Wśród wzgórz Pierii, kamiennej i gołej
Orszak muz pierwsze korowody wiódł,
By niewidomi lirnicy, jak pszczoły,
Dali nam w darze gęsty joński miód.
Poeta porównuje tu poezję, literaturę do miodu. Poematy epickie, które przy wtórze liry recytowali aojdowie i rapsodowie począwszy od czasów Homera przez całe dzieje Hellady, natchnieni przez narodzone w górzystej Pierii muzy, są u poety darem dla ludzkości, porównanym do daru oferowanego jej przez pszczoły – „gęstego jońskiego miodu”. „To porównanie – pisze Przybylski – jest stylowe i urzekające. Grecy byli zafascynowani pszczołami. Nad Helladą unosiło się brzęczenie pszczół a smak i wonność miodu przynosiły na myśl doskonałość”. Ale to nie tylko kwestia stylu czy fascynacji. Symbolika miodu w kulturze greckiej jest bowiem o wiele głębsza.
Pisze o niej w Lesbos Renata Lis: „W książce Karla Kerenyiego o Dionizosie, w rozdziale Światło i miód, pszczoły powracają w licznych reminiscencjach najstarszych mitów jako ucieleśnienie archetypu niezniszczalnego życia, które w grece określa się – w odróżnieniu od bios, czyli poszczególnej żywej istoty – słowem zoe. Zoe jest przenikającą wszystkich nas energią, która nie podlega śmierci, już prędzej zawiera ją w sobie, gdyż wciąż się odradza – wieczna jak pszczoły w Mesa. Pszczoły, nim zostały udomowione, znajdywano często w jaskiniach – pisze Kerenyi. – Jako dawczynie słodkiego pokarmu w sposób najnaturalniejszy pod słońcem stawały się mamkami boskiego dziecka, które narodziło się w jaskini i w niej było ukrywane. Tę podsuniętą przez naturę, archetypową sytuację przejął grecki mit o Zeusie. Pszczoły poprzez swój miód zaoferowały ludziom najpierwotniejszą błogość czystego istnienia – bytowania dziecka w łonie matki. (...) Boskie narodziny były dla Kreteńczyków rozbłyskiem jasności w ciemnej otchłani, jeszcze bardziej zaś niż rozbłyskiem czystego, bardziej duchowego światła – wybuchem życia.
Miały być karmicielkami nowo narodzonego Zeusa, a miód – wodami płodowymi, w których ten świetlisty bóg dojrzewał. Wśród Greków istniało również przekonanie, że miód wynalazł Dionizos, najważniejsze z mitologicznych uosobień archetypu niezniszczalnego życia, jego służki zaś, menady, miały jakoby pląsać po ziemi mlekiem, winem i nektarem pszczelim płynącej. Bowiem zoe oprócz pokarmu (...) poszukuje również słodyczy, w której rozpoznaje się jakby wzmożona. Dalsze wzmożenie przyniosło wynalezienie napoju oszałamiającego, sporządzonego z miodu. (...) Ludzie najpierw od pszczół otrzymali to, co później dała im winna latorośl.”
Przybylski pisze, że twórczość aojdów, którą Mandelsztam porównuje do miodu, „ludzkość przejęła jako niezrównaną i bezsporną tradycję kulturalną”. Ale w sformułowaniu tym pobrzmiewa jakaś akademicka suchość. W świetle natomiast przywołanych przez Lis figur, odwołujących do życiodajnych, ludycznych oraz rytualnych właściwości miodu, porównanie Mandelsztama nabiera głębszego znaczenia; odsyła, już nie jedynie do estetycznej czy kulturowej, lecz do egzystencjalnej wartości poezji, literatury, sztuki. Do wartości jakie mają one dla nas w najbardziej osobisty sposób, służąc świadomemu, jak za Marią Janion powiada Renata Lis, przeżywaniu naszej własnej egzystencji. „Tylko sztuka – pisze w pewnym momencie eseistka – istnieje naprawdę, poza nią nie ma nic – istnieć to być opowiedzianą, to samej się opowiadać, a im lepiej ukorzeniona opowieść, tym trwalsze i pełniejsze istnienie.” „Im lepiej ukorzeniona”, a więc, czerpiąca z przeszłości, zanurzona w tradycji.
Nieprzypadkowy, zauważmy, był moment i miejsce, w którym Mandelsztam napisał swój wiersz – ogarnięty rewolucją Kijów 1918 roku. W powszechnym zamęcie i wśród walącego się w gruzy starego świata, pełen ambiwalentnych uczuć wobec rodzących się idei i zjawisk, poeta podejmuje, na przekór zapędom ówczesnej awangardy, dialog z „tradycją, która jest mądrością ludzkości”. Moment obecny jest z pewnością mniej dramatyczny niż wiek temu, ale zmiany, które niesie, być może nie mniej fundamentalne. „Koło Przemian – pisze Renata Lis – na naszych oczach nabrało rozpędu i wszystko wskazuje na to, że stara forma świata – ta, którą zaczęliśmy uważać za wieczną, ponieważ do niej przywykliśmy – musi wkrótce ulec skruszeniu, ustępując miejsca formie nowej, na razie jeszcze nieznanej”.
Wykład Przybylskiego toczy się przede wszystkim wokół przeciwstawienia wizji Mandelsztama całemu ciągowi przedstawień mitu arkadyjskiego Grecji zrodzonych w przeszłości. Dlatego być może nie zawsze wyraźnie, eseista podkreśla tę intencję poety, którą jest próba pokazania, że tradycja powinna być żywa i przeżywana. Że poezja Hezjoda i Safony może przemawiać do nas zrozumiałymi obrazami, że tętni życiem z jego cielesnością, radościami i trudami. To dlatego zamiast faunów i herosów, mamy w wierszu gospodarnego cieślę i niezdarnego szewca, to dlatego Safona nakłada bucik (sapożok), choć zapewne w rzeczywistości chodziła boso lub w sandałach, to dlatego rapsodowie i aojdowie są określani terminem lirników, który łączy postać pieśniarza znaną całej wschodniej Słowiańszczyźnie, z jej starożytnymi, minojskimi, achajskimi i helleńskimi przodkami. Mandelsztam tymi poetyckimi środkami przerzuca pomost ponad dwoma tysiącami lat i odległe cywilizacje czyni bliskimi sobie, dotykalnymi.
Dla Lis, jak dla Mandelsztama, tradycja też nie jest czymś odległym, zastygłym w muzeach i szkolnych podręcznikach, czy utrwalonych odczytaniach i interpretacjach. Pisze: „sztuka, a więc forma i styl, (…) rodzą się z uwewnętrznionego związku z tradycją, i nawet jeśli czasem rozmyślnie z nią zrywają, to pozostają z nią związane przez zaprzeczenie: mają ją stale w tyle głowy i z niej wychylają się w przyszłość. Bo są i chcą być częścią wielkiego procesu uprawy, czyli kultury, bo są i chcą być rozmową w tym szczególnym sensie, jaki nadał temu pojęciu – za poetą Hölderlinem – Hans-Georg Gadamer.” Lesbos jest pięknym przykładem takiej rozmowy, jest do niej też zaproszeniem.
* * *
Renata Lis, Lesbos, Sic!, Warszawa, 2017.
Ryszard Przybylski, Et in Arcadia ego. Esej o tęsknotach poetów, Czytelnik, Warszawa, 1966.
Osip Mandelsztam, Poezje, wybór, red. i posł. Maria Leśniewska, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1984. Wiersz Wśród wzgórz Pierii, kamiennej i gołej... w przekładzie Włodzimierza Słobodnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz