niedziela, 30 sierpnia 2020

Skrzydło lofofora

Pod koniec pierwszego tomu W poszukiwaniu straconego czasu narrator podziwia szyk Odety Swann: „W hierarchii estetycznych zalet i światowego wykwintu przyznawałem pierwszeństwo prostocie, kiedym widział panią Swann pieszo, w sukiennym kontusiku, w toczku przybranym skrzydłem lofofora, z bukietem fiołków przy staniku, spieszącą się, mijającą aleję des Acacias tak jakby to była po prostu najkrótsza droga do domu i oddającą leciutki ukłon panom w powozach, którzy poznając z daleka jej sylwetkę, kłaniali się powiadając sobie, że nikt nie ma tyle szyku.” (przeł. T. Boy-Żeleński). Ćwierć wieku temu fragment z „toczkiem przybranym skrzydłem lofofora” przywołała Małgorzata Gromadzińska w artykule Czy feministki mogą się stroić, czyli o semiotyce stroju kobiecego w literaturze („Teksty Drugie” nr 3/4, 1995), dodając, że „dziś trudno zidentyfikować wygląd owego enigmatycznego skrzydła”. Trudno, ale spróbujmy.

W podręcznikach i leksykonach zoologicznych nazwa „lofofor” występuje na określenie obiektu, który skrzydeł zgoła nie posiada. Jest to mianowicie aparat czułkowy otworu gębowego zwierząt należących do typu mszywioły i ramienionogi. Ponadto nazwa Lophophora dobrze znana jest hodowcom kaktusów, a zapewne nie była też obca Witkacemu, kryje się pod nią bowiem rodzaj sukulentów, wśród których wyróżnia się gatunek zwany po polsku „jazgrza Williamsa” (Lophophora williamsii), czyli inaczej osławiony peyotl. Meandry taksonomii są zawiłe i fascynujące. Oto bowiem ta sama nazwa rodzajowa Lophophora w królestwie zwierząt z kolei, przypisana jest również kilku gatunkom ciem z rodziny sówkowatych (Noctuidae). Toczek Odety Swann nie był jednak raczej przybrany ani skrzydłem ćmy ani kaktusem.

W oryginale francuskim omawiany fragment brzmi: « sur la tête un petit toquet agrémenté d’une aile de lophophore ». Jak informuje Larousse, pięknie brzmiące francuskie słowo lophophore oznacza ptaka z rodziny kurowatych (Phasianidae), którego łacińska nazwa gatunkowa to Lophophorus impejanus. Po polsku zaś, według dostępnego w Internecie i najbardziej aktualnego w zakresie ornitologicznej systematyki nazewniczej dzieła Pawła Mielczarka (zbieżność imienia i nazwiska z autorem bloga zupełnie przypadkowa) i Marka Kuziemko Kompletna lista ptaków świata (Instytut Nauk o Środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2019) ów Lophophorus impejanus to „olśniak himalajski”.

W dawnych polskich opracowaniach ornitologicznych znajdziemy również inne nazwy. Na przykład w trzecim tomie fundamentalnego dzieła Ornitologia powszechna, czyli opisanie ptaków wszystkich części świata (Wilno, 1846) Konstantego Tyzenhauza, Lophophorus impejanus występuje jako „kiściec”, podobnie jak w późniejszym o pół wieku Atlasie państwa zwierzęcego B. Dyakowskiego (cz. 2, Ptaki, Warszawa, 1905), gdzie dodatkowo wymieniona jest również nazwa „ośniat” 

Trzeba przyznać, że mowa tu jest o pięknym ptaku. Wprawdzie sylwetkę ma po rodzinie dość kurzą, ale za to jego upierzenie jest spektakularne. Pióra samców połyskują metalicznie, a ich kolory komponują się we wspaniałą tęczę z dominacją głębokiego błękitu paryskiego i ultramaryny w części grzbietowej i na skrzydłach. Szyja mieni się to koralową czerwienią, to ceglanym pomarańczem, który łagodnie przechodzi w różne odcienie zieleni, od barwy letniej łąki po mglistą głębię butelki do burgunda, zaś połyskujący raz turkusem raz szafirem łebek zwieńczony jest filuternym, choć nieco rachitycznym pióropuszem. Nic dziwnego, że na punkcie piór tego ptaka w XIX wieku świat mody oszalał i setki tysięcy osobników żyjących w lasach Himalajów padły łupem myśliwych. Olśniak nie podzielił losu innych zwierząt trzebionych dla swych walorów handlowych tylko dlatego, że udało się rozwinąć jego hodowlę w Europie.

Gdy około 1890 roku Odeta Swann przechadzała się po Lasku Bulońskim w swym toczku zdobionym skrzydłem olśniaka, moda na ten rodzaj nakrycia głowy trwała już od przeszło dwu dekad, a kolejne kilka przetrwała. « Revue de la coiffure et des modes » z 1 kwietnia 1875 roku proponował paniom kapelusik muszkieterski zdobny w czarną kokardę, pióra oraz właśnie „skrzydło lofofora” (aile de lophophore). Ponad wiek później zaś paryski dziennik „Excelsior : journal illustré quotidien : informations, littérature, sciences, arts, sports, théâtre, élégances” z 15 kwietnia 1935 opisując weekendową gonitwę na hipodromie Longchamps i toalety zaszczycających ją dam z towarzyskiej śmietanki Paryża, wymieniał księżnę de Faucigny-Lucinge „w toczku przebitym skrzydłem lofofora” (toque piquée d’aile de lophophore). Zważywszy na wykwintność i wymyślność, zwłaszcza wedle współczesnych nam kryteriów tej ozdoby, słowa Prousta o „przyznawaniu pierwszeństwa prostocie” jesteśmy być może skłonni brać za jeden z przejawów jego pysznej, subtelnej ironii. A jednak, jeśli przejrzymy kilka żurnali, czasopism dla kobiet czy katalogów mody z epoki, uwagę tę potraktujemy ze zrozumieniem. Zresztą sam narrator kilka zdań dalej narzeka, iż „teraz wszystkie kapelusze były ogromne, pokryte owocami, kwiatami, ptactwem.”



Wróćmy jednak do terminologii. Słowniki języka polskiego: Lindego i wileński oraz pochodzący z pierwszej połowy XX wieku tzw. warszawski, nie odnotowują ani kiśćca, ani olśniaka, ani ośniata. Dopiero trzytomowy Słownik języka polskiego pod redakcją M. Szymczaka (PWN, Warszawa, 1978) zawiera hasło „kiściec”. Nie byłem w stanie stwierdzić jak francuskie słowo lophophore przekładają autorzy słowników francusko-polskich, gdyż w żadnym, do którego zajrzałem, łącznie z Wielkim słownikiem francusko-polskim „Wiedzy Powszechnej” (wydanie VI z 2000 roku) nie jest ono odnotowane. Natomiast w Wielkim słowniku polsko-francuskim również „Wiedzy Powszechnej” z 1995 roku, występuje słowo „kiściec” przekładane na francuski właśnie jako lophophore. Nigdzie nie trafiłem na polskiego „lofofora”.

Wychodzi zatem na to, że Boy użył słowa, którego na określenie ptaka wzmiankowanego w powieści polszczyzna nie stosowała. Czy dał sobie spokój z zagłębianiem się w dzieła ornitologiczne i po prostu spolszczył termin francuski? A może właśnie się zagłębił i natrafiwszy na kiśćca i olśniaka, zdecydował się użyć językowej inwencji? W końcu uciekał się do niej nie raz. „Boy neologizuje lub odkształca tak jakieś słowo, by je ufryzować ściśle wedle wymogów wzoru.” – pisał w 1937 na łamach „Kuriera Porannego” w entuzjastycznej recenzji przekładu W stronę Swanna Tadeusz Breza. Zapewne zrobił tak właśnie również w tym przypadku. Z korzyścią według mnie dla przekładu. Jak by bowiem wyglądała Odeta Swann w „toczku zdobnym skrzydłem kiśćca”, tudzież olśniaka, choćby i himalajskiego? Czy uwierzylibyśmy wówczas równie głęboko w nostalgiczny zachwyt narratora? Czy poddalibyśmy się równie lekko wdziękowi jego wspomnienia?

W zachęcie do lektury W poszukiwaniu straconego czasu Marek Bieńczyk pisał: „W słowach, uważa Proust, w samym ich wyglądzie graficznym czy w ich brzmieniu, kryje się jakiś pierwotny wdzięk mowy, dźwięczna wielkość działające na naszą wyobraźnię czy zmysłowość niekiedy bardziej niż „moc ich dokładnego znaczenia”” („Gazeta Wyborcza” 27 czerwca 2013). Mam wrażenie, że wybierając „skrzydło lofofora” Boy kierował się wiernością temu właśnie fundamentalnemu założeniu autora powieści, choć w wielu innych kwestiach, jak podnoszą krytycy jego przekładu, poczynał sobie zbyt swobodnie i arbitralnie. Co ciekawe, w nowym przekładzie Du côté de chez Swann autorstwa Krystyny Rodowskiej, wydanym w 2018 roku, tłumaczka też ubiera Odettę w „toczek przybrany skrzydłem lofofora”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz