Ale luteranie, którzy przeważają w Danii, a w każdym razie przeważali w XIX wieku, praktykują raczej spowiedź ogólną, choć indywidualna też jest uznawana, lecz rzadko. A zatem co? Ktoś umarł, choruje? Na co oni wszyscy czekają? A może odbywa się tam jakieś zebranie rozstrzygające ważne sprawy lokalnej społeczności? Uwagę przykuwa zwłaszcza dżentelmen w wysokim kapeluszu, siedzący tuż za drabiną po prawej stronie, z łokciami opartymi na kolanach, lekko pochylony do przodu, skupiony, zamyślony, jakby zatroskany.
Na wystawie Przesilenie. Malarstwo Północy 1880–1910 w warszawskim Muzeum Narodowym, bo o niej mowa, dominują pejzaże, obrazy przyrody, drzew, lasów, morskich wybrzeży, ale moją uwagę przykuło jeszcze jedno wnętrze. Malarstwo Vilhelma Hammershøi (1864-1916) z Danii zdaje się być ostatnio coraz bardziej znane, a nawet modne. W Poznaniu rok temu odbyła się duża wystawa prezentująca ponad 60 płócien, a także fotografii i rysunków artysty. Skojarzenia z Hopperem, oraz z Veermerem, którym Hammershøi się inspirował, sytuują go w pewnym mieszczańskim mainstreamie, co tak jak w przypadku tamtych dwóch malarzy naraża na pewną banalizację odbioru i skażenie powierzchownym estetyzmem, ale się tym nie przejmuję. Atmosfera jego obrazów jest w istocie niezwykła, pełna spokoju, ale też podszyta melancholią. Malowane sceny zawsze skrywają jakąś zagadkę. Ważną rolę odgrywa w nich światło. Uwielbiam paletę kolorystyczną Hammershøia, także w wymiarze zupełnie utylitarnym, gdybym urządzał mieszkanie, to tak bym je właśnie urządził, jak na tych obrazach.
„Malarz od najmłodszych lat uchodził za milczącego samotnika. Stąd niewiele wiadomo o osobistych motywacjach prowadzących do takich, a nie innych wyborów artystycznych. W jednej z nielicznych znanych wypowiedzi Hammershøi stwierdził: „Dlaczego używam kilku stonowanych kolorów? Nie wiem. Nie mogę powiedzieć nic na ten temat. To dla mnie naturalne, ale dlaczego? Nie potrafię powiedzieć.” Fragment ten wypisany z wikipedii wzbudził mą natychmiastową sympatię dla Hammershøia. Ujmujący przykład skromności, usunięcia się twórcy w cień, rezygnacji z narzucania siebie. Gest ten kieruje całą uwagę na samo dzieło i na przeżycie jakie ono oferuje oglądającemu.
Na tym obrazie, wstyd się przyznać, zwróciłem najpierw uwagę na piękną wazę, wyglądającą jak wielka cukiernica i patrzyłem na nią z materialistycznym pożądaniem. Ach, rzeczy, rzeczy! Człowiek chce zgodnie z duchem epoki praktykować minimalizm, ale nie sposób, nie sposób. Dopiero później zacząłem zastanawiać się kim jest kobieta w czarnej sukni, ze srebrną tacą pod pachą, odwrócona tyłem. Co ją trapi? O czym myśli? Czy o czymś poważnym, o jakimś zagadnieniu bytu? Przypomniała sobie zawód miłosny sprzed lat? A może ten ból w lewym boku coraz częstszy nad ranem ją zaniepokoił? Czy też po prostu ocenia stopień wytarcia wykładziny przy ścianie, w miejscu gdzie służąca zwykle stawia kosz ze szczapami drewna do kominka, choć tyle razy już proszono ją by tego nie robiła.
Najdłużej wpatrywałem się w obraz Juliusa Paulsena, też Duńczyka, zatytułowany „Letnia noc” z 1888 roku. Nagle poczułem ciepły, wilgotny chłód zmierzchu, zapach letnich traw, ziół, mchów, powiew z sąsiedniego lasu i znad jeziora, którego toń połyskuje w oddali, dym z dogasającego ogniska. Grają świerszcze, sowa pohukuje, gdzieś daleko ledwie słyszalny szum szosy i chichy szmer rozmowy przyjaciół obok. Poczułem przepełniającą serce radość dawnych, a może i jeszcze, pojawiła się nadzieja, przyszłych wakacji. Jednak przede wszystkim owo TERAZ, epifaniczność chwili. Nie ma lęku, choroby, wojny, śmierci, nie ma jutra. Na ułamek sekundy jest całkowity, absolutny spokój. No, ale oczywiście, na ułamek. Potem przyszło jeszcze inne skojarzenie, przypomniało mi się mianowicie, jak Jerzy Stempowski opowiada w jednym z esejów, że w taką właśnie letnią noc zabłądził pewnego razu w górach. O tym już za tydzień.
Na obrazie Bjerre’a podłoga rzeczywiście faluje i jakby lekko opada w dół. Mnie też zachwycił obraz z wirującą podłogą - Andersa Zorna "Taniec w Gopsmor" https://www.wikiart.org/en/anders-zorn/dance-in-gopsmor-1906 i zupełnie inny w nastroju spokojny "Letni dzień na morzu" Michaela Anchera.
OdpowiedzUsuńObrazu Hammershøia o ile się nie mylę /byłam w Krakowie/ nie było na ubiegłorocznej wystawie, nie zapamiętałam go.
"Letnia noc" Paulsena wspaniała!