środa, 26 września 2018

Małpa na stół albo Eleonora, czyli dzieje pewnej mistyfikacji

O wyjątkowej erudycji Jerzego Stempowskiego już tutaj kiedyś pisałem. Według licznych świadectw, eseista potrafił cytować rozmaite dzieła w kilku językach i podawać z pamięci dokładne referencje bibliograficzne. Dlatego, gdy trafiłem na fragment, który poniżej omawiam, nie byłem do końca pewny, czy przyłapałem Stempowskiego na pomyłce, czy też mam do czynienia ze świadomie popełnioną mistyfikacją. I nadal nie jestem. Na pierwszej stronie numeru 41 londyńskich „Wiadomości” z 1967 roku (8 października) ukazała się napisana przez Stempowskiego recenzja dwutomowej pracy zbiorowej zatytułowanej Literatura polska na obczyźnie 1940-1960, podsumowującej dwudziestoletni dorobek literacki emigracji. Jak to u Hostowca, recenzja zatytułowana skromnie Refleksje czytelnika, nie trzyma się swych gatunkowych ram, swobodnie przeistacza się w esej, zostaje wypełniona osobistymi wspomnieniami, reminiscencjami, dygresjami historycznoliterackimi i taką oto anegdotą:


„Wielka Emigracja, z którą chętnie szukamy porównań, nie sporządziła inwentarza swej produkcji literackiej. Musieli to potem robić inni, walcząc z trudnościami. Nie mówiąc o Norwidzie, nawet Słowacki musiał czekać, zanim znalazł się w podręcznikach. Literatura Wielkiej Emigracji była przez długi czas terenem mało znanym, na którym wszystkie odkrycia wydawały się możliwe. Nawet mistyfikatorzy mogli na nim prosperować. W pierwszych np. latach obecnego stulecia zręczny wersyfikator Jan Sten (Ludwik Bruner) i ówczesny król wiercipiętów warszawskich, adwokat Bronisław Kułakowski, sfabrykowali mętny poemat w stylu Lamartine’a pt. Eleonora, czyli jęk ziemi. Kułakowski, podając się za przyjaciela zmarłego na emigracji autora poematu, usiłował zainteresować nim najpoważniejszych historyków literatury. Był zbyt znany, aby rozmawiać z nimi osobiście. Czekał, aż wyjdą z domu i zostawiał bilet wizytowy z nazwiskiem M. Ałpanastół. Eleonorę czytał Piotr Chmielowski, Bronisław Chlebowski i Aureli Drogoszewski, i nie wiadomo, czy nie wzięliby jej na serio, gdyby ktoś nie odczytał poprawnie nazwiska tajemniczego przyjaciela poety. Małpa na stół? To musiał wymyślić Kułakowski. To jego styl.”

Stempowski, odnotujmy, przymierzał się do tej anegdoty już rok wcześniej. Szkicując w liście do Tymona Terleckiego z 8 października 1966 roku zamiar omówienia publikacji o literaturze emigracyjnej (której zresztą Terlecki był jednym z redaktorów) pisał: „Myślę wziąć się do tego w sposób następujący. Wielka Emigracja, z którą lubimy się porównywać, nie zostawiła po sobie opracowania encyklopedycznego swej literatury. Ile lat Słowacki i Norwid czekać musieli, zanim znaleźli się w podręcznikach i encyklopediach? Przez długi czas literatura emigracji była jak Atlantyda pochłonięta przez flukty, jak terra ignota, którą odkrywano po kawałku. Do Chlebowskiego i Piotra Chmielowskiego przyniesiono kiedyś poemat pt. Eleonora czyli jęk ziemi, twór zmarłego na emigracji poety. Obaj czytali to na serio, zastanawiając się czy nie jest to jakiś nowy Norwid. W istocie był to utwór napisany przez Jana Stena (Ludwika Brunera) do spółki z Bronisławem Kułakowskim, który obnosił ten rękopis jako M. Ałpanastół, przyjaciel zmarłego poety. Poprawne odczytanie nazwiska położyło kres mistyfikacji.”

Terlecki odpisuje Stempowskiemu cztery dni później, ale nie nawiązuje do kwestii tajemniczego poematu. Tymczasem albo Stempowskiemu się wszystko pokiełbasiło, albo przypominając jedną literacką mistyfikację, sam dokonał innej. W tym bowiem, co pisze pobrzmiewają echa autentycznego zdarzenia sprzed ponad stulecia, ale ani czas powstania rzekomego utworu, ani jego autorzy, ani tytuł się nie zgadzają. W rzeczywistości było bowiem tak.

W roku 1895 nikomu bliżej nie znane Wydawnictwo Dekadentów Polskich opublikowało dwie książki, zatytułowane: Eleonora. Trójhymn duchów smętnych przez Fosforycznego Skalderona oraz Jęk ziemi. Pantologia dekadentów polskich. Pierwsza zawierała poemat, druga zaś stanowiła antologię wierszy i opowiadań zebraną przez niejakiego dr Juliana Pogorzelskiego. Pod oboma pseudonimami kryła się grupka żartownisiów, znanych skądinąd: Kazimierz Przerwa-Tetmajer – poeta, Adam Krasiński – również poeta, działacz społeczny i wnuk Wieszcza Zygmunta, Władysław Skrzyński – polityk i dyplomata oraz Bronisław Bouffał, również dyplomata, prawnik, w późniejszych latach mason, profesor KUL i popularyzator skautingu. Rzecz zrodziła się na początku 1895 roku w Heidelbergu, gdzie, Skrzyński i Bouffałł studiowali, Krasiński pracował nad rozprawą doktorską, a Tetmajer dołączył do niego jako jego sekretarz.




Oba tomy, wydane w niewielkim nakładzie przez drukarnię Anczyca w Krakowie, były parodią ówczesnych młodopolskich manier literackich, zwłaszcza importowanego z zachodniej Europy dekadentyzmu. Co do autorstwa poszczególnych utworów, spory toczyły się przez kolejne dekady, jednak większość ich uczestników stawiała na K. Przerwę-Tetmajera, zgadzając się w tym z opinią wyrażoną przez Henryka Sienkiewicza, którą w liście do Konstantego Górskiego przytoczył Lucjan Rydel: „Sienkiewicz utrzymuje, że są tam miejsca pod względem faktury wierszowej tak niepospolite, że mógł to pisać tylko prawdziwy poeta, i to utwierdza go w podejrzeniach na Kazia.” Sam Rydel również należał do admiratorów tej parodii, mimo, że, jak przyznawał, i jego własna twórczość była jej przedmiotem.

„Nigdy może – zachwycał się na łamach „Gazety Polskiej” (1895 nr 272) [dostęp tutaj] – nie włożono w parodyę tyle dbałości o formę, kunsztowność wiersza, melodyjność rytmiki i bogactwo rymów. Pod tym względem są w Pantologii ustępy nieporównanie wyższe od prawdziwych, dekadenckich utworów.” Parodia była na tyle udana, że niektórym zdarzało się ponoć nie rozpoznawać jej charakteru i czytać te utwory jak autentyczne manifesty modnego prądu literackiego. Mimo upływu czasu i zupełnie odmiennej wrażliwości, te młodopolskie ramotki nadal mogą bawić (w każdym razie mnie bawią). Oto próbka – wiersz autorstwa Fosforycznego Skalderona, zatytułowany Przemoknięty:

Czarną barką płynie szparko
Oceanów złoty śpiew.
Drżą u góry wód lazury
I promienne liście drzew.

Wśród podmuchów trupich duchów
Kwiat lotosu rośnie wciąż.
A w błękicie na gór szczycie
Wyprężony syczy wąż.

Ale obydwa tomy można też postrzegać jako prahistorię zabaw metaliterackich i dzieł zacierających granicę między literaturą jako domeną fikcji, a dyskursem krytycznoliterackim, jakie pojawiły się w w drugiej połowie XX wieku (recenzje wymyślonych książek, przedmowy do nich, fikcyjne bibliografie etc.). Przedmowa do Pantologii dekadentów polskich jest modelowym przykładem takiego dzieła, będąc – jak to opisuje Rydel – „stekiem najzabawniejszych niedorzeczności pisanych w tonie na pozór bardzo poważnym”, zawierającym cytaty z wymyślonych dzieł literackich i filozoficznych oraz przypisy do nich, w których niejakiego Jeruzalskiego Wstęp do Caliguły czy Izdebskiego Tęcza. Wstęp do historyozofii świata, t. VI str. 427-428, sąsiadują z wymyślonymi, bądź prawdziwymi dziełami postaci autentycznych jak A. Comte czy F. Nietzsche oraz takimi oto fragmentami: „Anatomia i Fiziologia porównawcza, a bardziej jeszcze oparta na poprzednich Psychofizyka skłania nas przyjąć za pewnik niewzruszalny prawa podrażnień nerwowych i refleksów, których subtelność w zupełności zawisła od owych wewnętrznych usileń, skraplających wrażenia, z których się uwaga wyobraźni i wyobraźnia uwagi wyprowadza.”

W dwudziestoleciu międzywojennym mistyfikacja Tetmajera i spółki nie popadła w zapomnienie i żyła własnym życiem, co rusz przypominana przez różnych szperaczy i erudytów. Dla przykładu w numerze 133 (15 maja 1936, wydanie wieczorne) „Kuriera Warszawskiego” [dostęp tutaj] Adam Grzymała-Siedlecki recenzując książkę Wyspa Itongo Stefana Grabińskiego (nota bene autora ostatnio coraz częściej przypominanego i czytanego), wspomniał dzieło „trójcy finezyjnych ironistów”, niestety niewiele zeń pamiętając i myląc nawet tytuł, z Eleonory robiąc Elmirę. Zaraz też skorygował go Józef Puzyna w felietonie zatytułowanym Eleonora. Mistyfikacja literacka z przed lat czterdziestu („Kurier Warszawski” nr 184, 1936) [dostęp tutaj], w którym dodatkowo wyjaśniał skąd wzięła się postać fikcyjnego edytora Wydawnictwa Dekadentów Polskich – rzekomego kawalera maltańskiego dr Julina Pogorzelskiego. Otóż tak się miał ponoć nazywać kamerdyner Adama Zamoyskiego.

Dwa lata później temat mistyfikacji powrócił na łamach „Kuriera Literacko-Naukowego”. Zaczęło się od artykułów Ludwika Tomanka i Stanisława Wasylewskiego, przypominających dziewiętnastowieczną ramotkę Kiedy Kara Mustafa. Do dyskusji dołączyli wkrótce Julian Tuwim, jak wiadomo wybitny znawca i kolekcjoner literackich kuriozów, oraz S. Wojski i to on właśnie ponownie przypomniał obydwa omawiane dziełka („Kurier Literacko-Naukowy” nr 1938) [dostęp tutaj]. Pomylił przy tym, podobnie jak wcześniej Grzymała-Siedlecki, wszystko na potęgę i z Eleonory przez Fosforycznego Skalderona zrobił Fosforyczną Esmeraldę (!), motto towarzyszące rycinie z frontyspisu Jęku ziemi przytoczył w zupełnie innym brzmieniu, a przykładowe utwory cytował zupełnie dowolnie.

Skorygował go zatem w kolejnym numerze („Kurier Literacko-Naukowy” 1938 nr 40) [dostęp tutaj] Tadeusz Estreicher, który dodatkowo rozszerzył kontekst dyskusji o zagadnienie ogólniejsze, mianowicie, tradycję polskiej literatury żartobliwo-nonsensownej, według niego zacną, ale lekceważoną i zapomnianą. Omawiane dzieła określał przy tym jako „szczytową pozycję polskiej literatury nonsensowej”, pisał, że w Eleonorze „wszystko wypowiedziane jest z całą powagą, wspaniałym stylem, z misternymi rymami”, zaś utwory zawarte w Pantologii „oznaczają się piękną formą i niesłychanie komicznie działającem kontrastem między powagą wypowiedzenia a nonsensem treści”.

Warto zauważyć, ze zarówno S. Wojski jak i T. Estreicher traktowali przypomnienie literackiego żartu sprzed lat jako okazję do poczynienia kilku cierpkich uwag pod adresem współczesnej im twórczości poetów awangardowych. Na koniec, do dyskusji swoje trzy grosze dołączył jeszcze Tuwim („Kurier Literacko-Naukowy” 1938 nr 41) [dostęp tutaj], jako szczęśliwy – jak podkreślał – posiadacz obydwu „mistyfikacyjnych rarytasów parodystycznych”. Estreicher wzmiankuje, że niełatwo było o nie w antykwarycznym handlu i chyba rzeczywiście, bo egzemplarz znajdujący się w ofercie Antykwariatu K. Fiszler i syn przy Świętokrzyskiej 10 (według biuletynu „Szpargały”, zeszyt 7(56) z lipca 1939, poz. 306 [dostęp tutaj]) nosił wysoką cenę dziesięciu złotych.


Czy Stempowski śledził wówczas te wszystkie dyskusje, nie wiadomo. W każdym razie, w 1966 roku, gdy pisał recenzję dla londyńskich „Wiadomości”, obydwa tytuły miał w pamięci i w swym wspomnieniu zrobił z nich, świadomie bądź nie, zbitkę: Eleonora, czyli jęk ziemi. Z dwóch książek powstała więc jedna, a w roli jej autorów obsadził eseista zupełnie inne osoby, zresztą postacie autentyczne: Ludwika Brunera (pseud. Jan Sten, 1871-1913) z wykształcenia chemika, z zamiłowania zaś poetę i krytyka literackiego, redaktora krakowskiej „Krytyki” oraz Bronisława Kułakowskiego (1865-1924), adwokata, działacza PPS i publicystę. Dlaczego właśnie ich?

Otóż obydwu eseista pamiętał z dzieciństwa. Należeli oni swego czasu do najbliższych przyjaciół jego ojca, Stanisława Stempowskiego, z którym studiowali w Dorpacie i działali w organizacjach studenckich, socjalistycznych i niepodległościowych. Stanisław wspomina ich w swoich pamiętnikach wydanych w 1953 roku. Bronisław Kułakowski, zwany Kułakiem „słynął z tego, że był dowcipny, że był smakoszem, znał się na winach i doskonale strzelał”. Mimo socjalistycznych przekonań z łatwością umiał przedzierzgnąć się w typowego szlachcica, czym bardzo ujął ojca Stanisława Stempowskiego, (dziadka Jerzego), który nigdy nie pogodził się z myślą, że jego syn odciął się od ziemiańskich korzeni i zajął się polityką, literaturą oraz działalnością społeczną. Dlatego – opisuje z humorem Stanisław – gościł Kułaka z radością i ukontentowaniem, jako zastępcę nieobecnego syna.

Przyjaźń z Ludwikiem Brunerem natomiast nie utrzymała się długo. Stanisław Stempowski zerwał z nim znajomość, po tym jak Bruner opublikował w 1899 roku do spółki z Andrzejem Niemojewskim (znanym później w dwudziestoleciu zjadliwym antysemitą), oraz Adolfem Nowaczyńskim, paszkwil na środowisko warszawskie, zatytułowany Warszawa, dzieło „ziejące jadem, nienawiścią i śliną”. „Z powodu tej plugawej książki – pisze ojciec Jerzego – spotkawszy kiedyś Stena w księgarni nie podałem mu ręki i przestałem go znać”. Zdarzenie to rzuca pewne światło na charakter ojca Jerzego.

Zanim jednak do tego doszło, obaj przyjaciele byli świadkami na ślubie Stempowskiego, który odbył się 11 czerwca 1893 roku w Warszawie. Stanisław mógł bez pozwolenia i meldunku przebywać w stolicy bardzo krótko, dlatego przygotowania do ślubu odbywały się w tempie ekspresowym. Stanisław tak je opisuje w Pamiętnikach:

„Gorsza była sprawa ze świadkami. Czekan spod Grójca nie mógł zdążyć na ósmą rano. Poszedłem do Kułaka, o którym wiedziałem, że mieszka u matki na Żurawiej 15, ale go nie zastałem, zostawiłem tedy kartkę, żeby o 7 rano czekał na mnie już ubrany, gdyż ma być świadkiem na moim ślubie. Na drugiego świadka gotów byłem wziąć kogokolwiek z ulicy. Kiedy rano przyjechałem po Kułaka, zastałem go wprawdzie ubranego, ale się wcale nie rozbierał, gdyż noc całą spędził z malarzem Józefem Pankiewiczem, badając w podmiejskich knajpach mgły nocne i wschód słońca. Pojechaliśmy z Kułakiem do kolegi Ludwika Brunera (Jan Sten) wyciągnęliśmy go z łóżka, ale musieliśmy wysłuchać ostatniego jego wiersza, na szczęście krótkiego. Po ślubie, który odbył się przy lewym bocznym ołtarzu kościoła Św. Krzyża, poszliśmy na Stare Miasto w podróż poślubną; oprowadzał Bruner. Po powrocie na Włodzimierską zastaliśmy tam Czekana, na którego życzenie sfotografowaliśmy się w grupie dla upamiętnienia tego dnia”.

Zdjęcie się zachowało i zostało opublikowane w Pamiętnikach (1953), widać na nim Ludwika Brunera (w okularach, stoi po lewej stronie) i Bronisława Kułakowskiego (z podkręconym wąsem, stoi po prawej).


W tym towarzystwie nie tylko Ludwik Bruner miał, jak się okazuje, ciągoty poetyckie. Stanisław pisze w Pamiętnikach, że kiedy Maria (matka Jerzego) przyjechała go odwiedzić w Dorpacie w 1893 roku, Kułakowski szybko odkrył rodzące się między nimi, choć skrywane uczucie, i ujął je w poemat prozą, który Stempowski przytacza, dla – jak zaznacza – scharakteryzowania ówczesnych gustów literackich. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że poemat ten mógłby się z powodzeniem znaleźć jako kolejny utwór w Pantologii dekadentów polskich dr. Pogorzelskiego. Przeczytajmy fragment:

„Lekkie szare puchy zmroku wirują jak śnieżyca w mej duszy, miękkie ścieląc łoże dla bezczynnej, drzemiącej rozkoszy. – Dziwne skłębione marzenia ciągną zwiewane cichym skrzydłem przypomnień. – Rozum zmysłową czerpie rozkosz z bierności swej, składając swej władzy oznaki. – Białe opary mdleją nad torfowiskami. – Słoneczne wizje siły i potęgi, uniesień tytanicznych i czynów nadludzkich nikną zasnute przez puchy zmroku i mgły marzeń, opalem tylko mieniąc się w dali.”

Pozostaje sprawa biletu wizytowego z nazwiskiem M. Ałpanastół. Historię tę Jerzy Stempowski wymyślił na pewno, (zauważmy, że w liście do Terleckiego jeszcze jej nie ma), lecz znowu – korzystając z kołaczącego w głowie wspomnienia lektury Jęku ziemi. Niejaki M. Ałpanastułł jest bowiem jednym z fikcyjnych autorów tej antologii i występuje w niej obok twórców o nazwiskach takich jak: Leon z Futerka Koloński, Dymitr Perkalik, M. Cylinder, Witold Bończa-Niedojadło, Anatol Gómienko czy Heliodor Żakiett. Jeśli przypomnimy sobie niektóre pseudonimy Stempowskiego: Leon Furatyk, Cyryl Doroteusz Mordęga czy Jerzy Łysina, to dostrzeżemy tę samą, poczciwą, dziewiętnastowieczną tradycję parodii i absurdu, która najwyraźniej była eseiście bliska i z sentymentem odwołał się do niej w swej recenzji, podobnie jak przypomniał przyjaciół ojca pamiętanych z dzieciństwa.

Ale to nie koniec. Bo zbitka – Eleonora, czyli jęk ziemi, intensywnie kojarzy się z podobnie brzmiącymi tytułami innych jeszcze fikcyjnych książek i innej jeszcze, bardziej współczesnej tym razem, mistyfikacji literackiej. Gdy w sezonie letnim 1961 roku na deski Teatru Współczesnego w Warszawie weszła sztuka Françoise Sagan Zamek w Szwecji w reżyserii A. Łapickiego i znakomitej obsadzie (tenże Łapicki, Mikołajska, Jędrusik, Fijewski, Michnikowski, Łazuka) Jan Kott napisał jej recenzję zatytułowaną Gdzie leży ten zamek? Wywodził w niej, że utwór Sagan jest plagiatem znanej powieści Markiza de Sade’a, zatytułowanej – uwaga, uwaga – Eleonora czyli Zamek hrabiego Falsena. Z niej z kolei za pośrednictwem Augusta Strinberga ściągać mieli Przybyszewski (dramat Śnieg) i Witkacy (dramat Agnostyczna Eleonora czyli Szwedzki sadyzm).

Wszystko to Kott oczywiście wymyślił, nikogo zresztą zdaje się nie nabierając. Mistyfikacyjny charakter utworu był aż nadto widoczny, co nie odbierało mu uroku. Szkic Gdzie leży ten zamek? wszedł potem do tomu Aloes. Dzienniki i małe szkice, który ukazał się nakładem PIWu w 1966 roku, a więc dokładnie wtedy kiedy Stempowski pisał recenzję dla londyńskich „Wiadomości”. Całkiem możliwe, że dawny student z czasów przedwojennych wykładów w Państwowej Akademii Teatralnej, a po wojnie przyjaciel i korespondent eseisty przesłał mu swą najnowszą książkę, Stempowski przeczytał w niej o dziełach: Eleonora czyli Zamek hrabiego Falsena oraz Agnostyczna Eleonora czyli Szwedzki sadyzm, i pod ich wpływem postanowił sam zażartować i stworzył swoją Eleonorę czyli jęk ziemi.

Oczywiście, całkiem możliwe, że Stempowski się po prostu pomylił. Ale wolę widzieć to jednak jako świadomą mistyfikację, jako żart, jako tajemny sygnał eseistów wysłany do jego czytelników. Nieobce mu były przecież takie gesty. W liście do Czesława Miłosza 14 stycznia 1966 pisał: „zawsze marzyłem tajnie o posiadaniu kilku prawdziwych czytelników, nie pretendując do szerszego audytorium. Szukałem ich często w sposób podstępny, wtrącając fałszywe cytaty lub przytaczając uderzające zdania bez podania autora, w nadziei, że ktoś mnie poprawi lub zapyta. Odpowiadało mi głuche milczenie; nikt nic nie zauważył.”

* * *

Nota bibliograficzna:

Oba omawiane tomiki znajdują się w zbiorach Biblioteki Narodowej, a także, na szczęście, zostały już zdigitalizowane i są dostępne w Polonie:

Jęk ziemi. Pantologia dekadentów polskich [dostęp tutaj]

Eleonora. Trójhymn duchów smętnych [dostęp tutaj]

Recenzja Stempowskiego: Literatura polska na obczyźnie 1940-1960. Refleksje czytelnika, „Wiadomości” 8 października 1967 nr 41 [dostęp tutaj]; przedruk w: Jerzy Stempowski, Szkice Literackie, t. 2: Klimat życia i klimat literatury, 1948-1967, wybór i oprac. Jerzy Timoszewicz, Czytelnik, Warszawa, 2001.

List do T. Terleckiego znajduje się w tomie: Tymon Terlecki, Jerzy Stempowski, Listy 1941-1966, opracowała, przypisami i posłowiem opatrzyła Nina Taylor-Terlecka, Biblioteka „Więzi”, Warszawa, 2015, natomiast list do Cz. Miłosza został opublikowany w tomie Jerzy Stempowski, Listy, wybór i red. Barbara Toruńczyk, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2000.

Stanisław Stempowski, Pamiętniki (1870-1914) , Ossolineum, Wrocław 1953, ze wstępem Marii Dąbrowskiej.

Korzystałem z następujących biogramów w „Polskim Słowniku Biograficznym”: Bronisława Kułakowskiego (Tom XVI (1971) s. 170-171 autorstwa Haliny Kiepurskiej); Ludwika Brunera (Tom III (1937) s. 21-22, autorstwa Tadeusza Estreichera) oraz Adama Krasińskiego (Tom XV (1970) autorstwa Bronisława Sudolskiego) [dostęp tutaj]) , a także monografii:

Krystyna Jabłońska, Kazimierz Tetmajer. Próba biografii, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1969.

Henryk Markiewicz, Zabawy literackie dawne i nowe, Universitas, Kraków, 2003.

Jan Jakóbczyk, Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Zbliżenia, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2001.

Przedwojenne numery „Kuriera Literacko-Naukowego” można czytać w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej, zaś „Kuriera Warszawskiego” w E-Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Linki do omawianych artykułów podaję każdorazowo w tekście. Szkic Jana Kotta Gdzie leży ten zamek?, jak również inne recenzje ze spektaklu Zamek w Szwecji oraz jego bogatą dokumentację fotograficzną, można znaleźć na stronach archiwum Teatru Współczesnego [dostęp tutaj].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz