niedziela, 12 kwietnia 2015

Dygresje od dygresji czyli o erudycji Jerzego Stempowskiego

Każdy bez mała współczesny autor piszący na temat Jerzego Stempowskiego podkreśla jego niesłychaną erudycję, oczytanie w kilku językach, niezwykłą pamięć, zdolność przywoływania autorów znanych i mniej znanych oraz znajomość zagadnień z rozmaitych dziedzin i epok. Opinia ta, w dużej mierze uzasadniona, ugruntowała się już za życia eseisty, powtarzał ją każdy, kto się ze Stempowskim zetknął. „Był człowiekiem fenomenalnego oczytania i erudycji” – pisał Wacław Zbyszewski. „Stempowski pamiętał na wylot każdą książkę i każdy dzień swego życia” – odnotował Juliusz Sakowski. „Nie wiem – wspominała Janina Orynżyna – czy można było naliczyć w Europie kilku takich jak on erudytów. Jego fenomenalna pamięć przechowała uniwersalną encyklopedyczną wiedzę, przy tym tak pogłębioną, że prześcigającą wiadomości dobrych specjalistów. Czy była mowa o medycynie, architekturze, literaturze, czy muzyce, o polityce czy fizyce. Wystarczyło jakimś pytaniem nacisnąć niewidzialny klawisz, aby zaszemrał z równą kompetencją o każdym przedmiocie, choćby to była hodowla kanarków czy wytwarzanie musztardy”. Czesław Miłosz dodaje do tego: „gromadzona latami nieszkolarska erudycja, obejmująca równie dobrze metrykę łacińskiego wiersza i malarstwo Renesansu jak ruchy awangardy, historię, mineralogię, medycynę i botanikę”.


Jan Kott poznał Stempowskiego w latach trzydziestych. Obracał się wtedy wśród studentów wydziału aktorskiego PIST, gdzie eseista wykładał. „Jego wykład – wspominał – był zawsze nieprzerwanym monologiem, czasem o uprawie trzciny cukrowej, czasem o wygnaniu Owidiusza, czasem o Monteverdim i początkach opery. Ku przerażeniu i zachwytowi studentów cytował źródła i fragmenty traktatów i poezji po francusku, po łacinie i po włosku i zapewne w jakimś innym języku, którego nikt z tych biednych aktorskich aspirantów nie znał nawet z imienia”. „Jako listopis i rozmówca był Stempowski zjawiskiem niepowtarzalnym – wspominał z kolei Tymon Terlecki – Współżył w nim polihistor i mędrzec. Jego wiedza wydawała się otchłanią bez dna i morzem bez granic. Ale nie był erudytą dla erudycji. Jeśli już – to dla zabawy”. To, że erudycja Stempowskiego nie była tylko sztuką dla sztuki, czy manią kolekcjonera, podkreślał też Konstanty Jeleński, który widział ją jako „owoc ciekawości z jaką podchodzi Stempowski do każdego przejawu życia, ciekawości z jaką stale się pyta: jak? skąd? dlaczego?”. Nawet powściągliwy w pochwałach Giedroyć przyznawał, że Stempowski: „był człowiekiem wyjątkowym z uwagi na skalę zainteresowań i erudycję”.

Nic dziwnego zatem, że czasem ta erudycja eseisty stawała się przedmiotem anegdot. W numerze 16 „Wiadomości Literackich” z 1931 roku Antoni Słonimski opublikował parodię ankiety teatralnej, w której na temat rzekomego przejęcia w dzierżawę warszawskich teatrów wypowiedzieć się miało kilku literatów. „Dyr. Szyfman ma wziąć w dzierżawę teatry miejskie. Dokoła tej sprawy zawiązała się dość zaciekła walka w sferach literacko-teatralnych. „Wiadomości Literackie” zwróciły się do paru wybitnych przedstawicieli świata pisarskiego z ankietą na poniższy temat”. Obok Zofii Nałkowskiej, Ferdynada Goetla i Tadeusza Boya Żeleńskiego, Słonimski sparodiował tu Jerzego Stempowskiego,  oto jego odpowiedź w tej fikcyjnej ankiecie: „Omawiając stosunek miasta do teatru, nie można nie wspomnieć orzeczenia fakultantów z miasta wytrybockiego Heliple, którzy to staruszkowie powiedzieli: „Qiutte” (Swebronjusz, XVCIX, 143528b), oddają szatnię miejską w dzierżawę (patrz studium „Chateaubriand a szatnia” wydane przez Kona i Chowańczaka w Paryżu 7 września rano o g. 11.8). Zupełnie inna historja była z przedstawicielem „Oil Company”, Wildorfem Herrym, który zwrócił się do pewnego bankiera greckiego z propozycją eksploatacji Transjordanji. Danja przypomniała mi Hamleta. Leta jest rzeką zapomnienia i właśnie zapomniałem o czem to mówiliśmy”.


To nie jedyny raz, kiedy Słonimski zadworował sobie ze Stempowskiego. We wspomnieniu o eseiście z 1973 roku opublikowanym w Alfabecie wspomnień żartuje, że Stempowski chorując często w dzieciństwie miesiącami zdany na bezczynność w łóżku „przeczytał całą encyklopedię brytyjską i zapamiętał. Ale zapominanie jest higieną mózgu. Ta pamięć właśnie w pewnym stopniu tamowała, ograniczała jego pisarstwo”.

To co pisze Słonimski, zgadza się z anegdotą, którą przytoczył z kolei Ryszard Matuszewski w swym wspomnieniu o Stempowskim z 1998 roku. W czasie okupacji pewnego dnia odwiedził z polecenia działacza PPS/WRN Tadeusza Szturm de Sztrema Stanisława Stempowskiego w mieszkaniu na Polnej, które ojciec Jerzego dzielił z Marią Dąbrowską. Gdy wspomniał, że zna jego syna, Stanisław miał westchnąć i powiedzieć z uśmiechem: „Ach, zna więc pan tego nudziarza! Wie pan – on przez całe dzieciństwo chorował, a nad łóżkiem w naszym domu na Podolu miał całą ścianę klasyków greckich i łacińskich. On to wszystko przeczytał, a pamięć ma taką, że niczego nie potrafi zapomnieć. To chodząca encyklopedia.”

Komentując tę rodzinną anegdotę Matuszewski przypomina sobie, jak przy którymś spotkaniu ze Stempowskim miał nieopatrzenie wspomnieć o swych kłopotach z kamicą nerkową, którą leczył w Truskawcu. Ku jego zażenowaniu Stempowski ochoczo podjął temat i wygłosił długi wykład o różnych odmianach kamicy i różnych sposobach jej leczenia. „Słuchałem cierpliwie – pisze Matuszewski – obmyślając, jak zmienić temat monologu tego fenomenalnego człowieka, którego wadą było, że wiedział wszystko o wszystkim”.

„Pan Jerzy wie wszystko. Tylko po co?” – miał mawiać Leon Schiller, ale według Erwina Axera, który przytacza to powiedzenie, była to czysta złośliwość Schillera, zazdrosnego o niezwykłe powodzenie Stempowskiego u słuchaczy PIST, w którym zgromadził wokół siebie grono oddanych i zafascynowanych nim uczniów. Fascynacji tej nie osłabiał fakt, że Stempowski raczej nie był porywającym mówcą. Jego „gawędy bywały czasem ciekawe – wspominał Axer – a czasem trochę nudne, bo opowiadający jakby nie bardzo liczył się z zainteresowaniami słuchaczy i mówił o tym, o czym miał ochotę mówić”. Tę cechę odnotowała także Maria Danilewicz-Zielińska, zauważając, że długie wywody Stempowskiego miały zazwyczaj więcej wspólnego z aktualnymi jego lekturami niż z chwilą obecną. Według Giedroycia Stempowski jako rozmówca był bardzo interesujący, ale niestety miał skłonność do monologu. „Był człowiekiem monologu” – odnotował Tymon Terlecki. Także Gustaw Herling-Grudziński określił go „bardziej jako monologistę niż konwersatora”. „Rozmowa z nim – wspominał Stanisław E. Nahlik – szybko się zazwyczaj przekształcała w jego monolog. Miał bowiem szczególny talent: kierowania rozmowy zawsze na tory dobrze sobie znane, a także oddalania się od zasadniczego tematu rozmowy na niekończące się dygresje i… dygresje od dygresji”.

Znakomity obraz tego stylu gawędziarskiego Stempowskiego odmalował Zygmunt Hertz w jednym z listów do Czesława Miłosza: „Parę dni temu była tutaj jedna baba-drań, grafomanka (...) – pisze Hertz – Siedziała dwie godziny i w żaden sposób nic nie mogłem od niej wydostać szczególnie, że mi Stempowski, który u nas jest, przeszkadzał jak mógł. Baba jest literackim ogonem w „Trybunie Ludu” i ogromnie nim machała. Rozmowa wyglądała tak: „Więc była pani w Berdyczowie, Kijowie i Mińsku. Po jakiemu ludność mówi – rosyjski czy ukraiński?” A Stemposio: „Kochany panie Zygmuncie – zaraz panu wyjaśnię: w roku 1938, jak byłem w Krzemieńcu, to istniało wielu miejscowych Żydów, nie dopuszczonych do polskich szkół, więc korzystali z rosyjskiego gimnazjum, które tam było założone w 1883 r. przez miejscowego kupca Zołotarina, który znowu chcąc się przypodobać gubernatorowi Żopkinowi, wielkiemu znawcy wina, złożył na jego ręce okrągłą sumkę 15 tys. rubli. Suma ta oczywiście nie wystarczyła, ale żona Żopkina, która miała romans z ks. Oboleńskim synem ambasadora w Chinach, namówiła swojego amanta, aby część wygranej w winta scedował na budowę gimnazjum. Oboleński więc w Klubie Myśliwskim, w Warszawie, do którego należał od 1881 roku, wprowadzony tam przez Ziemowita hrabiego Rosporkowskiego, słynnego ze świetnej pary siwych ogierów, które sprzedał bankierowi Konowi w 1895 r. itd, itd.”.

Nic dziwnego, iż pomysł by Stempowskiemu powierzać np. wygłaszanie referatów, Jerzy Giedroyć określił jako szatański: „W okresie gdy Stempowski był bibliotekarzem Banku Rolnego – wspominał Giedroyć – [tu pomyłka Giedroycia – J.S. w Państwowym Banku Rolnym zajmował inne stanowisko, bibliotekarzem był za to jego ojciec, Stanisław Stempowski, tyle że w Ministerstwie Rolnictwa] w Ministerstwie Rolnictwa odbywał się zjazd cukrowników i Ludkiewicz wpadł na szatański pomysł, by powierzyć Stempowskiemu referat na temat historii cukru. Na sali siedzieli okropni kapitaliści, których można było posądzać o wszystko, ale nie o zainteresowania intelektualne, a Stempowski mówił ponad dwie godziny i nie skończył, choć doszedł tylko do uprawy trzciny cukrowej w starożytnym Egipcie. Patrzyłem na tych ludzi ze zdumieniem. Myślałem, że zaraz będzie awantura i posypią się protesty. Tymczasem byli zasłuchani. Ale nikt już więcej nie proponował Stempowskiemu wygłaszania takich referatów”.

Na koniec jeszcze jeden satyryczny tekst Słonimskiego dopełniający portret Stempowskiego, erudyty i monologisty, pozostającego zawsze nieco na uboczu. „W latach 1933-1934 – pisał Mieczysław Grydzewski w Silva rerum – Tadeusz (Boy) Żeleński ogłosił w „Wiadomościach Literackich” sześć Obiadów literackich. Na Obiady te składały się rozmowy wybitnych pisarzy francuskich toczone w połowie ubiegłego wieku w restauracji Magny. Oparł je Boy na autentycznych wypowiedziach, zanotowanych w słynnym dzienniku Edmunda i Jules’a Goncourtów”. W nawiązaniu do tego cyklu Słonimski zrobił parodię zatytułowaną Jeszcze jeden obiad literacki, („Wiadomości Literackie” nr 47 1934). W fikcyjnej dyskusji jako jednego z rozmówców umieścił Stempowskiego, który w pewnym momencie zabiera głos:

„Zaszło tu nieporozumienie, chodzi nie o członków akademii, ale o studentów. To qui pro quo przypomina mi pewnego Greka nazwiskiem Copulos, który wydał w r. 1363 u Hachette’a małe dziełko o sztuce rządzenia. Kiedy pokazałem tę książkę Bartlowi, Bartelo łypnął na mnie okiem i powiedział: „Ta widać, że to Grek pisał”. To powiedzenie przypomina mi pewnego ornitologa niemieckiego, który badał stosunki wśród ptaków…”. Tu przerywa Stempowskiemu Irena Krzywicka, mówiąc: „Jakie stosunki? Świnki jesteście. Sami mówicie o stosunkach, a potem wszystko na mnie (…)”. Rozmowa toczy się dalej, głos zabierają kolejni dyskutanci, dopiero na samym końcu Stempowski, jak gdyby nic, przy ogólnej nieuwadze pozostałych rozmówców kończy wcześniej przerwane zdanie: „…lądowych”.


Komentując ten satyryczny obrazek Jan Gondowicz w szkicu Bagaż z Szebutyniec podsumowuje postawę Stempowskiego: „jakich trzeba było rygorów, jak wielkiej wymagało pracy nad sobą, by ani przez chwilę nie przemawiać w tym stuleciu „skrzekiem karłów i demonów”. Nie podzielać ogólnych złudzeń, nie powtarzać kłamliwych lub daremnych zaklęć. Słowem – nie brać udziału w ogólnej rozmowie. Za adresatkę obrać sobie pechową damę z mitologii, która, wiedząc już wszystko, właśnie z tej racji także postanowiła zostać człowiekiem monologu”. Być może dlatego, co zauważyło już wielu współczesnych Stempowskiego oraz dzisiejszych badaczy jego twórczości, najlepiej spełniał się on w korespondencji, a jego listy stanowią integralną część twórczości eseistycznej i fascynującą lekturę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz