czwartek, 30 listopada 2023

Stinking Burns

W tomie Zagrajmy w butelkę Iana Rankina, autora mojej ulubionej współczesnej serii kryminałów jedną ze spraw, którymi zająć się musi inspektor Rebus jest kradzież książek z kolekcji profesora Jamesa Aloysiusa Costello, wykładowcy teologii na Uniwersytecie Edynburskim. Pewnego dnia z jego gabinetu ktoś wynosi między innymi wczesne wydanie traktatu o predestynacji Knoxa, kilka pierwszych wydań Waltera Scotta, Wisdom of Angels Swedenborga, wczesne wydanie Tristrama Shandy’ego z podpisem autora oraz tomy Montaigne’a i Woltera. Rebusowi nic te tytuły nie mówią, nie zdaje sobie też sprawy z ich wartości, dopóki mu jej nie uświadamia wycena dokonana na zlecenie policji przez pewien dom aukcyjny na George Street. Rebus nie jest typem intelektualisty, aczkolwiek zdarza mu się kupować i czytać książki, czym wyróżnia się na tle kolegów po fachu i swych nielicznych znajomych. W tomie Kaskady na przykład kupuje Upadek Camusa, bo angielska wersja tytułu odgrywa pewną rolę w jednej z łamigłówek, które wysyła tajemniczy Quizmaster.

Bez entuzjazmu zajmuje się kradzieżą książek wielebnego Costello, tym bardziej, że równolegle zanosi się na dużo bardziej fascynujące śledztwo w sprawie znanego szkockiego posła do Parlamentu przyłapanego w burdelu. Może się okazać jednak, że obie sprawy się łączą, oto bowiem jedną z księgarń, które Rebus odwiedza w trakcie rutynowych czynności dochodzeniowych prowadzi dawny kolega szkolny posła. Inny zaś kumpel z ich paczki, aktor Rab Kinnoul okazuje się być mężem Cath Kinnoul, znanej w Edynburgu bibliofilki, kolekcjonerki pierwszych wydań.

Na Rebusie szafka z książkami w jej domowej bibliotece nie robi wrażenia, Cath jednak opowiada o swej kolekcji z entuzjazmem: „Znakomite pierwsze wydanie, oprawione w cielęcą skórę… niektóre strony wciąż nie zostały rozcięte. Proszę sobie wyobrazić, że ta książka została wydrukowana w tysiąc siedemset osiemdziesiątym dziewiątym roku, ale gdybym rozcięła te strony, byłabym pierwszą osobą, która je przeczytała. Ach, a to jest poezja Burnsa wydana przez Creecha… pierwsze wydanie Burnsa w Edynburgu. Mam również kilka dwudziestowiecznych książek. Muriel Spark, Dzieci północy, George Orwell…”.

Rebus zadaje pytanie, które przynajmniej jeden raz w życiu usłyszał każdy, kto zbiera książki: „Przeczytała pani je wszystkie?”. Każdy też ma w tej sytuacji jedną albo kilka gotowych odpowiedzi, słynna jest ta, którą stosował Umberto Eco. Tu z odpowiedzią spieszy mąż, Rab Kinnoul, co nie umyka uwadze Rebusa, przy okazji podając jedną z możliwych charakterystyk bibliofila: „Cath jest kolekcjonerką, inspektorze (…) równie dobrze mogłyby to być znaczki, porcelana albo stare porcelanowe lalki, prawda kochanie? Ale to są książki. Moja żona zbiera cenne książki. Nie czyta ich. Kolekcjonuje.” Dlatego właśnie sam raczej nie zaliczam siebie do bibliofilów, aczkolwiek z zastrzeżeniem, o którym już pisałem.

Czy książki w kolekcjach profesora Costello i pani Kinnoul są przypadkową zbieraniną, czy też odegrają jakąś rolę w fabule, nie zdradzę. Z pewnością jednak Rankin umieścił w nich jedno dzieło zupełnie nietuzinkowe. Pierwsze edynburskie wydanie poezji Burnsa to rzeczywiście jak można się dowiedzieć z solidnego bibliograficznego szkicu w Wikipedii rzecz sławna i kolekcjonerski rarytas.

Edycja Creecha wpisuje się w historię słynnych chochlików drukarskich, którym kilka akapitów poświęciła w swych esejach Anne Fadiman, a Jan Gondowicz przypis do nich. Przykład wydania poezji Burnsa mógłby do nich dołączyć. A było tak. Maszyny drukarskie pracowały już pełną parą i ponad dwieście stron gotowej książki czekało w ryzach, gdy drukarz nagle zorientował się, że wydrukował za mało kopii, żeby pokryć całą subskrypcję. Niestety skład pierwszych kilkudziesięciu stron zdążył rozsypać, bo potrzebował czcionek do dwóch innych książek, nad którymi pracował. Musiał więc na gwałtu rety składać sztance na nowo, a w tym pośpiechu chochliki oczywiście nie próżnowały.

 Najbardziej rzucający się w oczy błąd to zamiana w pewnym miejscu litery „k” na „t” skutkująca wystąpieniem słowa stinking, czyli „śmierdzący” w miejsce szkockiego skinking oznaczającego coś wodnistego, mokrego lub wyblakłego. Stąd w obiegu kolekcjonerskim pierwsze edynburskie wydanie poezji Burnsa, to właśnie które trzyma za szkłem witrynki w swej biblioteczce pani Kinnoul nazywane bywa „śmierdzącą edycją”, albo nawet „śmierdzącym Burnsem” (Stinking Burns). Nic dziwnego, że Rebus czuje, że w domu Kinnoulów coś jest nie tak. Smaczku, czy może raczej zapaszku, całej sprawie dodaje fakt, że nieszczęsny drukarz nosił nazwisko Smellie, co czyta się dokładnie jak przymiotnik smelly.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz