Czytając ten fragment od razu zacząłem szukać w tomach Voyages pittoresques et romantiques dans l’ancienne France Charlesa Nodiera rycin przedstawiających te rejony, niestety okolice Grenoble Nodier najwyraźniej pominął. Liczne jednak widoki dawnej, wiejskiej Francji, pełne wież, zamków, ruin, wąwozów, malowniczych wiosek przycupniętych na zboczach wzgórz, bitych traktów i polnych dróg, zgromadzone w kilkunastu tomach tej publikacji, na które się przy okazji napatrzyłem zapominając, jak to się mówi, o bożym świecie, wprowadziły mnie w odpowiedni do lektury nastrój.
Rodzina Berlioza zwykła spędzać u dziadka Marmiona kilka tygodni wakacji. Dołączał tam do niej wuj Félix Marmion, oficer napoleoński, a później, już po upadku Cesarza wciąż zagorzały bonapartysta, który dosłużył się stopnia adiutanta-majora u lansjerów, człowiek uprzejmy i pogodny, wielki miłośnik gry na skrzypcach, dysponujący dobrym głosem, którym przy różnych okazjach lubił intonować kawałki z oper komicznych. Otóż ów wuj zaznajomiony był z niejaką panią Gautier, właścicielką położonego u stóp skalistego zbocza Mount Saint-Eynard niedużego białego domku, w którym dama spędzała letnie miesiące wraz z dwiema siostrzenicami, z których młodsza nosiła imię Estelle. „Samo to imię wystarczało – pisze Berlioz – żebym się nią zainteresował; było mi ono drogie, dzięki sielance Floriana (Estelle et Némorin), którą wyszperałem w ojcowskiej bibliotece i setki razy pochłonąłem po kryjomu.” Ojcowska biblioteka jako źródło rozmaitych ważnych dla Hectora lektur i literackich inicjacji pojawia się tu w jego wspomnieniach nie po raz pierwszy.
Estelle była starsza od Berlioza o sześć lat. Opisuje on ją jako pannę wysoką i postawną, o wielkich, czujnych oczach i promiennym uśmiechu, przy czym dość osobliwie charakteryzuje jej fryzurę, pisząc, iż byłaby „godna hełmu Achillesa”, co ilustruje tyleż upodobania estetyczne epoki, co jej imaginarium. Zakochany dwunastolatek cierpiał niewypowiedziane katusze wodząc za Estelle wzrokiem i marząc po całych dniach, a przed kpinami dorosłych chronił się pośród pól kukurydzianych i w zakamarkach dziadkowego ogrodu, „skołatany – jak pisze – przez miłość ponad jego siły”. Inaczej niż to bywa zazwyczaj z dziecięcymi zauroczeniami, to pierwsze przeżycie miłosne zapadło Berliozowi głęboko w serce i nie przestało kłuć boleśnie jeszcze po dwudziestu latach, gdy spotkał przypadkiem podczas wizyty w Meylan pannę, wówczas już panią Estellę, która go nawet nie rozpoznała. Prawdziwy romantyk.
W każdym razie, gdy kilka lat później młodzieniec trafił w Paryżu pod skrzydła słynnego nauczyciela muzyki Lesueura i przyszło do komponowania pierwszego poważniejszego utworu muzycznego, postanowił stworzyć operę biorącą za temat właśnie niespełnioną miłość, a westchnienia do Estelli były tu, jak wspomina, główną inspiracją. Przy czym napisanie libretta postanowił powierzyć profesorowi François Andrieux, którego wykładów słuchał wcześniej z wielkim zainteresowaniem w Collège de France. Andrieux był wówczas uznanym dramatopisarzem zestawianym z samym Beaumarchais. W 1847 roku niemal piętnaście lat po jego śmierci, w Salonie paryskim pokazany został obraz namalowany przez François-Josepha Heima ukazujący Andrieux czytającego fragmenty swej tragedii Junius Brutus we foyer Comédie-Française w 1828 roku.
![]() |
Źródło: Wikipedia |
Tak właśnie mogły wyglądać wykłady, na których pojawiał się Berlioz. W 1823 roku jednak, na jego list z prośbą o libretto Andrieux odpisał odmownie. Całość przytaczam poniżej jako przykład niezwykłej kurtuazji i dystansu do samego siebie.
„Szanowny Panie, list od Pana zaciekawił mnie prawdziwie; Pańska żarliwość wobec pięknej sztuki, którą Pan uprawia, przyniesie zapewne sukcesy; tego życzę Panu zgłębi serca i chciałbym się do nich, na ile potrafię, przyczynić. Ale kusi mnie Pan zajęciem już nie na mój wiek; myśli i dociekania skierowałem ku innym rzeczom, wydałbym się Panu barbarzyńcą, gdybym ujawnił od ilu lat moja noga nie postała ni w Operze, ni w teatrze pana Feydeau. Liczę sobie sześćdziesiąt cztery lata, nie godziłoby się tedy, iżbym się porywał na poezję miłosną, i to w muzycznej oprawie, mnie przystoi już co najwyżej Requiem, po prostu msza żałobna. Żałuję, iż nie pojawił się Pan trzydzieści, czterdzieści lat temu, a ja nie przyszedłem na świat później. Moglibyśmy pracować pospołu. Zechce Pan przyjąć me przeprosiny i z nimi pozdrowienia, najszczersze, pełne życzliwości.”
Zanim do tego wszystkiego jednak doszło, Berlioz zmagał się ze swym przeznaczeniem oraz surową wolą ojca, który nie chciał, mimo niezaprzeczalnych oznak wyjątkowego talentu syna, słyszeć o jego ewentualnej karierze muzycznej i oczekiwał, iż pójdzie on w jego ślady zostając lekarzem. W ten sposób Hector trafił na studia medyczne do Paryża, lojalnie, jak pisał, choć z najwyższą trudnością i niechęcią próbując dotrzymać obietnicy danej ojcu. Towarzyszył mu dwa lata starszy odeń kuzyn Alphonse-César Robert, który postarał się o zorganizowanie nieodłącznego w edukacji medycznej szkolenia.
„Czekała mnie – wspomina Berlioz – niełatwa wcale próba, kiedy Robert powiadomił pewnego dnia o nabyciu „obiektu” (zwłok) i po raz pierwszy zabrał mnie do prosektorium, w Hospice de la Pitié (przytułku Miłosierdzia). Widok okropnej trupiarni, bezładu ludziach szczątków, wykrzywionych twarzy, nie do końca otwartych czaszek i wypełnionej krwią kloaki, którą przemierzaliśmy, ohydna jej woń, chmary wróbli, które walczyły ze sobą nawzajem o płaty ludzkich płuc, szczury zajęte w swoim kącie rozrywaniem krwawych szkieletów – wszystko to przejęło mnie taką grozą, że wyskoczyłem z tamtego prosektorium przez okno, wziąłem nogi za pas i zasapany dobiegłem aż do swego mieszkania, jakby deptała mi po piętach śmierć ze swoim koszmarnym orszakiem. Owo pierwsze wrażenie bynajmniej nie ustępowało przez następne dwadzieścia cztery godziny, a potem nie chciałem już nigdy słuchać o anatomii, sekcjach zwłok, medycynie, i jąłem obmyślać tysiące szaleńczych sposobów uchronienia siebie przed przyszłością, jaką mi gotowano.”
Berlioz zatem unikał swych studiów jak mógł, chodził na wykłady z fizyki, chemii, literatury (do wspomnianego wcześniej Andrieux), nawet prawa, ale przede wszystkim absolutnie zauroczony odwiedzał, kiedy tylko mógł paryską Operę. Pierwsza wizyta była dlań przeżyciem wstrząsającym, zaważyła na jego decyzji i przesądziła, jak się okazało, o jego dalszych losach. Tak o tym pisze:
„Wystawiano Danaidy Salieriego. Pompa i rozmach tego spektaklu, harmonijne współbrzmienie licznej orkiestry i chórów, patetyczny śpiew utalentowanej pani Branchu jej niezwykły głos, imponująca cierpkość Dérivisa; aria Hypermnestry, gdziem odnalazł, powtórzone przez Salieriego, wszelkie cechy – uznanego przeze mnie za idealny – stylu Glucka, który dane mi było niegdyś poznać, skorom w ojcowskiej bibliotece natrafił na urywki Orfeusza; i wreszcie olśniewające bachanalia oraz jakże rozkoszne i melancholijne zarazem, melodie taneczne, które do partytury starszego ziomka dodał Spontini – to wszystko wytrąciło mnie z równowagi i spowodowało ekscytację nie do opisania. Byłem niczym młodzian o żeglarskim instynkcie, który – choć oglądał dawniej tylko łodzie na jeziorach pośród gór – znalazł się nagle na pełnym morzu i popłynął statkiem o trzech pokładach. Łatwo się domyślić, iż w noc po tamtym przedstawieniu nie zmrużyłem oka, a odbyta nazajutrz lekcja anatomii ucierpiała za sprawą mojej bezsenności.”
![]() |
Fasada budynku Opery przy rue Pelletier w latach 20 XIX wieku, źródło: Opéra National de Paris |
Pamiętających film Formana o Mozarcie może zdziwić, iż to właśnie dzieło Salieriego, przedstawionego tam jako kompletne beztalencie, oddziałało tak piorunująco na Berlioza. A jednak to właśnie po tym doświadczeniu Hector wiedział już, że nie chce się zajmować w życiu niczym innym jak muzyką, nawet gdyby miał złamać obietnicę daną ojcu, stracić jego łaskę i wsparcie finansowe, co zresztą wkrótce nastąpiło. Tymczasem jednak zwłoki ulegały postępującym procesom naturalnym. Zirytowany Robert napominał młodszego kuzyna: „Zajmijmy się naszymi sprawami! My nie pracujemy! Za trzy dni nasz „obiekt” będzie nieużyteczny!... A kosztuje osiemnaście franków!... Bądźmy jednak rozsądnymi ludźmi!”
Dowiadujemy się tu, że studenci medycyny w XIX-wiecznym Paryżu musieli się postarać we własnym zakresie o obiekt do nauki praktycznej anatomii i nabyć go niczym ćwiartkę cielaka na targu. Jakże daleko zaszedł proces zapoczątkowany lekcjami anatomii malowanymi przez holenderskich mistrzów, odbywającymi się w wyjątkowej, uroczystej, mistycznej niemal aurze, opisywanymi przez W.G. Sebalda w Pierścieniach Saturna. Berlioz w każdym razie lojalnie sekcji dokończył, przełamując niechęć do infernalnego prosektorium, ale ze studiami medycznymi zerwał definitywnie.
* * *
Hector Berlioz, Pamiętniki z lat 1803-1865. Ze wspomnieniami z podróży do Włoch, Niemiec, Rosji i Anglii, przeł. Marian Leon Kalinowski, Stanisław Jakóbczyk, tom 1-2, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz