Czekając na Golema to podobnie, jak Pan tu nie stał i Duch opowieści, zbiór tekstów publikowanych wcześniej na przestrzeni kilku (tutaj nawet kilkunastu) lat w różnych periodykach. Jak to czasami bywa w takich przedsięwzięciach edytorskich, teksty wyjęte z doraźnego trybu, zebrane i czytane razem, nabierają jakby nowego życia, zyskują pełniejszy wymiar, wzajemnie się naświetlając i uzupełniając. Jest to zresztą zjawisko będące w pewnej mierze składową metody pisarskiej Gondowicza. Wiele jego szkiców zbudowanych jest bowiem właśnie w oparciu o zestawienie kilku tekstów literackich, ale też dzieł plastycznych czy filmowych, i prześledzenie obecnych w nich wcieleń jakiegoś frapującego wątku, czy obrazu oraz uchwycenie związków, jakie się przy okazji takiego zestawienia ujawniają.
Podczas spotkania prowadzący Piotr Paziński dwukrotnie próbował wyciągnąć autora na głębsze interpretacyjne wody. Oba wątki, które zaproponował wydały mi się wskazane trafnie i ważne. Pierwszy to zagadnienie erudycji i etyki. Gondowicz kojarzony jest przede wszystkim z niezwykłym, wzbudzającym zazdrość i podziw oczytaniem i na spotkaniu nie mogło zabraknąć żartu, że przeczytał wszystko, co zostało napisane, a nawet więcej. Jednak w tym, co pisze, nie chodzi o erudycję dla erudycji, nie chodzi li tylko o intelektualną zabawę. Chodzi o pewien aspekt etyczny, który wyraża się przede wszystkim w daniu głosu umarłym, zapomnianym i usuniętym z głównego nurtu naszej pamięci. Gondowicz właśnie coś takiego czyni, nie tylko w wymiarze dosłownym, przypominając w formie erudycyjnej gawędy antykwaryczno-bibliograficznej autorów i teksty wartościowe, a zapomniane, ale także w wymiarze pracy pamięci. Pracy ważnej zarówno z punktu widzenia jednostkowego, egzystencjalnego, jak i wspólnotowego.
W tym kontekście rzeczywiście znamienny jest przeczytany przez Pazińskiego szkic o Lemie i autorze Golema Meyrinku, ale także, dla mnie szczególnie przejmujące, szkice poświęcone Ionesco, czy Tadeuszowi Peiperowi, w których erudycja i ludyczny wymiar lektury ustępują pełnemu uważności i empatii wniknięciu w tożsamościowy i egzystencjalny dramat.
Drugi wątek, który poruszył Paziński to kwestia, którą ujął on w formie opozycji symboliki w duchu Mallarmégo oraz symboliki a rebours. Gondowicz napisał kiedyś, że pasjonuje go „dynamika kojarzenia się wątków, o której nie sposób powiedzieć, czy stanowi manifestację nieświadomości, czy też jakichś nierozpoznanych sił obiektywnych”. Ale cóż to za siły? Autor, podobnie jak w przypadku pytania o wątek etyki i pamięci, raczej uchylił się od jednoznacznej odpowiedzi, kierując rozmowę w stronę metody, czyli bardziej tego, w jaki sposób bada i próbuje uchwycić ową „dynamikę kojarzenia się wątków”, niż tego, co się za jej pośrednictwem może wyłaniać, woląc najwyraźniej pozostać w tych kwestiach w sferze niedopowiedzenia i pozostawić je rozstrzygnięciom czytelników.
Nie przypadkiem wypowiedział zdanie, że „lektura jest procesem nieskończonym, którego dynamika jest tajemnicą”. Z kategorią tajemnicy trzeba być ostrożnym, bo jak zauważył kiedyś Cioran posługiwanie się nią bywa wyrazem bezradności i sposobem ukazania swej wyższości. Ale to zupełnie nie jest przypadek Gondowicza. Lektura jako „proces tajemniczy” w jego ujęciu, to raczej wyraz pokory i pochylenia czoła przed wspaniałą spuścizną literacką ludzkości. W pewnym momencie padło inne zdanie, mające dla mnie szczególne znaczenie. Otóż Gondowicz powiedział, że uważne, wnikliwe czytanie, które on stara się uprawiać, to nie jest rodzaj hobby czy rozrywki, lecz obowiązek nas wszystkich, czytających, jaki mamy wobec tej spuścizny. I to mi się bardzo spodobało. Jest to bliskie temu, co od dawna głosi Maria Janion, mówiąc o odnowieniu humanistyki i naszego myślenia o świecie przez powrót do czytania wielkich dzieł.
W dobie, gdy lektura jest traktowana jako jeden tylko, jak się to ujmuje, z licznych równorzędnych „sposobów uczestniczenia w kulturze”, oraz gdy erudycja staje się przeżytkiem, bo mamy Google’a, takie podejście wydaje się zapewne niepopularne. Być może medycyna wyprze metafizykę, a maszyny wesprą umysł, ale czy to unieważni dramatyczne pytanie, które w powieści Saula Bellowa zadaje Ravelstein: „jak w tym świecie będziecie realizować swoje potrzeby duchowe?”
Zrobiło się poważnie, więc muszę trochę obniżyć ton, bo powaga to jednak wcale nie dominująca właściwość twórczości Gondowicza. Jest w niej przecież duża dawka humoru, nierzadko czarnego, są anegdoty, jest zabawa językiem, są antykwaryczne odkrycia, bibliofilskie opowieści, tropienie literackich śladów, rozwiązywanie zagadek i przede wszystkim zwyczajna, a raczej nadzwyczajna, radość czytania. Ale także, co trzeba podkreślić, biorąc pod uwagę erudycyjno-historycznoliterackie zorientowanie większości tych tekstów, jest również wcale niemała dawka aktualności i komentarza do współczesności, choć podana w formie skondensowanej i nieco między wierszami, jako aluzja, czy metafora.
Była tu już mowa o pamięci i gdy Gondowicz pisze o współczesnym Polaku, „który nie pamięta, co powinien pamiętać, a pamięta, co się nie zdarzyło”, to w zabójczo lapidarnym, a trafnym skrócie podsumowuje obecny stan naszej debaty o pamięci, tożsamości oraz skutki tzw. polityki historycznej. W ogóle do takich skondensowanych zdań o aforystycznym potencjale ma Gondowicz predylekcję. Niech przytoczę kilka: „Obok starzenia się literatura to wciąż najlepszy sposób na podróże w czasie”, „Polska, czyli kraj, gdzie i hipogryf się potknie” albo „Najsławniejsza opowieść o mobbingu to, rzecz jasna, Kopciuszek”.
Na początku spotkania postawiona została kwestia usytuowania Gondowicza i jego pisarstwa na mapie literackich typologii. Kwestia, jak się okazuje, niejasna. Czy pisze eseje czy szkice, czy to literaturoznawstwo czy literatura? Autor przeczytał na tę okoliczność przypis z książki M.P. Markowskiego, w którym ten wzmiankuje go jako kogoś „spoza kręgu literaturoznawstwa”. Przytoczony też został fragment z powieści Jerzego Pilcha Żywego ducha, w którym również Gondowicz zostaje umieszczony w rejonach dociekań dalekich od akademickiego dyskursu. Tu muszę na marginesie zaznaczyć, że według mnie Pilch w tej swojej charakterystyce twórczości Gondowicza trochę błądzi i nie mam pewności, czy nie miksuje go przypadkiem z Pawłem Duninem-Wąsowiczem.
Z punktu widzenia czytelnika takiego jak ja, zagadnienie „literaturoznawstwo czy literatura” jest raczej drugorzędne. Dla mnie równie ważne i interesujące, co same odkrycia (na przykład, że Gombrowicz czytał Fredrę pisząc Iwonę, księżniczkę Burgunda) oraz interpretacje (na przykład, co kryje się za fabułą Zbrodni z premedytacją) mogące stanowić jakiś nowy trop w gombrowiczologii (czego nie jestem w stanie ocenić, a zatem i należycie docenić), są sposoby w jaki prezentacja tych odkryć i interpretacji prowadzi Gondowicza do stworzenia własnego, autonomicznego uniwersum. Jest to świat, w którym dzieła literackie, plastyczne czy filmowe przemawiają do nas w najfantastyczniejsze, fascynujące, magiczne, inspirujące i, znów, tajemnicze sposoby. Świat, w którym doświadczenie czytelnicze staje się doświadczeniem egzystencjalnym i narzędziem poznania.
Dla mnie najlepsze są zatem te teksty, w których Gondowicz swe literackie śledztwa i dociekania, przeplata fragmentami wspomnień, anegdotami z przeszłości i własnymi impresjami, które niejednokrotnie, jak w tej opowieści zaimprowizowanej na spotkaniu, o koledze, którego urodziwa koleżanka ze studiów nakłoniła pewnego popołudnia do stanięcia na głowie przed oczami zdumionych wartowników przy Grobie Nieznanego Żołnierza, formuje się w iskrę podpalającą lont łączący różne wątki w jeden fajerwerk. W tym przypadku były to wątki kapryśnej kobiety żądającej od mężczyzny bezsensownego poświęcenia w Nocach i dniach Dąbrowskiej, Graczu Dostojewskiego oraz Pamiętniku Stefana Czarnieckiego Gombrowicza. Mnie od razu przypomniał się jeszcze jeden – żądanie zabicia wiewiórki w Opętanych tegoż Gombrowicza.
Dlatego, kończąc, jedno, czego żałuję jeśli chodzi o tę książkę, to skromność rozdziału Jak nie napisałem jednej z moich książek. „Miał to być – pisze w krótkim wyjaśnieniu autor – na wzór Borgesa, warszawski wariant Powszechnej historii nikczemności, lecz wynalazek internetu uczynił go zbędnym. Przed ćwierć wiekiem powstały dwa tuziny portretów, z których przypomnieć się godzi ledwie parę.” Przeczytawszy te „ledwie parę”, pytam się: ale jak to tylko parę!? Dlaczego?! Gdzie reszta?! Pozostaje czekać na następną książkę Gondowicza, oby nie kolejne pięć lat.
O,widzę, że ten Nakład jest rzeczywiście niewyczerpany! Cieszę się, że powrócił! Też byłam na spotkaniu z Janem Gondowiczem w Stacji Muranów :) Z wątków związanych z kapryśnymi kobietami przyszła mi jeszcze do głowy "Rękawiczka" Schillera.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Jr
Dziękuję! powinienem zmienić nazwę np. Wańka-wstańka, albo Niezdecydowanie pani Barbary
OdpowiedzUsuńJestem za Niezdecydowaniem pani Barbary! Plus motto złożone z dwóch pierwszych zdań z tekstu "O czernieniu papieru"
OdpowiedzUsuń