poniedziałek, 5 marca 2018

Zachodni wietrze

Jest już początek marca, ale za oknem ciągle śnieg i syberyjskie mrozy. Mam ich już szczerze dość i z niecierpliwością czekam na wiosnę. W antologii poezji angielskiej Od Chaucera do Larkina pod redakcją S. Barańczaka znajduje się wierszyk autorstwa anonimowego poety z XV wieku, który oddaje podobny nastrój oczekiwania:



Zachodni wietrze, zbudźże się wreszcie
Deszczykiem roztop śnieg!
O Chryste Panie, z miłą na sianie
Tak bym znów sobie legł!


Ten sam wiersz przywołuje w eseju Jak czytać książki Virginia Woolf, we fragmencie poświęconym czytaniu poezji. W tłumaczeniu Magdy Heydel brzmi on następująco:

Kiedy powrócisz, o wietrze z zachodu?
Kiedy ziemia będzie deszczem zroszona?
Ach, gdybym, o Chryste, znów leżał w mym łożu
I lubą swą trzymał w ramionach!

Spora różnica, nieprawdaż? Woolf przekonuje, że w czytaniu poezji istotne jest przede wszystkim osobiste przeżycie, że wiersze odbieramy w pierwszym rzędzie zmysłami, nie dyskursywnie. „Zanurzamy się (…) tak nagle i całkowicie! Nie ma tu nic, czego by można się uchwycić; nie ma niczego, co by nas zatrzymało w locie. (…) Nasze jestestwo zostaje skoncentrowane i skumulowane, jak przy każdym gwałtownym wstrząsie osobistego przeżycia”. Dopiero później zaczyna się analiza, zaczynamy uświadamiać sobie rozmaite „echa i odbicia” tego, co przeczytaliśmy. Tak jest właśnie w tym przypadku, szczególnie, że trafiamy na tak różne wersje tego samego wiersza. Wtedy zaczynamy kombinować i trzeba sięgnąć do oryginału.

Najwcześniejsza znana wersja Western wind, czterowiersza będącego zapewne fragmentem większego utworu, pochodzi z I połowy XVI wieku i znajduje się w manuskrypcie-partyturze, należącym prawdopodobnie do nadwornego muzyka Henryka VIII i jest przechowywany w British Library. W oryginale brzmi tak:

Westron wynde when wyll thou blow?
The smalle rayne downe can rayne.
Cryst, yf my love wer in my armes
And I yn my bed agayne!

Uwspółcześniony zapis – w takiej formie wiersz jest zacytowany w eseju V. Woolf – wygląda zaś tak:

Western wind, when wilt thou blow?
The small rain down can rain.
Christ, if my love were in my arms,
And I in my bed again!

Widać tu od razu jak swobodnie poczynał sobie Barańczak. Z pełnego niepewności pytania zawartego w pierwszej linijce zrobił niecierpliwe wezwanie, łoże zamienił na siano i dodał śnieg. Wyraźnie tym samym obniżył rejestr, ujął wierszowi nastroju zadumy, a dodał rubaszności. Swym przekładem ujednoznacznił też interpretację. Oto mamy oczekiwanie na wiosnę oraz perspektywę igraszek, które się z nią wiążą. Nie budzi raczej naszej wątpliwości fakt, że wyrażone w ostatniej linijce pragnienie, tęsknota ulegną spełnieniu, skoro tylko powieje zachodni wiatr przynosząc ożywczy deszcz i zmianę pory roku.

W tłumaczeniu Magdy Heydel, znacznie bliższym oryginałowi, ta interpretacja nie jest już tak oczywista, a związki między poszczególnymi linijkami wiersza jawią się jako zagadkowe. Ale tu również pojawiają się wątpliwości. Zdanie oznajmujące w drugiej linijce zamieniła tłumaczka w pytanie, również wiążąc wiatr z deszczem. Tymczasem może być inaczej. “Can” może oznaczać “does”, a wtedy druga linijka byłaby obserwacją, lub skargą na uparcie (powtórzone “rain”) padający deszcz, który dopiero właśnie zachodni wiatr miałby przegnać.

Zauważmy też, że oba tłumaczenia zakładają, że podmiotem lirycznym jest mężczyzna. Tylko właściwie dlaczego? Użyta w trzeciej linijce forma “my love”, może odnosić się równie dobrze do kochanka, a podmiotem nucącym pieśń może być kobieta. Czy na pewno więc chodzi o wiosnę? Czy na pewno o jej powrót? Dlaczego kochankowie są rozdzieleni i czy rzeczywiście to wiatr ma przynieść deszcz?

W 1976 roku na łamach amerykańskiego czasopisma “ELH (English Literary History)” ukazał się obszerny artykuł Charlesa Freya zatytułowany Interpreting “Western Wind”, w którym autor pokazuje wieloznaczność tego intrygującego zabytku angielszczyzny. Rozpoczyna od wskazania jak pojawiające się w drukowanych począwszy od końca XVIII wieku kolejnych wersjach utworu, różne drobne zmiany w interpunkcji i pisowni wynikające z uwspółcześniania późnośredniowiecznego zapisu, były rezultatem odmiennych interpretacji wiersza, jednocześnie do kolejnych się przyczyniając.

Następnie Frey dość brawurowo pokazuje, że odczytanie wiersza może być zgoła odmienne, niż to które proponowali wiktoriańscy i modernistyczni edytorzy-interpretatorzy. Bo a nuż wcale nie chodzi o powrót wiosny? Przecież leżenie w łożu kojarzy się raczej z zimą, a zachodni wiatr może być wiatrem jesiennym, tak jak w późniejszej o kilka wieków Odzie do Wiatru Zachodniego Percy B. Shelleya („Dziki Wietrze Zachodni, oddechu Jesieni”…). Jesień zaś to oczywiście pora zmierzchu, umierania. Łoże w literaturze jest przecież często metaforą trumny, grobu (jak choćby znów u Shelleya: „do zimowego łoża – to ziemi grobowiec”). Deszcz może nie być wcale deszczem wiosennym ożywczo zraszającym ziemię, ale deszczem późnym, jesiennym, ponurym, przywodzącym na myśl łzy – smutku, straty, żałoby. Frey sugeruje wreszcie, że wezwanie imienia Chrystusa to wcale nie jedynie zwyczajowe westchnienie, odpowiednik „Ach!” (co współcześni edytorzy próbowali uwypuklić dodając przez słowem “Christ” wykrzyknik „O”), lecz może mieć zdecydowanie religijny, modlitewny charakter. Wiersz bowiem może być czytany jako lament, wyraz żalu po utracie ukochanej osoby. Rozpaczliwym oczekiwaniem na własną śmierć, która ponownie połączy rozdzielonych kochanków…

Ktoś powie, że to zbyt radykalna interpretacja, zbyt daleko idące wnioski. W końcu łoże może być po prostu łożem, a nie grobem, deszcz po prostu deszczem, nie łzami, a kochanków mogły rozdzielić różne okoliczności, niekoniecznie zaraz śmierć. Poszczególne linijki mogą być po prostu swobodnie wyrażanymi myślami, dość luźno powiązanymi logicznie i przyczynowo-skutkowo. Inwokację do wiatru natomiast można postrzegać nie metaforycznie, lecz jako pewien konwencjonalny zabieg retoryczny, częsty w dawnej poezji, o czym się można przekonać choćby z tej samej antologii Barańczaka, gdzie kilka stron dalej znajduje się piosenka Szekspira z Jak wam się podoba, zaczynająca się od słów „Zimowy wichrze, wiej”. W pierwszym tomie antologii PIW w opracowaniu H. Krzeczkowskiego, Jerzego S. Sity i Juliusza Żuławskiego z 1969 (którą swoją drogą Barańczak we wstępie do swego dzieła bezlitośnie krytykuje) znajduje się zaś inny anonimowy wiersz zatytułowany Znam ja dzieweczkę, w przekładzie M. Słomczyńskiego, z powtarzającym się refrenem: „Północny wichrze, dmij / A nieś mi miłą moją”.

Być może, być może, nie upieram się. Frey zresztą też nie, chociaż dodaje, że towarzyszący wierszowi zapis nutowy w przechowywanych w British Library manuskryptach konotuje melodię jednoznacznie smutną, w tonacji moll. Bez wątpienia najważniejszy jest tu rozdźwięk pomiędzy dawnym szczęściem, a dzisiejszą tęsknotą za jego powtórzeniem (“again”). Kluczowe “if”, trafnie oddane przez Magdalenę Heydel jako „gdybym”, nie przesądza o tym, czy mamy do czynienia z lamentem, wyrazem żalu, czy też raczej może nadziei. W tej dwuznaczności, zagadkowości zagubionej w skądinąd zgrabnej, świetnie zrymowanej i wpadającej w ucho wersji Barańczaka, tkwi zapewne siła tego wiersza.

* * *

Oryginał przytaczam za Medieval English Lyrics and Carols, edited by Thomas G. Duncan, Cambridge, 2013, (II. 105). Tłumaczenie S. Barańczaka znajduje się w antologii: Od Chaucera do Larkina. 400 nieśmiertelnych wierszy 125 poetów anglojęzycznych z 8 stuleci, wybór, oprac. i tłum. Stanisław Barańczak, Znak, Kraków, 1993; zaś esej Virginii Woolf Jak czytać książki w wyborze esejów: V. Woolf, Eseje wybrane, wybór i przekład Magda Heydel, posłowie i opracowanie redakcyjne Roma Sendyka, Karakter, Kraków, 2015. Artykuł Ch. Freya: Charles Frey, Interpreting “Western Wind”, “ELH”, Vol. 43, No. 3, Autumn, 1976, p. 259-278.

1 komentarz:

  1. Anglicy mogą żałować, że nikt im nie przełożył na angielski pieszczącej ucho wersji Barańczaka.

    OdpowiedzUsuń