W marcu 1951 Camus zanotował w dzienniku: „Odpowiedź na pytanie o moje dziesięć słów: świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie, pustynia, honor, bieda, lato, morze”. Nad morze często ucieka bohater Pierwszego człowieka, ostatniej, nieukończonej, autobiograficznej powieści Camusa: „oddychał razem z falami kołysany słońcem, mógł wreszcie usnąć i powrócić do dzieciństwa, z którego nie uleczył się nigdy, do tajemnicy światła, żaru i biedy, które pomogły mu żyć i pokonać wszystko”. Bohater Dżumy, doktor Rieux wśród szalejącej zarazy doświadcza spokoju jeden raz: podczas długiej kąpieli w morzu. Także bohater Śmierci szczęśliwej szuka ukojenia nad morzem: „musiał się zagłębić w ciepłym morzu, zagubić się po to, by się odnaleźć, pływać w świetle księżyca i cieple, aby uciszyło się to, co zostało w nim z przeszłości, i by narodziła się głęboka pieśń jego szczęścia”.
Tę camusowską metafizykę morza odnalazłem również w pewnym fragmencie Opowieści o istnieniu Henryka Józewskiego. „Spotkanie z morzem artysty – pisze Józewski – daje dzieło sztuki. Sztuka sprawia, że morze rozfalowane i bijące zaciekle o brzegi, albo głaszczące brzeg nieśmiałą falą staje się nami, jest z nami, a my stajemy się nim. Czasem, gdy patrzyłem na morze, miałem wrażenie a nawet pewność, że morze za mnie czuje, myśli, chce… jest moim istnieniem, moim „Jestem”. Dowiaduję się od morza tego, o czym nie dowiedziałbym się nigdy przebywając z samym sobą.”
Józewski o morzu wspomina nie przypadkiem. W jego twórczości malarskiej jest rozdział szczególnie interesujący – kilkadziesiąt pejzaży morskich, malowanych w latach 60-tych i 70-tych w Rozewiu i Gdyni. „Jest to cykl wyjątkowy – pisze Lija Skalska-Miecik – setki podobnie zakomponowanych obrazów przedstawiających morze i niebo, horyzontalne kompozycje o niezwykle zróżnicowanych odcieniach kolorystycznych zadziwiają bogactwem niuansów nastroju, kojarzą się z muzyką, z wykonaniem tego samego utworu za każdym razem w inny sposób. Zresztą Józewski nieraz podkreślał związek malarstwa z muzyką. Obie dziedziny były mu szczególnie bliskie”.
Józewski malował w tych okresach swego życia, w których nie zajmował się czynnie polityką. Najpierw w młodości spędzonej w Kijowie, zanim pochłonęła go działalność niepodległościowa w POW, potem w latach 1923-25. Sztalugi odłożył na wiele lat w 1926 roku, kiedy po zamachu majowym trafił do rządu, a potem w czasie okupacji i w latach 1945-1953 prowadził działalność konspiracyjną. Do malarstwa powrócił dopiero po wyjściu z więzienia w 1956 roku, gdy zamieszkał w pracowni przy Koszykowej 24, u Michaliny Krzyżanowskiej, wdowie po malarzu Konradzie Krzyżanowskim, z którym przyjaźnił się jeszcze w latach kijowskich.
Henryk Józewski w swej pracowni, l. 60. fot. Zbigniew Chomicz |
Pierwsze swe powojenne obrazy wystawił w Zachęcie 14 grudnia 1958 roku biorąc udział w VIII Wystawie Okręgu Warszawskiego Związku Polskich Artystów Plastyków. 11 kwietnia 1960 r. odbył się Galerii MDM wernisaż jego pierwszej indywidualnej wystawy. „Pierwszy wernisaż w 68 roku życia! To mocny fakt” – zanotowała w dzienniku Maria Dąbrowska. Obejrzawszy zaś wystawę zapisała: „Bardzo akuratna wystawa, jak by powiedział p. Jerzy [Stempowski]. Bardzo silnie zaakcentowana odrębność malarska Henryka”. Józewski malował wówczas martwe natury, pejzaże oraz geometryczne abstrakcje. Stosował oszczędną gamę kolorystyczną i przywiązywał ogromną wagę do kompozycji przestrzeni. Kompozycja była w ogóle terminem kluczowym dla Józewskiego. Lubił mówić o „kompozycji istnienia”. Maria Dąbrowska chciała wręcz, jak pisała, ukraść odeń ten termin i wykorzystać jako tytuł swej ostatniej nieukończonej powieści, nad którą pracowała z ogromnym wysiłkiem przez wiele lat i która pośmiertnie została wydana jako Przygody człowieka myślącego.
Na początku lat 60. Józewski zaczął jeździć na plenery do Rozewia, wynajmował pokój w chacie rybackiej, albo u zaprzyjaźnionego kierownika latarni morskiej i malował pejzaże morskie. W Gabinecie Rękopisów Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie znajdują się jego listy pisane w tym okresie do Marii Dąbrowskiej. W jednym z nich, z 12 sierpnia 1963 roku relacjonował: „Dzień upływa mi pracowicie. Wstaję o 6.45, piszę plus/minus dwie godziny, od 9 do 2 maluję, o 2 wyruszam na obiad do Jastrzębiej Góry, tzn. maszeruję 2,5 kilometra, o 4 wracam. Od 6-8 znowu przebywam w towarzystwie morza”.
Narzekał na tłumy turystów i trudność znalezienia odpowiedniego, cichego i pustego miejsca do malowania. „Miejscem mojego malarskiego warsztatu jest wysoki – najwyższy na wybrzeżu – brzeg. Przez chaszcze i krzaki przedzieram się na urwisko Lisiego Jaru. Mam parę miejsc skąd można malować morze. Maluję już tydzień. Idzie mi jak z kamienia. Jestem jednak uparty. Morze widziane z dużej wysokości jest tu inne jak w Kamiennym Potoku, inne jak w Zatoce Gdańskiej. Nie mogę się z nim jeszcze dogadać...”
Rok później, 10 sierpnia 1964 pisał: „Kochana Maryjko. Od tygodnia siedzę już w Rozewiu. Mieszkam bardziej jeszcze skromnie niż w roku przeszłym. Mam na strychu pod dachem klitkę taką, że nie mogę się wyprostować i muszę chodzić skulony (...). Jestem zadowolony, że tu jestem. Usiłuję malować morze... od czego wszyscy malarze uciekają. Ale ja się uparłem i mam nadzieję, że do czegoś dojdę. Rozewie jest wspaniałe i jedyne w swoim rodzaju. Myślę, że na naszym polskim wybrzeżu takiego morskiego widoku nie ma. Co prawda warunki malowania nie są dobre. W moim „pokoju” nie mogę oglądać swoich prac, ponieważ nie ma światła i miejsca. Te co namaluję rozpatrzę [?] na Koszykowej”.
W ciągu kilkunastu lat Józewski namalował ponad sto pejzaży morskich. Lija Skalska-Miecik przytacza wspomnienie Franciszka Starowiejskiego, na którym właśnie oglądane na kolejnych wystawach Józewskiego w latach 60-tych i 70-tych obrazy morza, horyzontalne i abstrakcyjne, wywarły największe wrażenie.
Józewski stronił po wojnie od oficjalnego życia publicznego i jakiegokolwiek zaangażowania po stronie reżimu. Zachował niezmiennie swą niezależność i odrębność. „Milczenie Józewskiego” – tak Piotr Mitzner zatytułował szkic o artyście, odnosząc się właśnie do tego okresu w jego życiu. Józewski nie został jednak pustelnikiem. Prowadził intensywne życie towarzyskie w gronie najbliższych przyjaciół i dawnych współpracowników z konspiracji. Interesował się bieżącym życiem politycznym, docierały doń wydawnictwa emigracyjne, a w latach 70-tych podziemne. Jednocześnie pisał swą Opowieść o istnieniu, będącą połączeniem wspomnień, rozważań estetycznych i wykładu własnego, domorosłego systemu filozoficznego. O wartości literackiej tego dzieła Maria Dąbrowska wypowiadała się nader krytycznie, ale świadczy ono o intensywności życia wewnętrznego i potrzebie intelektualnego porządkowania świata.
Pewne światło na postawę Józewskiego może rzucić jego szkic o Hamlecie z 1924 roku, o czym już wspominałem w tekście o „Bibliotece Pstrykońskiej”. Józewski pisał w nim o ludziach czynu i ludziach kontemplacji oraz o dążeniu do osiągnięcia harmonii pomiędzy „świadomością kontemplacyjną a świadomością czynu”, które jest „zasadniczym nakazem ducha”. To właśnie ta harmonia „stanowi o bogactwie i bujności życia jednostki”, a jej tworzenie jest „czymś najistotniejszym i nieuchwytnym, co się odbywa w każdym z nas, nadaje wyraz i wartość naszemu życiu, jest życia tego sprawdzianem i symbolem najgłębszym.”
Jeśli dwudziestolecie międzywojenne i lata okupacji były dla Józewskiego okresem dominacji czynu, to po wyjściu z więzienia górę wzięła świadomość kontemplacyjna. Znalazła ona wyraz właśnie w twórczości malarskiej, a szczególnie w cyklu morskim. Odnajduję w nim tę leczniczą kontemplację krajobrazu, o której pisał Camus oraz kontemplację piękna, które, jak to ujął Chiaromonte „nieustannie pociąga i nigdy nie nuży”.
Ale morze było też dla Józewskiego symbolem niezależności wewnętrznej, którą w latach powojennych niezmiennie starał się zachować. We wspomnieniu o stryju Zbigniew Chomicz pisze: „Wśród książek w jego podręcznej biblioteczce znalazłem niewielką pozycję – Księgę Tao, w tłumaczeniu Jana Lemańskiego, wydaną w 1921 roku. Podkreślone w niej było kilka fragmentów, między innymi zaczynający się tak:
Jak woda morska, która lądom sprzyja.
Obmywa wszystko, ale jest niczyja;
A choć głosi kto, że nad nią władnie,
Nikomu ona nie służy podwładnie:
Na ten żyj przykład. Bądź jak woda morska-
Element, który swojego ogromu,
Swych fal nie broni nigdy i nikomu,
Lecz się nikomu w niewolę nie poda.
Obrazy Henryka Józewskiego ze zbiorów własnych oraz Zbigniewa Chomicza |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz