środa, 16 października 2013

Król bibliofilów

Jan Michalski, bibliofil, kolekcjoner i nauczyciel to postać zacna i zasłużona. Jego wspaniała biblioteka, gromadzona latami, wyłącznie z pensji nauczycielskiej – jak podkreślał – liczyła ponad 30 tysięcy tomów. Choć była wielotematyczna, to głównie zawierała literaturę polską począwszy od XVI wieku aż po początki wieku XX, ze szczególnym uwzględnieniem mickiewiczianów. Tuż przed śmiercią, w 1949 roku Michalski przekazał ją utworzonemu właśnie w Warszawie Instytutowi Badań Literackich. Z wykształcenia był Michalski filologiem klasycznym, ale z zamiłowania historykiem literatury. Napisał jednak bardzo niewiele, zaledwie kilka pozycji bibliograficznych i artykułów, oraz niewielkiej objętości wspomnienia, które ukazały się w 1950 roku z przedmową Wacława Borowego pod tytułem 55 lat wśród książek.


Już na początku Michalski nieco przewrotnie, zdradza się ze swej niechęci, wręcz wstrętu, jak to ujmuje, do pisania. Obwinia za to swą formację intelektualną, w której dużą rolę odgrywało samokształcenie: „samouctwo przeszkadzało w koncentracji studiów i rozwinęło stałe pragnienie zdobywania coraz nowych wiadomości”. Mimo tej niechęci jego wspomnienia to rzecz napisana świetnie, wypełniona ciekawymi informacjami na temat warszawskiego handlu książkami i ich kolekcjonerstwa w I połowie XX wieku oraz portretami, nierzadko anegdotycznymi, antykwariuszy i bibliofilów, niemal bez wyjątku postaci barwnych, maniaków i dziwaków.

O Wiktorze Gomulickim na przykład Michalski pisze: „słynął z osobliwych nieco obyczajów życia. Nie opuszczał prawie mieszkania i wszelkie sprawy z ludźmi załatwiał listownie”. O innych z kolei bibliofilach: „Z Ludwikiem i Władysławem Korotyńskimi poznałem się za pośrednictwem Z. Wolskiego. Zacni ci ludzie wprzęgnięci w mało wydajną na owe czasy dziennikarską orkę, borykali się wiecznie z kłopotami finansowymi i rozpraszali gruntowną wiedzę na pracę dziennikarską i korektorską. Jak wielu dawnych literatów, w tym uciążliwym życiu szukali chwilowej podniety czy zapomnienia w alkoholu. Przejść to mogło z łatwością w nałóg tym niebezpieczniejszy, że uprawiany na ponuro”.


Michalski wielką wagę przywiązuje do cech uważanych w jego czasach za ważne. „Człowiek wielkiej kultury”, „oznaczał się towarzyską kulturą i uprzejmością” – to kwalifikacje niezbędne i gdy ich komu braknie, Michalski nie omieszkuje tego wytknąć. Na przykład pewnemu antykwariuszowi: „na własnej skórze – pisze – doświadczyłem jego nietaktów i niedociągnięć w wychowaniu. Na widok np. wchodzącego potentata przerywał w połowie zdania rozmowę ze mną i zostawiał samego bez przeproszenia”. Oj, ciężko byłoby Michalskiemu we współczesnym świecie.

Zaraz potem jednak autor opisuje sprytną „zemstę”, której za doświadczone nietakty na owym antykwariuszu dokonał. Przy tej okazji trzeba zauważyć, że kolekcjonowanie książek, jak je opisuje Michalski, to nie jest spokojna, leniwa i pełna kurtuazji partyjka remika. To bardziej szachy, w których potrzebny jest spryt, pokerowa twarz i zimna krew. Kolekcjonerzy uciekają się do podstępów, drobnych kłamstewek, przemilczeń i innych sztuczek. Chodzi wszak o to, żeby upatrzone rarytasy nabyć przed innymi i to nabyć tanio, a więc wiedzę, którą się ma na temat wartości zbiorów i znalezisk dawkować umiejętnie i równie umiejętnie wykorzystać. Niby więc bibliofile to krąg towarzyski połączony wspólną pasją, ale przecież równocześnie to krąg rywali, którzy się nawzajem próbują wystrychnąć na dudka.

Sam Michalski dość niedyskretnie chwali się własnym sprytem i rozmaitymi sztuczkami, które stosował przy zdobywaniu swych zbiorów. Na przykład tak opisuje nabycie jednego z XVI-wiecznych cymeliów: „Przeglądając pobieżnie z braku czasu bibliotekę klasztorną, sięgnąłem w celu obejrzenia do podejrzanej grubości ósemki [chodzi o druk w formacie in octavo – przypis mój]. Istotnie, jak przypuszczałem był to klocek. Z właściwą mi sprawnością szybko go obejrzałem i naraz widzę w znakomitym zachowaniu piękny druk unglerowski, o którym nigdy nie słyszałem. Z nabytym podczas poszukiwań spokojem zapytuję, czy mógłbym tę książkę wypożyczyć. Gdy pochopnie się na propozycję zgodzono, aby kwestię postawić jasno, bo nie podzielałem praktyk ode mnie znakomitszych bibliofilów, zapytałem znów, że chcę pożyczyć tę książkę na takich warunkach, że nigdy jej nie zwrócę. I na to zgodzono się ku mojej radości”.

Ten dwuznaczny moralnie sposób nabywania eksponatów bynajmniej nie był przypadkiem odosobnionym, ani, jak się okazuje, najbardziej nagannym. Michalski opisuje sprytnych kolegów, którzy z bibliotek klasztornych i parafialnych potrafili wynosić książki pod połami płaszczy i w kieszeniach marynarek. Pobłażliwość dla takich praktyk może się wydawać nieco sprzeczna z reprezentowanym przez autora silnym etosem inteligenckim oraz deklarowanym tu i ówdzie poczuciem obowiązku społecznego. Pewną równowagę stanowi jednak wierność tej zacnej tradycji bibliofilskiej, biorącej swój początek od braci Załuskich i kontynuowanej także przez samego Michalskiego, która gromadzone latami zbiory nakazywała przekazywać bibliotekom, tak by służyły całemu społeczeństwu.

Michalski z dużą rezerwą pisze o klasowych snobach, o modzie na heraldykę i genealogię, o szukaniu sobie szlacheckich przodków. Przytacza anegdotę jak to kupił kontrefekt Tomasza Zana, za psi grosz, jak podkreśla, co spowodowane było faktem iż model sportretowany był na nim w zwykłym, skromnym stroju, skutecznie wykluczającym go jako ewentualnego „przodka”. W celach genealogicznego awansu klienci poszukiwali raczej bogato zdobionych portretów postaci w kontuszach, mundurach i z dystynkcjami. „Osobiście – pisze Michalski, a dzielę z nim tę opinię w całej rozciągłości – miałem awersję do heraldyki, numizmatyki i wojskowości. Może wpłynęli na to różni zbieracze tych działów. Większość tego typu kolekcjonerów raziła mię ciasnotą i ograniczonością umysłową. Prócz tego dołączyły się moje osobiste poglądy społeczne, radykalne i wyłączne, jak to bywa w młodości.”

Pełna zabawnych miejsc, urocza gawęda Michalskiego jest oczywiście podszyta smutkiem i nostalgią. Przedstawiona w niej galeria żydowskich antykwariuszy z ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie, przedwojennego centrum handlu książkami, to obraz świata, który odszedł bezpowrotnie, po którym nie pozostał żaden ślad, oprócz kilku spisanych wspomnień. Podobnie, jak po znacznej części wielu opisywanych przez Michalskiego księgozbiorów – zniszczonych, spalonych, zagrabionych, straconych na zawsze.

Jan Michalski, 55 lat wśród książek, Wrocław, Ossolineum, 1976, 212 s. (seria: „Książki o książce”)

Ekslibris Jana Michalskiego,
proj. Antoni Gawiński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz