niedziela, 17 lipca 2022

Chwila

Wokulski spotyka w Łazienkach pana Tomasza Łęckiego, hrabinę i Izabelę. Izabela zabiera go na spacer w stronę Pomarańczarni. Wokulski jest oszołomiony ze szczęścia. „Była to jedna z tych chwil, kiedy natura hamuje swoje wielkie siły i zawiesza odwieczne prace, ażeby uwydatnić szczęście istot drobnych i znikomych. Wiatr zaledwie dyszał, i tylko po to, ażeby chłodzić śpiące w gniazdach pisklęta i ułatwić lot owadom śpieszącym na weselne gody. Liście drzew chwiały się tak delikatnie, jakby poruszał je nie materialny podmuch, ale cicho prześlizgujące się promienie światła. Tu i ówdzie, w przesiąkłych wilgocią gęstwinach, mieniły się barwne krople rosy Jak odpryski spadłej z nieba tęczy. Zresztą wszystko stało na miejscu: słońce i drzewa, snopy światła i cienie, łabędzie na stawie, roje komarów nad łabędziami, nawet połyskująca fala na lazurowej wodzie.

Wokulskiemu zdawało się, że w tej chwili odjechał z ziemi bystry prąd czasu zostawiając tylko parę białych smug na niebie — i od tej pory nie zmieni się już nic; wszystko zostanie tak samo na wieki. Że on z panną Izabelą będzie wiecznie chodził po oświetlonej łące, oboje otoczeni zielonymi obłokami drzew, spośród których gdzieniegdzie, jak para czarnych brylantów, błyskają ciekawe oczy ptaka. Że on już zawsze będzie pełen niezmiernej ciszy, ona zawsze tak rozmarzona i oblana rumieńcem, że przed nimi zawsze, jak teraz, będą lecieć całujące się w powietrzu te oto dwa białe motyle.”

Wspaniała ta scena przypomniała mi się, gdy czytałem nowelkę Szmuela Josefa Agnona Przysięga wierności w przekładzie Piotra Pazińskiego (Nisza, Warszawa, 2020) i trafiłem na fragment, w którym główni bohaterowie, Jakob i Szoszana siedzą w ogrodzie. „Dla Jakoba było to najmilsze spotkanie z Szoszaną od jej przyjazdu do Jafy. Miało w sobie jednocześnie coś nowego i coś starego. Nowego, bo w Jafie ani razu nie siedzieli razem w ogrodzie. Starego, bo kiedy byli mali, przesiadywali w ogrodzie jej ojca. Dobrzy bogowie dają nam więcej, niż na to zasługujemy. Siedzą sobie teraz Jakob i Szoszana wśród drzew, krzewów i kwiatów. I to kiedy? Zimą, gdy ogród, w którym spędzali dzieciństwo, jest pokryty zimnym śniegiem, a ich sadzawka zamarzła. Już nie gonią za ptaszkami, nie wiją wianków. Dawno nie są dziećmi, są już dorośli. Siedzą razem i rozmawiają o sobie i o świecie, który jest właściwie tylko małą cząstką ich światów. Dobrzy bogowie czasem pozwalają śmiertelnikom przez krótką chwilę poczuć życie wieczne. Prośmy ich, żeby ta chwila trwała, bez końca i bez kresu.”

Nie tyle sam obraz może, dość przecież powszechny – kobieta, mężczyzna i uczucie między nimi, a w tle przyroda – wydał mi się podobny, co towarzyszący mu komentarz narratora-autora. I Prus i Agnon odnotowują przy okazji analogicznej sceny coś bardzo podobnego na temat mechanizmów świata, w którym wielkie siły – u Prusa „natura”, u Agnona „bogowie” – na krótką chwilę pozwalają kruchym ludzkim istotom, mieszkańcom tego padołu, poczuć wstrzymanie biegu czasu, oddech wieczności, szczęście. Na bardzo krótką. I obaj wyrazili przy tym faustowskie życzenie, którego przecież tak trzeba się wystrzegać, o czym niestety zawsze zapominamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz