okresem wyjątkowo niepomyślnym. W listopadzie wróciłem z Sulmony i Neapolu z resztkami t.zw. grypy azjatyckiej i rozpoczętą pracą o Owidiuszu. Od tego czasu nie tylko nic nie napisałem, ale zwątpiłem, czy to w ogóle potrafię. Im bardziej się przy tym upieram, tym większy opór nastręcza mi to zajęcie. Nie wiem zupełnie, czy jest to zjawisko tymczasowe czy trwałe, ale nic nie zapowiada jego bliskiego końca. Stojąc wobec krótkiego terminu, widzę, że o Bolku nic w tej chwili nie potrafię napisać; nie tylko tak jak bym tego chciał, ale w ogóle. Jeżeli zacznę pisać znów, wrócę na pewno do tego tematu. Bardzo mi smutno, że nie wywiązałem się z powziętego wobec Pani zobowiązania, ale w tym stanie rzeczy to już widocznie ode mnie nie zależy. Jest to coś w rodzaju choroby”.

Takich skarg czy usprawiedliwień w listach pisarza do rozmaitych korespondentów znajdujemy zastanawiająco wiele. Jakie były przyczyny tego stanu rzeczy? Na pewno jakąś rolę odegrała rzeczywista choroba pisarza. Stempowski cierpiał całe życie na zaburzenia błędnika zwane chorobą Meuniera. Charakteryzowały się one okresowymi zawrotami głowy i zaburzeniami równowagi a nawet wzroku. „Jest to okropna tortura ciała i ducha” – pisał w 1947 roku do Marii Dąbrowskiej. Wielokrotnie uskarżał się na to, że owe, jak to nazywał „zaburzenia mózgowo-nerwowe” przeszkadzają mu w pracy, uniemożliwiają czytanie i pisanie.

Ale ważniejszą rolę odgrywała tu osobowość pisarza, jak sam to określił: „charakter człowieka rozrywanego przez różnorodne zainteresowania, niestałe przeważnie i przemijające”. Do tego „flegmatyczny i raczej kontemplacyjny charakter” – jak pisał o synu w swych pamiętnikach Stanisław Stempowski. Odwiedzająca eseistę w 1967 roku, w Bernie, w domu państwa Tzautów, u których mieszkał, Anna Kowalska odnotowała w swym dzienniku uwagi Dieneke Tzaut: „Stem.[powski] jest nieodpowiedzialny. Nie pracuje, czyta gazetę, śpi, łazi, nie zarabia. Gdyby go nie zamykali w bibliotece Tzauta, nigdy by nie zrobił tłumaczenia”. Tymon Terlecki pisał, że przed wojną, w latach warszawskich Stempowski wydawał się wielu obserwatorom „człowiekiem o wielkiej dysproporcji między możliwościami i spełnieniami, zdolnym, ale niewydarzonym, zdeklasowanym wielkim panem bałamucącym się intelektualnie, il dilletante”.

Andrzej Stanisław Kowalczyk, autor najobszerniejszego jak dotąd studium o Stempowskim, na określenie postawy życiowej pisarza przywołuje termin „nuta ascetyczna”. „W taktyce życiowej Stempowskiego – pisze – dostrzegamy nutę ascetyczną. Swej egzystencji nie podporządkował żadnemu praktycznemu celowi. Nauki na licznych uniwersytetach nie zakończył zdobyciem stopnia naukowego, bo bardziej go zajmowały studia niż dyplom w jednej dziedzinie. Nie założył rodziny i nie specjalizował się w zawodzie. Odrzucił karierę naukową, unikając uwikłania w rutynowe obowiązki i osadzenia w hierarchii społecznej. Nie planował swego życia, lecz je improwizował. Nie angażował się politycznie (z wyjątkiem krótkiego epizodu); pracując, nie udawał atlety uginającego się pod brzemieniem obowiązku”.

Jak widać Kowalczyk traktuje życiową niepraktyczność Stempowskiego, obecność w jego życiu sporej dozy improwizacji oraz abnegacji jako „taktykę życiową”, a więc świadomie ukształtowaną i wybraną drogę, nie dostrzegając w niej pewnej rysy dramatyzmu. Tymczasem, być może, Stempowski po prostu się nie nadawał do życia rodzinnego, do kariery w polityce, dyplomacji, nauce, czy dziennikarstwie. Bo przecież próbował wszystkich tych rzeczy.

Rodziny nie założył, ale miał dwie córki, których nie widywał i którymi zajmowała się jego matka. Dysertację doktorską napisał, ale nie obronił. Wyjaśnienie, że dlatego iż „bardziej go zajmowały studia niż dyplom”, to tylko domysł piszącego o nim autora. Jako referent Departamentu Informacji MSZ został w 1921 roku wysłany pod fałszywą tożsamością zagranicznego dziennikarza do Rygi w związku z rokowaniami pokojowymi po wojnie polsko-bolszewickiej, ale został momentalnie zdemaskowany. Z kolei raporty o sprawach ukraińskich, które w tamtym czasie pisał opierając się głównie na doniesieniach emigracyjnej prasy rosyjskiej, współczesny historyk Andrzej Zięba ocenia jako słabe, nie odróżniające faktów od konfabulacji. Przedsięwzięcie wydawnicze, które podjął w 1924 roku, „Biblioteka Pstrykońska” skończyło się wydaniem trzech broszurek. Jego kariera polityczna w pierwszym pomajowym gabinecie Bartla trwała zaledwie kilka miesięcy. Nie nadawał się na mówcę, bo mówił zbyt cicho, monotonnie i wikłał się w dygresje. Z tego ostatniego powodu nie nadawał się również na analityka czy agenta. W czasie wojny współpracował z MSW w Londynie w ramach tzw. „Akcji Kontynentalnej”, ale jego charakterystyka jako agenta wypadła niezbyt pochlebnie z punktu widzenia działalności szpiegowskiej – prowadzący odnotował „bujanie w obłokach” i „filozoficzne podejście do spraw”.

Stempowski zdawał się przyjmować wszystkie te niepowodzenia ze sporą dawką pogody ducha i wielokrotnie w późniejszych latach życia deklarował prymat życia wewnętrznego nad wszelkimi pokusami życia światowego i realizacji rozmaitych ambicji praktycznych czy zawodowych. Na przykład w Zapiskach dla zjawy, krótkim dzienniku, który prowadził w 1940 roku pisał: „Moje życie wewnętrzne było dla mnie tylko muzyką, niczym więcej. Nigdy nie roiłem o tym, żeby mu nadać formę inną niż owego płynnego continuo, które właściwie tworzy moją osobowość. Zawsze chciałem tylko jednego – słuchać w sobie tego niepochwytnego, umykającego żywiołu, obracać go w ciągłych powtórzeniach. Dlatego właśnie przez całe życie nic nie robiłem, nie odczuwając z tego powodu najmniejszych wyrzutów”.

W Fantazjach bywalca koncertowego z kolei opisał wrażenie jakie wywarł na nim w dzieciństwie koncert muzyczny, otwierając go na silne, głębokie duchowe doświadczenia, których od tamtej pory poszukiwał i które najbardziej sobie cenił, lekceważąc „wszystkie przeżycia jakich dostarcza ambicja i tzw. Geltungstrieb [niem. potrzeba uznania]”. „Od tego dnia – pisał – byłem posiadaczem sekretu pozwalającego patrzeć z pobłażaniem na wiele spraw zaprzątających moich rówieśników i osoby dorosłe. Postawę tę zachowałem i później we wszystkich ważniejszych okolicznościach”.

W liście do Leonii Jabłonkówny z 1964 roku ponownie pojawia się ten ton wyjaśnienia własnej drogi życiowej: „Przypominając sobie własne koleje wiem, że niczego godnego uwagi nie dokonałem, ale wcale tego nie żałuję. Kilkakrotnie miałem okazję napisania czegoś, co figurowałoby w kronikach literackich. Gdybym tę okazję wyzyskał, byłbym autorem jednej z tysiąca niepotrzebnych książek. Zapraszano by mnie na kongresy, na których umierałbym z nudów. Według mego doświadczenia więcej zadowolenia i równowagi wewnętrznej można zdobyć, będąc po prostu sobą, pozostając wiernym majaczeniu, które uważamy w sobie za istotne”.

Jest w tych wspaniałych fragmentach tyleż konstatacji, co kreacji czy kokieterii, jednak z pewnością nie są to wyznania człowieka, twórcy, który wszystko jest gotów poświęcić pisaniu, sztuce.

W jednym z listów do Marii Dąbrowskiej przy okazji pewnego nieporozumienia, o którym obszerniej piszę w tekście Goście z przeszłości, Stempowski deklarował, że nie odczuwa właściwej prawdziwym pisarzom „nieodpartej potrzeby czernienia papieru”. Nie samo pisanie bowiem, jak to zauważył Wojciech Karpiński, było dla niego ważne, ale rozpoznawanie, porządkowanie, dążenie do pochwycenia i zrozumienia życia, świata. W programowym poniekąd eseju O czernieniu papieru z 1954 roku czytamy: „Potrzeba podporządkowania i opanowania myślą otaczających zjawisk wydaje się funkcją autonomiczną, niedającą żadnego bezpośredniego impulsu do pisania”.

Opanowywanie myślą otaczających zjawisk wymaga zaś czytania i patrzenia uważnego, wnikliwego i siłą rzeczy powolnego. „Pośpiech i systematyczność – pisze Jan Tomkowski – a nawet solidność w pracy mogą się kłócić z usposobieniem typowego eseisty, który lubi patrzeć i czytać wnikliwie, a bardzo nie lubi gorączki cechującej pracę dziennikarza czy recenzenta. Nie znosi pisać „na jutro”, a tym bardziej – „na wczoraj”. Świadomość, że czytelnik albo redaktor czekają na obiecany tekst, może być przyjemna dla reportera albo felietonisty. Eseistę raczej paraliżuje”. Nie przypadkiem zatem ogromną część twórczości pisarza stanowią listy, powstające przecież, jak to określił Tymon Terlecki „bezinteresownie bez jakiejkolwiek autorskiej rachuby”.

Ale ów efekt paraliżujący powodowało jeszcze coś innego. Można zauważyć, że to, co stanowiło o wyjątkowości sztuki eseistycznej Stempowskiego – erudycja i niebywałe horyzonty, niezwykła pamięć, niezliczone zainteresowania i skłonność do zagłębiania się w wiele tematów naraz, bywało też dla pisarza przeszkodą i ciężarem. „Szlif myśli i stylu był mu niemal wrodzony – wspominała Janina Kościałkowska, – lecz dokonywanie wyboru w operowaniu zbyt obfitym materiałem własnych obserwacji i refleksji mogło zamienić się w balast trudny do udźwignięcia”. To samo zauważył Juliusz Sakowski w swej recenzji korespondencji Stempowskiego z Krystyną Marek, wydanej w 1974 roku: „W ogromnym zasięgu literatura, historia, filozofia, stwarzały w nim zahamowania, wymagające więcej niż u innych”. Sedno tego problemu uchwycił Antoni Słonimski w swym krótkim szkicu o Stempowskim z Alfabetu wspomnień: „Miał pamięć absolutną jak muzyk, który ma słuch absolutny. Chorował często, miesiącami leżąc w łóżku, przeczytał całą encyklopedię brytyjską i zapamiętał. Ale zapominanie jest higieną mózgu. Ta pamięć właśnie w pewnym stopniu tamowała, ograniczała jego pisarstwo”. Już na poziomie samej konstrukcji esejów Stempowskiego odnotował to zjawisko Czesław Miłosz: „Zastanawiało mnie zawsze u niego jakby zawieszenie głosu po każdym zdaniu i rozglądanie się, co by tu wybrać w następnym ze zbyt obfitego materiału”.

U Stempowskiego pamięć, erudycja, swobodne poruszanie się po różnych dziedzinach, cywilizacjach, epokach i tematach determinowały w znacznym stopniu jego sposób widzenia świata i jego literacki wyraz. Ale kształtowały też dogłębną, często przygniatającą, świadomość złożoności zagadnień i zjawisk, ilości możliwych odniesień, porównań, mnogości tekstów, obrazów, utworów, myśli, poglądów i koncepcji. „Drążyła go – pisał Wojciech Karpiński – wewnętrzna wątpliwość: sceptyczne wzruszenie ramion, – że przecież to już było powiedziane, że całości procesu nie da się uchwycić, że prawdziwych ocen (tego, co on za takie uważał) publiczność nie zaakceptuje”. O tym ograniczającym brzemieniu ciążącym na twórczości eseisty pisał też z właściwą sobie żarliwością Józef Czapski cytując na wstępie tekstu o Stempowskim wiersz Hugona Hofmannsthala, w którym mowa o odczuwaniu „zmęczenia zapomnianych ludów” i „przerażonej duszy nie mogącej „z pamięci zetrzeć niemego zapadania się dalekich gwiazd”.

Czapski jako jeden z nielicznych zauważa ten dramatyczny rys w osobowości Stempowskiego, gdyż eseista starał się go nie uzewnętrzniać. Jego sceptycyzm, owa „wewnętrzna wątpliwość” przybierały często formę autoironiczną, naznaczoną pewną dawką arystokratyzmu. A.S. Kowalczyk za Arystotelesem określił ją mianem „udawanej skromności”. „Ludzie udający skromnych – pisze Kowalczyk – umniejszają swe zalety i zapierają się tego, co przynosi rozgłos, nie dla korzyści, lecz z niechęci do przesady. Udana skromność to jedno ze znaczeń greckiego pojęcia eironeia. Ironia wzbogaca sens wypowiedzi, ale ogranicza krąg jej adresatów. Autoironia, cechująca sposób bycia pisarza, uczyła nie tylko dyskrecji, sugerowała również pewną hierarchię wartości, której eseista nie zamierzał „popularyzować”.

„Udawaną skromność” w stosunku do własnej twórczości i wyrażanych w niej opinii widać w wielu tekstach Stempowskiego. „Snującemu meandry myśli eseiście rzadko zdarza się poruszyć drzemiące w czytelnikach uczucia” – pisał w jednym z Notatników niespiesznego przechodnia w 1962 roku. W liście do Adama Zielińskiego, z którym korespondował w czasie wojny na tematy ukraińskie, pisał, zastrzegając się, że nie ma sformułowanego w kwestii ukraińskiej żadnego programu politycznego: „myśli moje wydadzą się Panu na pewno wodniste i nazbyt ogólnikowe. Będą to miarkowania prostego wieśniaka – mirkovannja prostogo seljanina – jak mówią Ukraińcy”.

Sugerując, że swym pisaniem, „snuciem myśli”, nie wywołuje żadnej żywszej reakcji czytelników czy stawiając się na pozycji „prostego wieśniaka” Stempowski daje wyraz swej ostrożności i oporu przed wydawaniem jednoznacznych ocen. „Jakkolwiek – pisze dalej w cytowanym fragmencie Notatnika – zbytnia śmiałość nie pociąga za sobą w myśleniu tak zgubnych następstw, jak przy kierownicy lub przy ewolucjach na trapezie, chciałbym być tutaj ostrożny.” „Stempowski jest bardzo ostrożnym rozmówcą. Woli zostawiać za sobą wszystkie drzwi otwarte.”  – napisał o nim Leon Gomolicki, pisarz, emigrant rosyjski, jeden z założycieli „Domku w Kołomnie”, literackiego klubu dyskusyjnego, działającego w Warszawie w latach 1934-1936. Tę ostrożność dostrzegalną już na poziomie stylu zauważył Michał Chmielowiec pisząc o obecnym w tekstach Stempowskiego „częstym trybie warunkowym i mnóstwie innych ostrożności typu: „pewne”, „mniej więcej”, „być może”, „można przypuszczać”, „na ogół”…”.

Jednak ta ostrożność wynikała również z poczucia odpowiedzialności za słowo, z głębokiego przeświadczenia o jego wadze i znaczeniu, ale także złudności i dwuznaczności. W jednym z listów Stempowski wyjaśniał Marii Dąbrowskiej: „Pisałem dotąd prawdziwe eseje, tj. próby myśli, nie pretendujące do niczego, co nie byłoby tymczasowe, powiedziane na próbę, trochę żartem, zanim przystąpimy do istotnej dyskusji. Ilekroć dowiaduję się, że moje eseje są brane za jeden z głosów w wielkich dyskusjach naszego czasu, odczuwam obawę przekroczenia kompetencji i wzięcia na siebie odpowiedzialności, której sprostać nie potrafię”.

Nie przypadkiem więc zagadnienia wagi i roli literatury, czy w ogóle słowa pisanego we współczesnym świecie stały się tematem wielu jego powojennych tekstów. Wydaje się, że własne ograniczenia oraz rozmaite powody, dla których pisanie szło mu trudno poddawał intensywnej eksploracji i rodziło to refleksje natury ogólniejszej.

I tak swój sceptycyzm wobec pisania wyprowadzał Stempowski z obserwacji epoki, w której odbywa się masowa produkcja tekstów, a słowo drukowane podlega postępującej dewaluacji. We cytowanym już eseju O czernieniu papieru Stempowski pisał: „Z wczesnego zapoznania się z mechanizmem pisania i druku wyniosłem przekonanie, że nie ma żadnej obiektywnej potrzeby pomnażania olbrzymiej produkcji słowa drukowanego. Nawet najpilniejszy czytelnik nie potrafi wyczerpać wybranego przez siebie programu lektur. Poczytywałem więc sobie nieomal za zasługę powstrzymywanie się od czernienia papieru”. „Gdyby ludzie – wspominała jego słowa Janina Kościałkowska – choć trochę więcej zrozumieli i nauczyli się z niektórych książek, inne byłyby często już zupełnie zbędne. Większość z nich służy nie do porozumiewania się ludzi między sobą, ale do wzajemnego siebie zagłuszania”. W czasach, gdy co sekundę powstają tysiące nowych tekstów, gdy ocenami i opiniami na każdy temat szafuje się bez żadnego opamiętania ta postawa Stempowskiego warta jest, jak sądzę, szczególnego namysłu.

Złudność słowa pisanego i jego nieprzystawalność do rzeczywistości, do bieżącej sytuacji i przeżywanych wypadków, a także jego bezsilność wobec doświadczenia, jak to nazywał, „historii zerwanej z łańcucha”, Stempowski odczuwał najmocniej w pierwszych latach wojny. W liście do Bolesława Micińskiego z 25 marca 1940 roku pisząc o pierwszym numerze londyńskich „Wiadomości” gorzko ironizował: „Jak też oni lekko piszą” i dodawał: „prorocy Starego Testamentu w takich okolicznościach jednak dużo lepiej pisali”. W kolejnym liście, z 4 czerwca 1940, już po inwazji Hitlera na Francję, powracał do tej myśli: „W takie dni jak teraz, jeżeli się nie jest Jeremiaszem, nie ma właściwie nic do powiedzenia. Myśl przestaje być trzeźwa i zamiast patrzeć w twarz katastrofie, czepia się najbardziej złudnych nadziei”.

Do tego wątku powracał później także w pierwszych latach powojennych. Nurtowało go pytanie: jak w chaosie, pomieszaniu pojęć, krajobrazie zniszczenia, pod brzemieniem najcięższych doświadczeń znaleźć nowe miary, kryteria, uporządkować pojęcia i zjawiska. Jakim tonem, językiem mówić, jeśli literatura, myślenie i wymiana intelektualna mają mieć jeszcze jakieś znaczenie. I podobnie jak w 1940 roku, podkreślał kilkakrotnie, że powinien być to język starotestamentowych proroków, „ton jakim pisali ewangeliści i autor Apokalipsy” – jak to ujął w liście do Marii Dąbrowskiej z grudnia 1946 roku – ton w jakim mówi się tylko o sprawach najważniejszych. Z niezwykłym dla siebie patosem pisał do Dąbrowskiej: „Chciałbym się bardzo zbliżyć teraz do tych wzorów. Zanim wystąpię z nowymi essayami, chciałbym odpowiedzieć sobie na pytanie, czy literatura jest w ogóle możliwa – bo jej istnienie obecne oparte jest głównie na inercji i tradycji – w naszej otchłannej rzeczywistości i jakie są istotne kryteria wartości zjawisk literackich wśród obecnego pomieszania pojęć”.

Z odpowiedzi na to pytanie, z przezwyciężenia własnych wątpliwości i ograniczeń zrodziły się najlepsze powojenne eseje Stempowskiego. Jak widać zatem z tego pobieżnego i ujawniającego pewne paradoksy przeglądu, mało jest zapewne pisarzy, u których niepisanie byłoby tak znaczące i tyle mówiące.

Nie jest tak, że niezrealizowane projekty pisarskie Stempowskiego można łatwo wyodrębnić z jego twórczości. Sztukę eseistyczną Stempowskiego cechuje bowiem fragmentaryczność, wzajemne naświetlanie się tematów i tekstów, występowanie w esejach, recenzjach i listach tych samych motywów, pomysłów, refleksji, sformułowanych niejednokrotnie w identycznych zdaniach, które eseista miał w głowie, do których przywiązywał wagę, które „obracał w nieskończonych powtórzeniach”. Zauważył to zjawisko Jerzy Giedroyc: „Podsunąłem mu formułę notatek niespiesznego przechodnia, gdyż skłoniły mnie do tego jego listy. Jego rozmaite pomysły rodziły się w ten sposób, że najpierw pisał o tym w listach. Nie tylko do mnie. Listy do mnie pokrywają się często z listami pisanymi do Józia czy do Gustawa. Widać z nich, że Stempowskiego drąży jakiś pomysł, z którego wyjdzie w przyszłości esej, i że listy są dla niego brulionami tego eseju: pozwalają mu szlifować temat i wprowadzać doń różne zmiany”.

Wzmiankom o projektowanych tekstach towarzyszą często uzasadnienia, w których możemy wyróżnić cztery elementy. Po pierwsze założenie, że nikt dotąd danego tematu nie podejmował, a jeśli już, to nie ukazywał go w takim świetle w jakim uczyni to eseista. Po drugie, tematy Stempowskiego to zawsze tematy na pierwszy rzut oka nieoczywiste, nienarzucające się, w jakimś sensie „historie ukryte” w dziełach, tekstach czy krajobrazach. Po trzecie są to zawsze tematy, które pisarz uznaje za w jakiś sposób aktualne, mające swe odniesienie do bieżących wydarzeń politycznych, zjawisk kulturowych czy klimatu duchowego. Po czwarte teksty Stempowskiego zawsze ukazują „długie trwanie”, pokazują szeroką perspektywę, zjawiska współczesne zawsze są widziane przez pryzmat przeszłości i tradycji. Te wszystkie elementy odnajdziemy w jakimś stopniu w jego wszystkich, zrealizowanych i niezrealizowanych projektach.

Nienapisane eseje Stempowskiego wzbudzały zrozumiałe zainteresowanie wielu zajmujących się jego osobą i twórczością badaczy i pisarzy. Wymieniali je i wspominali Wojciech Karpiński, Andrzej St. Kowalczyk, Jan Tomkowski, Rafał Węgrzyniak, Jerzy Timoszewicz. Jacek Bocheński poświęcił osobny szkic zatytułowany Opis dzieła niestworzonego. Owidiusz w twórczości Jerzego Stempowskiego książce o Owidiuszu, pokazując poszczególne etapy pracy nad nim, możliwe związki, paralele i inspiracje. Najobszerniejszego dotąd zestawienia niezrealizowanych pomysłów literackich Stempowskiego dokonała Dorota Sieroń-Galusek w niedawno wydanej pracy zatytułowanej Moment osobisty. Stempowski, Czapski, Miłosz. Pozwalam sobie je z pewnymi skrótami przytoczyć.

„W 1956 roku rozpoczął pracę nad rozprawą o estetyce Owidiusza. Książka o nim jako o pierwszym emigrancie ostatecznie nie powstała, chociaż była precyzyjnie zaplanowana. Miała liczyć 120-150 stron rozmiaru „Kultury” i 4-5 szkiców: o sądach literackich Owidiusza, o jego ojczyźnie, o jego sławie w Europie Wschodniej i o jego wygnaniu. (…) W listach do Micińskiego pisał o planowanych obszernych wspomnieniach, których bohaterem miałaby być historia, oraz pracy tłumaczącej fenomen federalizmu, opracowanej na podstawie doświadczeń habsburskich. Andrzej S. Kowalczyk do projektów zamierzonych przez Stempowskiego dodał jeszcze książki o starej cywilizacji rolniczej i dziejach technik literackich od renesansu do XX wieku. Jak podał Wiktor Weintraub, eseista zgromadził imponującą literaturę do tej pracy, liczącą dziesięć tysięcy książek. Pisząc do Marii Dąbrowskiej, Jerzy Stempowski wspomniał pomysł szkicu o francuskich zagadnieniach rolniczych. Z korespondencji z Krystyną Marek – z którą dzielił się pomysłem napisania książki, jaka wedle jego słów „byłaby pieśnią łabędzią” – wynika również, iż wśród tych niezrealizowanych projektów była na pewno historia Ligurów. Pisząc do Czesława Miłosza po ukazaniu się w „Kulturze” jego szkicu Liturgia Efraima, Stempowski zwierzył się, że gromadzi materiał do eseju, w którym zamierza omówić sytuację „wyczerpania sztuki współczesnej” również w nawiązaniu do czasów Efraima. W listach do Krystyny Marek pisał także o planach napisania podręcznika „ketmana”, czyli doublethink, opartego na najsławniejszych wzorach. (…) W korespondencji z Marią Dąbrowską można przeczytać także o przygotowywanym eseju „o wrażliwości muzycznej w różnych czasach, w którym uwagi o Pepysie [chodzi o Samuela Pepysa, którego sławny dziennik z II połowy XVII wieku przetłumaczyła Maria Dąbrowska – przypis P.M.] stanowiłyby jeden z rozdziałów”. Józefowi Czapskiemu szczegółowo przedstawił projekt wspólnej książki o ekonomicznych uwarunkowaniach artysty i jego dzieła, która miałaby przyjąć formę rozmowy pomiędzy malarzem i eseistą. Adolfowi Sowińskiemu prezentował porzucony pomysł napisania powieści o kompozycji koncentrycznej, zainspirowany pewnym zabawnym skandalem, jaki wydarzył się w Teatrze Wielkim. Ślady projektów literackich obecne są również w esejach. W Księgozbiorze przemytników Stempowski informował o zgromadzonym materiale do dłuższego eseju wergiliańskiego. Wojciech Karpiński wspominał ponadto plany książki o blaskach i cieniach emigracji, czego zarys odnaleźć można także w korespondencji z Józefem Wittlinem”.

Do przeglądu tego dodam jeszcze kilka projektów znalezionych w tekstach Stempowskiego. Szkice Profesor Ekstremizmu (czy też w innej wersji Profesor) i Pozdrowienie Jołłopa, które znamy tylko z tytułu, ale nic nie wiemy o ich planowanej treści czy formie, odwrotnie zresztą, niż w przypadku innych późniejszych projektowanych, a nienapisanych esejów; oba miały się ukazać w „Bibliotece Pstrykońskiej”, serii wydawniczej, którą w 1924 roku Stempowski zainicjował wspólnie z Henrykiem Józewskim. Następnie Pamiętnik żółwia morskiego, który zaczął kiedyś pisać pod wrażeniem pary żółwi widzianych w zoologicznym ogrodzie w Berlinie, oraz praca o portretach rzeźbionych cesarzy rzymskich. Na temat niektórych z wymienionych powyżej projektów będę już wkrótce pisał bardziej szczegółowo.

2 komentarze: