poniedziałek, 6 lutego 2023

Siostry Lahama i panna Winczewska

11 lipca 1929 roku Maria Dąbrowska pisała do Stanisława Stempowskiego: „Wiadomość o procesie Halam bardzo mnie rozgniewała. Wprawdzie przypuszczam, że powieść owej Rzepeckiej jest idiotyzmem, ale stworzył się precedens, bardzo szkodliwy, a Lorentowicz wstrętnie i głupio się zachował jako rzeczoznawca. Jeżeli mnie kiedyś w życiu spotka taki proces, to Śmiarowski będzie mnie bronił.” Co tak zdenerwowało Dąbrowską? Zajrzyjmy do ówczesnej prasy. „Halama czy Lahama? – oznajmia nagłówek „Kuriera Polskiego” z 21 czerwca 1929 roku – Sensacyjny proces ulubienic publiczności z panią Rzepecką. Sala sądu okręgowego przypominała wczoraj „Morskie Oko”, kto nie wiedział o co chodzi mógł myśleć, że to jakieś „Qui pro quo”. W roli oskarżycielek występują ulubienice stolicy trzy siostry Halamy! Kogo oskarżają? Autorkę książki A co zwiążecie na ziemi, p. Jadwigę Rzepecką”.


„Światowid”, nr 29, 1929

Jadwiga Rzepecka-Iwanowska była dziennikarką i pisarką, autorką sztuk teatralnych i powieści obyczajowych. A co zwiążecie na ziemi to utwór z życia sfer scen rozrywkowych stolicy. W rozdziale zatytułowanym Za kulisami Oka przedstawione zostały między innymi niejakie siostry Lahama, artystki rewiowe, w których wszyscy rozpoznali ówczesne gwiazdy estrady – siostry Halama. Same zainteresowane utrzymując, że zostały pod pseudonimami, których rozszyfrowanie nie sprawiało żadnej trudności, sportretowane „w sposób naruszający ich dobre imię i uwłaczający ich godności”, wytoczyły pisarce proces cywilny i zażądały wycofania książki z obiegu wydawniczego oraz zapłaty odszkodowania. Powołani na biegłych Zuzanna Rabska oraz Jan Lorentowicz orzekli, że „jakkolwiek powieść posiada tendencje wysoce umoralniające, to jednak zawiera ustępy szargające nazwiska osób żyjących w pewnym środowisku.” Rzepecka ostatecznie przegrała.

„Gazeta Lwowska”, 25 października 1929

Dąbrowska przyjęła wiadomość o procesie, a zwłaszcza opinię biegłych z taką irytacją, gdyż w swej twórczości stosowała na mniejszą wprawdzie skalę, tę samą metodę, co Rzepecka. Już w następnym liście z 16 lipca pisała do Stanisława Stempowskiego: „Trudno, tak tylko umiem pisać. Teraz mam już obmyślanych kilka nowel, w których znajdziesz i mnie i siebie, a może nie znajdziesz, bo Ty chwała Bogu, na szczęście nic nie pamiętasz – jakbyś i poznał, to byś też się gniewał. Znajdziesz i fantazje, których nie masz brać do siebie, bo będę pisać wszystko, co się przesunie przez serce i głowę.”

W Nocach i dniach wiele postaci jest wzorowanych na autentycznych osobach, zwłaszcza jednak ostatnia, niedokończona powieść Dąbrowskiej, Przygody człowieka myślącego, powieść-moloch, powieść-zmora, która ją dręczyła przez ponad dwie dekady, jest modelowym przykładem tej metody. Wszyscy bohaterowie wzorowani są na bliskich Dąbrowskiej w stopniu zupełnie oszałamiającym: Józef Tomyski to Jerzy Stempowski zmiksowany z samą pisarką i innymi jej przyjaciółmi, Michał Snarski zaś to żywcem przeniesiony do powieści Henryk Józewski. Są tam i Kowalscy, Anna oraz Jerzy, jest i partner Dąbrowskiej, Stanisław Stempowski. Dla kogoś orientującego się w losach pisarki i jej kręgu towarzysko-rodzinnego lektura powieści przypomina grę w memory – każdy bez mała detal, wątek, rys charakterologiczny, każda opowieść, ma swój odpowiednik w rzeczywistości biograficznej.

Ale wówczas, latem 1929 roku, chodziło o inny utwór, nad którym pisarka właśnie pracowała, mianowicie opowiadanie zamówione przez Wacława Berenta do „Pamiętnika Warszawskiego”. „Nowela o bibliotekarce – pisała Dąbrowska we wspomnianym wyżej liście do Stempowskiego – zupełnie już gotowa, czeka tylko, żeby ją jeszcze raz przeczytać i posłać Berentowi. (…) wyszła niezgorzej, ale tak napisana, że o ile mnie jaki galant p. Cyb. nie nabije, to w każdym razie pokotłuje się trochę dookoła.”

Owa pani „Cyb.”, której nazwiska Dąbrowska nigdzie nie rozwinęła, to autentyczna postać, bibliotekarka, z którą pisarka zetknęła się osobiście robiąc remanent w Bibliotece Żołnierskiej im. Mariana Dąbrowskiego w Cytadeli warszawskiej, do której przekazała ongiś księgozbiór po zmarłym mężu. W dzienniku (zapis z 29 czerwca 1929 roku) określiła panią „Cyb.” jako „głupkowatą histeryczkę”.

Do żadnego „nabijania” jednak ani „kotłowania się” nie doszło, nowela bowiem osnuta wokół tamtego spotkania ukazała się dopiero dekadę później. Czy z powodu obaw wywołanych procesem Rzepeckiej? Niewykluczone, ale nie tylko. Dąbrowska – jak wyjaśnia przypis w do listu – spotkawszy się z komentarzem, że tytuł Bibliotekarka może być postrzegany jako krytyka czy drwina ze środowiska bibliotekarskiego zmieniła go na Czytelnia, ale opowiadanie Berentowi i tak niezbyt się spodobało. Pisarka więc wycofała je i dała do druku inną napisaną wówczas nowelę: Ksiądz Filip. Bibliotekarkę vel Czytelnię natomiast przerobiła, zmieniając znowu tytuł, tym razem na Inteligentkę, by ostatecznie skróconą o kilka stron włączyć do zbioru Znaki życia dopiero w 1938 pod jeszcze innym, czwartym z kolei tytułem, mianowicie Panna Winczewska.

Krystyna Bednarska-Ruszajowa w pracy Biblioteki w literaturze polskiej (Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, 2006) nazywa Pannę Winczewską „perełką – zarówno literacką, jak i bibliotekarską”. Tą drugą, ponieważ jest to rzeczywiście być może jeden z najciekawszych i najbardziej szczegółowych obrazów funkcjonowania biblioteki i pracy bibliotekarskiej w polskiej literaturze. „Jest ona nasycona – pisze Bednarska-Ruszajowa – fachową wiedzą bibliotekoznawczą i znajomością procesów bibliotecznych.” Co ciekawe jest to niejako portret negatywny, ukazujący biblioteczną specyfikę przez pryzmat ujawnionych nieprawidłowości, błędów w gromadzeniu zbiorów, ich przechowywaniu, opracowywaniu i udostępnianiu.

Oto do czytelni żołnierskiej mieszczącej się w obrębie dawnej twierdzy trafia z ramienia mającego nad nią pieczę Towarzystwa Opieki Kulturalnej nad Żołnierzami niejaka Natalia Sztumska by przeprowadzić kontrolę. Od jakiegoś bowiem czasu do Towarzystwa dochodzą skargi, że czytelnia nie działa jak powinna, co potwierdza wstępne rozeznanie Sztumskiej, która podczas kilku wcześniejszych wizyt w świetlicy twierdzy odnotowała mnóstwo uchybień. Czytelnią zajmuje się tytułowa panna Winczewska. Od samego początku nie przypada ona do gustu Szumskiej, a kontrola wypada dla Winczewskiej druzgocząco.

Stwierdzenie Bednarskiej-Ruszajowej, iż akcja „sprowadza się do stopniowanego odsłaniania głupoty bohaterki” dość brutalnie streszcza fabułę, ale faktycznie w tym, jak narratorka opisuje bibliotekarkę są same negatywy. „W sposobie, w jaki się oburzała, był niby namysł ostrożny i chytra, prawie zwierzęca baczność.” „Głupkowata, czy co? – zadawała sobie pytanie Natalia”. Już sam opis powierzchowności bibliotekarki jest wielce nieprzychylny: „Panna Winczewska była osobą niezwykle drobną i ruchliwą niby pajączek. Jej wątłe, cienkie nogi nie były wyraźnie krzywe, ale jakby o włos za mało proste, co przy ich cienkości dawało wrażenie, że się za chwilę w naszych oczach zegną i złamią. Twarz była śniada, wąska i długa, suchutka niby wiór. W ustach brakowało przednich dolnych i górnych zębów i uśmiech obnażał jasne dziąsła podobne do miąższu rozłamanej truskawki. Matowa, czarna jak atrament czupryna zdawała się przytłaczać tę wątłą postać, którą znamionowało przedwczesne gorączkowe zwiędnięcie. Czarne oczy miały w sobie coś parzącego niby gorące krople laku”.

„Fachowość Winczewskiej była równie marna jak jej uroda.” – streszcza Bednarska-Ruszajowa. W rzeczywistości, jak sądzę, kwestia jest, mówiąc oględnie, nieco bardziej złożona. Współcześnie jesteśmy o wiele bogatsi o wiedzę psychologiczną zarówno co do problematyki kompetencji zawodowych jak i tzw. neuroróżnorodności. Patrząc z tej perspektywy na przypadek Winczewskiej możemy go ujrzeć w nieco innym świetle. Nie tyle chodzi o to, że „Winczewska miała wady i jako człowiek, i jako kobieta, i jako bibliotekarka. Była głupia, prymitywna umysłowo, leniwa, próżna, roztrzepana, brzydka” – jak w niezrozumiale dla mnie bezlitosny sposób charakteryzuje bohaterkę Bednarska-Ruszajowa. Rzecz w tym, że była ona nieodpowiednią osobą na niewłaściwym miejscu, że praca w bibliotece, wbrew dość powszechnej, a zdecydowanie błędnej opinii, iż może ją wykonywać każdy, nie była po prostu dla niej.

Zresztą w opowiadaniu mamy sygnały sprzyjające takiej interpretacji. Czytamy wyraźnie, iż Winczewska „nie miała fachowego przygotowania, lecz była, jak mówiono, uspołeczniona, a nawet zasłużona (brała udział w powstaniu śląskim), wierzono zatem, że musi sobie dać radę.” Problemem zatem nie były, a w każdym razie nie były jedynie, charakterologiczne czy emocjonalne ograniczenia bohaterki. Był nim w znacznej mierze system, polegający na obsadzaniu stanowisk nie wedle kompetencji, a wedle ewentualnych zasług. W pewnym momencie Winczewska próbując za wszelką cenę nawiązać jakąkolwiek nić pozytywnej relacji ze Sztumską pokazuje kwiaty, które posadziła w herbaciarni, i o które udawało jej się dbać z dobrymi efektami. Nie nadawała się na bibliotekarkę, ale może byłaby świetną kwiaciarką, ogrodniczką, działaczką społeczną?

Oczywiście widać, że Winczewska nie orientuje się zupełnie w książkach, w literaturze, niezbyt ją to wszystko interesuje, próbuje blefować, co wypada groteskowo i oczywiście na jej niekorzyść. Bez wątpienia jest fantastką, blagierką, na przykład mówi, że pisze sztukę bibliotekarską, żeby zachęcić innych do czytania, „co ja zrobię – dodała wzdychając – ja już mam taką artystyczną naturę.” Może być to irytujące. Nienależyte wypełnianie obowiązków zawodowych, którego się, było nie było, podjęła jest naturalnie godne nagany.

Z pewnością jednak Winczewskiej nie zbywa na inteligencji aż tak bardzo, jak przedstawia to narratorka. Nie umyka jej wyższościowy sarkazm Sztumskiej. „Mój Boże – zgorszyła się ze smutkiem panna Winczewska – Ja nie rozumiem… pani znów do mnie tak mówi, jakby mnie pani miała za nic.” Wyczuwa lodowaty dystans, protekcjonalny ton urzędniczki. To, co postrzegamy na pierwszy rzut oka jako próby odwrócenia uwagi od bałaganu w oddanej sobie do zarządzania placówce oraz od własnej niekompetencji, cała ta paplanina, opowieści o suce Lindzie, można równocześnie odczytywać jako rozpaczliwe próby wyrwania się z zaszufladkowania, któremu została poddana od samego początku. Winczewska robi co może, aby pokazać, że nie jest tak beznadziejna, jak mogłoby wynikać z oglądu jej zupełnej klęski na polu zawodowym. Próbuje podtrzymać towarzyski nastrój, chwali fryzurę Natalii i gustownie dobrane kolory w jej garderobie. W pewnym momencie proponuje przerwę i posiłek w kantynie-herbaciarni. Tymczasem „Natalia milczała nieprzychylnie”.

Bardzo intrygująca jest ta zarysowana w opowiadaniu sytuacja psychologiczna i powstałe między bohaterkami napięcie. Natalia jest oschła i wyniosła, poucza, gniewa się, sztorcuje, zaś panna Winczewska czuje się obrażona, poniżona, w końcu płacze, a wtedy Natalia na nią krzyczy i każe „zamknąć się”. Potem ma wyrzuty sumienia, zżyma się na siebie. „Nękające ją wewnętrznie uczucie duchowej niewygody było lękiem, czy nie zrobiła pannie Winczewskiej nazbyt dużej przykrości.” 

W rzeczywistości jednak nie chodzi jej o uczucia panny Winczewskiej, bardziej martwi się o swój moralny i psychiczny dobrostan. Zaczyna się obawiać o to, że może wszystko, co w niej dotąd było dobrego i życzliwego dla ludzi było fałszem, skora potrafiła tak się zachować. I ten „nieprzyjemny  –  jak to określa – posmak jakby zdemaskowania się utajonej niecnoty” w niej pozostaje. Później pojawia się też litość. Panna Winczewska wydaje się Natalii „istotą w najwyższym stopniu godną pożałowania”. I znów w żalu tym jest nuta protekcjonalna. „A cóż ona ma, ta biedna Winczewska, sukę i to złudzenie, że jest otoczona młodymi mężczyznami, którzy czegoś od niej potrzebują.” Jakże to smutne psychologicznie rozpoznania.

Opowiadanie kończy się swoistym pojednaniem obu pań, ale niestety nie jest to gest neuroróżnorodnościowej emancypacji. W końcowej scenie, kiedy Winczewska przypada do ręki Sztumskiej, by ją ucałować i obiecuje, że się poprawi, a Sztumska już nie tyle karcąco, co dobrotliwie grozi jej palcem, triumfuje ten urzędniczo-inteligencki protekcjonalizm, który charakteryzował rzeczywistość społeczną międzywojnia.

Mimo uwagi w dzienniku o „głupkowatej histeryczce”, opowiadanie Panna Winczewska dowodzi, że Dąbrowska miała do „p. Cyb.” nieco bardziej złożony stosunek. Nic dziwnego, że z jego publikacją czekała prawie dziesięć lat, w międzyczasie wielokrotnie je poprawiając i zmieniając. Jest nadzieja, że „p. Cyb.” go nie przeczytała, co zważywszy na stosunek panny Winczewskiej do książek jest bardzo prawdopodobne, a wcześniej znalazła sobie bardziej odpowiednią dla siebie pracę.

* * *

Listy Dąbrowskiej z tomu: Maria Dąbrowska, Stanisław Stempowski, Listy. Tom I 1924-1930, opracowała, wstępem i przypisami opatrzyła Ewa Głębicka, red. nauk. Andrzej Piotr Lesiakowski, IBL PAN, Warszawa, 2021. Opowiadanie Panna Winczewska czytałem w wydaniu zbioru Znaki życia, Czytelnik, Warszawa, 1962.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz