wtorek, 14 listopada 2017

Wspomnienia Józewskiego

Wspomnienia Henryka Józewskiego zatytułowane Zamiast pamiętnika ukazały się wreszcie w wersji książkowej jako kolejna pozycja serii W kręgu paryskiej „Kultury”, wydawanej przez Instytut Literacki wraz z Instytutem Książki. Jest to część obszerniejszego dzieła, nad którym Józewski pracował przez kilkadziesiąt lat i któremu nadał tytuł Opowieść o istnieniu. O jego sytuacji edytorskiej pisałem tutaj. Równocześnie ukazał się ukraiński przekład Zamiast pamiętnika autorstwa Julii Wasejko, zaprezentowany podczas konferencji „Wybitne postacie prometeizmu. Henryk Józewski i jego spuścizna w 125. rocznicę urodzin”, zorganizowanej w Łucku w dniach 26–27 października 2017 przez Studium Europy Wschodniej UW, WUN im. Łesi Ukrainki we współpracy z Konsulatem Generalnym RP w Łucku. Myślę, że ta książka ukazuje się w bardzo odpowiednim momencie.


Gdy przez ulice Warszawy maszerują w dniu niepodległości faszyści i szowiniści wygrażający pięściami, podnoszący rasistowskie hasła i nazywający siebie patriotami, warto poczytać rozważania człowieka, który dawał prawdziwe świadectwo patriotyzmu, który swą polityką próbował godzić i zjednywać, a nie zrażać i antagonizować, i który był oddany wizji Polski dumnej ze swej historii, tradycji i z własnego, z wielkim trudem odzyskanego państwa, ale jednocześnie otwartej i tolerancyjnej.



Wspomnienia Józewskiego nie są lekturą łatwą. Ambicje filozoficzne autora, skłonność do uogólnień, stosowanie własnego systemu pojęć stawiają czytelnikowi pewne wymagania. Książka nie ma też układu chronologicznego, Józewski często wybiega naprzód, wyprzedza wypadki, czyni rozległe dygresje. Ale być może te właśnie cechy Zamiast pamiętnika, oraz artystyczny temperament autora dający o sobie na każdym kroku znać, sprawiają nie jest to lektura nudna, jak wiele innych, typowych wspomnień byłych polityków. Interesujące jest przede wszystkim nietuzinkowe, nie ograniczone nacjonalistycznym horyzontem spojrzenie Józewskiego na relacje polsko-ukraińskie, spojrzenie ukształtowane dorastaniem w kosmopolitycznej atmosferze wielokulturowego Kijowa oraz dostrzeżenie w tych relacjach destrukcyjnej roli czynnika rosyjskiego, czy to w wydaniu carskim czy sowieckim. Z rozważaniami o fenomenie Marszałka, można się – i to nawet gwałtownie, jak Maria Dąbrowska – nie zgadzać, ale nie sposób odmówić im ważkości i odwagi postawienia takich zagadnień, jak ujmowany iście po szekspirowsku dramat władzy.

Przy okazji chciałbym też wspomnieć o dużym artykule Joanny Stacewicz-Podlipskiej „Tam przemówi do mnie dusza Wołynia”? Scenografia polityki na Targach Wołyńskich w Równem w 1934 roku, który ukazał się w ostatnim numerze czasopisma „Konteksty. Polska Sztuka Ludowa” (3 (318) / 2017). „Piąte Targi Wołyńskie w Równem – czytamy w streszczeniu – organizowane były w 1934 roku w warunkach radykalizacji nastrojów społecznych i spadku poparcia dla wielkiego projektu politycznego, realizowanego na Wołyniu przez wojewodę Henryka Józewskiego. Projekt ten, znany pod nazwą eksperymentu wołyńskiego, zakładał możliwość zachowania specyfiki struktury społecznej Wołynia, w obrębie której chroniony byłby ukraińsko-polsko-żydowski genius loci tej ziemi. Był to niejako „program pilotażowy”, mający posłużyć za matrycę dla polskiej polityki wobec mniejszości narodowych. Od jego powodzenia zależał los szeregu skorelowanych z sobą działań, przewidujących, w ramach tzw. programu prometejskiego, wykorzystanie i ukierunkowanie tendencji niepodległościowych w obrębie ZSRR do walki z międzynarodowym komunizmem. W 1934 roku, kiedy słabły już wyraźnie witalne oraz polityczne siły Piłsudskiego – patrona i protektora Józewskiego, a eksperyment wołyński stawał się coraz bardziej niewygodnym dla Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, wojewoda stanął w obliczu realnej groźby utraty mandatu zarówno polskiej jak i ukraińskiej strony. W tej sytuacji V. Targi Wołyńskie zamienione zostały w reprezentacyjną trybunę, z której wybrzmieć miała pochwała jego polityki, okazując się jej potężną, propagandową salwą. W tym zadaniu wsparła Józewskiego „komisja artystyczno-dekoratorska” w osobach Teresy Roszkowskiej i Aleksandra Jędrzejewskiego, którzy przygotowali oprawę scenograficzną, akcentującą w ich pojęciu historyczną spójność regionu. Dzięki słowom, gestom i obrazom V. Targi Wołyńskie miały stać się performatywną strukturą, transformującą społeczno-polityczną rzeczywistość Wołynia podług jasno sprofilowanej wizji Kresów.”

Ale zanim autorka przechodzi do opisu Targów Wołyńskich i ich artystyczno-pijarowej, nazwijmy to, oprawy, kreśli portret równoległy Henryka Józewskiego i Teresy Roszkowskiej, malarki i scenografki. Zaczyna od opisu fotografii z połowy lat 30. przedstawiającej ich oboje grających w tenisa (z archiwum T. Roszkowskiej przechowywanym w Zbiorach Specjalnych Instytutu Sztuki PAN) a następnie ukazuje obraz polskiego Kijowa w początkach XX wieku z jego bujnym życiem intelektualnym i kulturalnym, którym oboje nasiąkli. Pojawia się w tej opowieści i Jerzy Stempowski, który wraz z Józewskim wszedł do pierwszego gabinetu pomajowego i Zakon Pstrego Konia i „Biblioteka Pstrykońska” i piękne, pisane przezeń już po wojnie, zdania o żegnaniu się Polaków z polską Ukrainą i z Kresami. Pojawia się też Konrad Krzyżanowski, w którego szkole po przeprowadzce do Warszawy w 1922 (tuż przed śmiercią Krzyżaka) zaczęła uczyć się Roszkowska, zanim trafiła do Szkoły Sztuk Pięknych, do pracowni Tadeusza Pruszkowskiego. Roszkowska zresztą była też słuchaczką Stempowskiego w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w latach 1935-1936.

Jako że te sprawy już dobrze znałem, zainteresowały mnie przede wszystkim fragmenty wspomnień Teresy Roszkowskiej o Józewskim przywołane przez autorkę artykułu ze stenogramów rozmów jakie przeprowadził z malarką M. Nowak w latach 80. (przechowywane są w bibliotece Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie). Roszkowska mówi o Józewskim: „On w ogóle był taki człowiek, powiedziałabym, renesansu, wszystko i muzyka i literatura i malarstwo, on sam bardzo dobrze malował, bardzo ciekawie. Przyrodę kochał”. Mamy też mniej oficjalny portret wojewody: „Wygłupiał się razem z nami, a Lucia siedziała na kanapie i: „Józiu co ty wyrabiasz, Józiu?”. Odbywały się specjalne tańce, ja z widelcem w zębach, jakieś dzikie tańce, kończyły się na czworakach. Henryk nie wytrzymywał i też na czworakach pełzał razem… Co się odbywało! Jakby ktokolwiek zobaczył, straciłby mowę.” Roszkowska nie miała wątpliwości, że takie formy aktywności towarzyskiej, kontakty ze środowiskami artystycznymi były dla Józewskiego formą ucieczki od spraw politycznych, „on politycznie miał trudne życie tam” – wspomina. O tych trudnościach pisze też zresztą dużo Józewski w Zamiast pamiętnika.

W artykule Stacewicz-Podlipskiej bardzo interesujące jest spojrzenie, w którym zresztą posiłkuje się wspaniałym esejem Stempowskiego W dolinie Dniestru, na politykę wołyńską Józewskiego z perspektywy etnograficznej. Autorka zauważa, że eksperyment wołyński bazował na rozpoznaniu płynności granicy etnograficznej na tamtych terenach, z wszystkimi tej sytuacji zagrożeniami i szansami. Świat mozaikowy, wielokulturowy, świat wielu przenikających się języków, religii i tradycji, świat, w którym wszystko było płynne i otwarte mógł dawać możliwości i nadzieje nawet wbrew ocenom politycznym uwzględniającym jedynie ciasną narodowościową perspektywę. To ważny głos w dyskusji o polityce wołyńskiej Józewskiego.

Z Łucka na transatlantyku do Rożyszcz”,
rejs po Styrze, 1934,
ze zbiorów Zbigniewa Chomicza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz