piątek, 28 czerwca 2019

Biblioteka w cygarze, Otto Jägermeier i znowu żółw i znowu mistyfikacja

Świat ogarnęła wojna spirytystyczna. Nie do końca wiadomo na czym ona polega, w każdym razie jest to katastrofa totalna, niosąca zagrożenie dla całej cywilizacji. Grupie wybrańców udaje się dosłownie w ostatniej chwili uciec do schronu, potężnej budowli w kształcie cygara. W osobliwym tym bunkrze, gdzie zakwestionowaniu ulegają reguły czasu i przestrzeni powstaje coś na kształt społeczeństwa w miniaturze, z władzą, hierarchią i obrzędami. Nie może też zabraknąć biblioteki. „Przez ukryte drzwiczki – relacjonuje narrator Budowniczego ruin – dotarliśmy do biblioteki, a raczej na galerię biblioteki, która prowadziła wokoło pomieszczenia w połowie jego wysokości. (…) Szliśmy wzdłuż regałów z książkami. Były to stare, wspaniałe i rzadkie dzieła, jednakowoż wymalowane tylko na ścianie. – To jest wierna kopia biblioteki klasztornej w St. Gallen – powiedział doktor Jacobi – mieliśmy nadzieję, że o oryginalną jeszcze się postaramy. Wszystko przepadło...”.


Okazuje się, że twórcy gigantycznego cygara-schronu nie zdążyli dokończyć rozpoczętego dzieła. Tajemniczy konflikt spirytystyczny zupełnie ich zaskoczył i musieli się schronić w pośpiechu. „Biblioteka – tłumaczy doktor Jakobi – sześć milionów tomów, była zaplanowana, ale jak wiele innych i ta sprawa nie została załatwiona. Niektórzy ludzie sami przynajmniej zabrali z sobą książki, naturalnie jest to ilość śmieszna, a zestaw książek najzupełniej przypadkowy.” Bohaterowie zastanawiają się co zrobić w takiej sytuacji, by zapewnić ocaleńcom dostęp do wiedzy i literatury. Narrator, który w społeczności bunkra nieoczekiwanie dla siebie awansował do grona sprawujących władzę, podsuwa pomysł by wystąpić z wnioskiem w senacie o ustanowienie przymusu zgłaszania posiadanych książek. „Można by wtedy – mówi – założyć kartotekę i opracować ścisły regulamin wypożyczania i zwracania, a wówczas owe nieliczne książki stałyby się dostępne wszystkim zainteresowanym.” „Niezła myśl” – podchwytuje pomysł doktor Jacobi i dodaje swój koncept: „Można by jeszcze wystosować apel, aby zgłosił się każdy, kto jakiekolwiek dzieło literackie umie na pamięć, nawet gdyby to miał być tylko jakiś krótki wiersz. Sekretariat literatury mógłby to wszystko przepisywać. Być może znaleźliby się nawet ludzie, którzy współpracując z sobą, zdołaliby zrekonstruować Odyseję albo Fausta.”

Idea ta swoją drogą, by porzucić na chwilę Budowniczego ruin, realizuje się w świecie opisanym w głośnej książce Raya Bradbury’ego 451° Fahrenheita z 1959 roku. Guy Montag zbuntowawszy się przeciwko systemowi, w którym był strażakiem palącym książki, ucieka swym prześladowcom i trafia do żyjącej na przedmieściach społeczności ludzi wolnych, którzy nie poddali się reżimowi zakazującemu posiadania i czytania książek. Wśród nich są właśnie tacy, którzy w pamięci przechowują literacką spuściznę Zachodu, jeden zna Iliadę, drugi Hamleta. Żyją nadzieją, że przeniosą je w nową epokę, dając początek kolejnemu odrodzeniu duchowemu ludzkości, tak jak we wczesnym średniowieczu owe nieliczne klasztory chrześcijańskie niczym wyspy na morzu barbarzyństwa rozlanego na ruinach Imperium Rzymskiego, przechowały wiedzę i dzieła cywilizacji starożytnej.

W eseju Księgozbiór przemytników z 1948 roku Jerzy Stempowski pisze, że kto uchodzi, zabiera ze sobą co najcenniejsze. Dlatego trafiając w czasie swej wojennej ucieczki przez góry do chaty przemytników autor znajduje w niej worek z książkami, a wśród nich dzieła Wergiliusza, Coleridge’a, Walter Scotta czy Baltazara Graciana. Przypomina też sobie, odcięty śnieżycą od świata, siedząc samotnie w swej górskiej kryjówce, dystych zapomnianego renesansowego poety Janusa Vitalisa zaczynający się od słów Disce hinc…. „W kryjówce przemytników, gdzie brakło światła – pisał Stempowski w liście do Czesława Miłosza w 1966 roku – zacząłem robić rodzaj inwentarza pamięci i uświadomiłem sobie wartość poezji gnomicznej, którą można wynieść w pamięci nawet ze zgliszcz i potopów.”

W jakiejś przewrotnej formie to rozpoznanie znajduje potwierdzenie u Rosendorfera, jednak optymistyczna wizja Stempowskiego przybiera tu postać groteskową, objawiając swą utopijność. Biblioteka bowiem w tej swoistej arce Noego jaką jest bunkier-cygaro, to w rzeczywistości tapeta. Książki, które zabrali ze sobą uciekający w pośpiechu ludzie, są nieliczne i przypadkowe, a ewentualne próby odtworzenia dzieł z pamięci kończą się kabaretowo. Cóż bowiem zapamiętują bohaterowie i potrafią z łatwością odtworzyć? Czy dystychy łacińskich poetów renesansu? Otóż również poezję gnomiczną, jak Stempowski, ale zgoła innego kalibru.

„Jeden wiersz to i ja umiem na pamięć” – mówi narrator podchwytując pomysł doktora Jakobiego – „jest on owocem rozległej i podwójnej, muzyczno-poetyckiej twórczości Ottona Jägermeiera:

Jest o damie z Heidenheimu taki mit,
że czternaście ponoć jamnik jej ma kit:
Kto nie spojrzy nań dokładnie,
czy to pies, czy paw, nie zgadnie.
Lecz uważny nie pomyli się tu nikt.”

„Ach stary poczciwy Jägermeier!” – zachwyca się po tej recytacji doktor Jakobi – „Przepadł bez wieści na Madagaskarze. Znałem jego pierwszego i jedynego biografa Maksa Steinitzera, przyjaciela Ryszarda Straussa. Ja także pamiętam jeden wiersz Jägermeiera”. I przytacza rubaszny kuplet o wuju z Leverkusen, co „choć chłop, piersi ma jak baba duże”. Do doktora Jakobiego dołączają ochoczo panowie Weckenbarth i Ahaswer, wszystko, dodajmy ludzie wykształceni i przedstawiciele kultury, recytując kolejne rymowanki Ottona Jägermeiera.

Wspaniała jest opowieść Stempowskiego. Pewnym optymizmem mogą też napawać wizje przedstawione w powieści Bradbury’ego 451° Fahrenheita, czy na przykład w Przedrzeźniaczu Waltera Tevisa, gdzie człowieczeństwo zostaje ocalone dzięki literaturze i książkom. Mam jednak obawy, że w obliczu czekających ludzkość kryzysów, załamań i przewartościowań, groteskowa wizja Rosendorfera jest bliższa prawdopodobieństwa.

Nie kontynuując jednak tych nieuchronnie ponurych rozważań, zapytajmy tylko na koniec: kim jest Otto Jägermeier? Wygląda na typowo fikcyjną postać, autora fikcyjnych utworów, od jakich roi się w literaturze. Jednak jeśli ktoś dociekliwy zajrzy do „Das Große Lexikon der Musik” lub „Riemann Musik Lexikon”, z pewnym zdumieniem znajdzie tam zredagowane wedle wszelkich prawideł sztuki leksykograficznej biogramy zawierające daty życia twórcy (1870-1933), miejsce narodzin (Monachium) i śmierci (Zurych), główne jego dzieła (np. symfonia Psychosen) oraz przebieg kariery (pobyt na Madagaskarze). Postać autentyczna zatem?

A jednak mamy do czynienia z mistyfikacją, tyle że, jak się okazuje, nie ograniczoną do jednej książki – Jägermeier pojawia się i w innych utworach Rosendorfera – ani nawet do twórczości jednego pisarza, lecz zataczającą szersze kręgi. Popularność postaci fikcyjnego kompozytora-poety nie osiągnęła wprawdzie w świecie niemieckojęzycznym takich rozmiarów jak sława Járy Cimrmana, czeskiego wynalazcy, dramatopisarza, eksperymentatora teatru, kompozytora, dentysty, filozofa, narciarza i globtrotera, wymyślonego w 1966 przez Ladislava Smoljaka i Zdenka Svěráka (ten wspaniały czeski fenomen opisał swego czasu w jednym ze szkiców ze zbioru Láska nebeská (2012) Mariusz Szczygieł), ale też jest imponująca.

A więc, jak wspomniałem, biogramy Jägermeiera trafiły do kilku poważnych słowników i encyklopedii muzycznych. W roku 1984 w Berlinie powołane zostało Towarzystwo Muzyczne jego imienia (Musikinstitut Otto Jägermeier), które wydawało specjalnie poświęcone mu czasopismo zatytułowane „Ottomanie” oraz organizowało rokrocznie festiwal muzyczny, zaś w handlu antykwarycznym pojawiły się stare wydawnictwa partytur jego utworów.


Mistyfikacje mają to do siebie, że albo się na nie nabiera, albo się je demaskuje. W jednym i drugim przypadku może pojawić się pokusa ich kontynuacji i dalszego rozpowszechnienia. Nie wiem czy to ona właśnie kierowała brytyjskim historykiem Peterem Youngiem, gdy w książce Tortoise poświęcił cały akapit Jägermeierowi, czy też zaszwankował jego research. Young pisze:

„Po studiach w Monachium i Lipsku, Otto Jägermeier (1870–1933), przyjaciel Richarda Straussa, skomponował kilka nowoczesnych utworów symfonicznych jak Psychosen (1900), Titanenschlacht (1901), Meerestiefe (1902). Z niewyjaśnionych przyczyn w 1907 roku wyemigrował na Madagaskar, wówczas kolonię francuską. Od tego czasu w Europie został zupełnie zapomniany. Nie mógł znaleźć wydawcy dla swych utworów, zerwał kontakty z bliskimi i przyjaciółmi, a jego dzieło popadło w niepamięć. Pojawiły się pogłoski, że zmarł. Na Madagaskarze mieszkał z olbrzym żółwiem, którego zwykł wyprowadzać na smyczy na spacer. Stan jego umysłu odzwierciedla zapewne fakt, że swego pupila nazwał Rosi, od imienia konia Don Kichota, Rosynanta. Powrót Jägermeiera do Europy w 1933, na krótko przed śmiercią, nie od razu przywrócił jego reputację. Jak w przypadku żółwia, potrzeba było na to czasu. Powstały na jego cześć w Berlinie Instytut Muzyczny trafnie przyjął żółwia za swój emblemat. Stopniowo jego utwory są przypominane dzięki sporadycznym koncertom.” (tłum. moje-PM)

Tortoise to kulturowa historia żółwi wydana w popularnonaukowej serii Animals Series brytyjskiego wydawnictwa Reaktion Books w 2003 roku. Książka zawiera przypisy i bibliografię, ale akurat do przytoczonego fragmentu takowych brak. Nie wiem zatem skąd autor zaczerpnął wiadomości o Jägermeierze. Czy wziął je za prawdę, czy też bawił się dorzuceniem swoich trzech groszy do mistyfikacji Rosendorfera i zmyleniem redaktorów w wydawnictwie oraz czytelników? W szczególności interesuje mnie kwestia żółwia prowadzonego na smyczy na spacer, bo jak może pamiętacie, kiedyś podobną historią opisaną w Pasażach Waltera Benjamina się tutaj zajmowałem. Skąd, pytam się, przyszedł autorowi do głowy ten właśnie obraz? Postanowiłem do niego napisać i poprosić o wyjaśnienie moich wątpliwości, ale niestety okazało się, że Peter Young zmarł w 2016 roku, zabierając rozwiązanie tej zagadki ze sobą do grobu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz