Siedząc z narratorem w ławach kościoła św. Stanisława (często nazywanym w Siedlcach „Starym Kościołem”) na nabożeństwie pogrzebowym, wśród licznych innych ciotek, których naliczyłem w sumie dziewięć, rozpoczynamy nostalgiczną wędrówkę w przeszłość, w rytmie i nastroju znanym już z wcześniejszej książki autora, debiutanckiej Lali.
Kościół św. Stanisława, lata 20. Źródło: Awers-Rewers |
Jest to wędrówka po świecie zatopionym w sepiowej mgiełce, wśród starych mebli, rycin, strojów, bibelotów, regałów z książkami, słoików z konfiturami, fiolek ziół na żołądek i flaszek wina porzeczkowego. Mnożenie i smakowanie tych jakże zdawałoby się typowych rekwizytów, sztampowe wręcz dla tego rodzaju nostalgicznych opowieści rodzinnych, pod piórem Dehnela wyzbywa się swej sztampowości, nabiera czaru i wciąga. Autor zdaje się czuć świetnie w tych klimatach, autentyczność jego zanurzenia w „ciotczanym świecie” udziela się czytelnikowi. Opowieść jest bardzo sensualna, pełna zapachów i aromatów, którymi emanuje mieszkanie przy Brzóski, jego liczne spiżarki, bieliźniarki, szafki, szuflady i zakamarki. Wiadomo wszakże, że nic nie ma większej mocy ewokowania przeszłości.
Siedlecka historia Karpińskich zaczyna się w 1918 roku, gdy tuż po rewolucji w Rosji przenoszą się z kresów wschodnich do tego prowincjonalnego podlaskiego miasta. Zajmują mieszkanie w kamienicy przy ulicy Brzóski. To tam po stypie idą żałobnicy „zabrać ostatnie rzeczy, powspominać”. Opis domu w opowiadaniu nie wypada pochlebnie dla Siedlec. „O ile dwór na Kordeckiego był enklawą życia w tym ponurym kwartale ponurego miasta, o tyle mieszkanie ciotek pasowało jak ulał do podwórek zastawionych rdzewiejącymi wrakami, do schodów cuchnących stęchlizną i kocią szczyną, do strychów z nieboszczykami w wiekowych szafach, do konduktów pogrzebowych gubiących trumny. Rzadko się zdarzało, żeby ten czy ów wyrwał się stąd i żył gdzie indziej – ludzie przybywali i, zupełnie jak przedmioty, robili się coraz spokojniejsi, coraz cichsi, coraz mniejsi. Filcowali się po kątach i kiedy ich wynoszono, wyglądali jak para zapodzianych pod tapczanem starych kapci albo plik wyblakłych pocztówek z krajów, których nigdy nie było na mapach.”
Jeśli chodzi o realia siedleckie w Filcu, to ulica księdza Brzóski rzeczywiście istnieje i istniała przed wojną, jednak niezbyt odpowiada opisowi w opowiadaniu, owym podwórkom i cuchnącym schodom. Znajduje się poza ścisłym centrum, na osiedlu zwanym Nowymi Siedlcami. Stoją tam wille i domy jednorodzinne otoczone ogródkami, wśród starodrzewu, czasem piękne okazy przedwojenne, kilka drewnianych, z podmurówkami, niestety dziś stopniowo popadające w ruinę. Co jak co, na pewno nie jest to „ponury kwartał miasta”. Jak można się zorientować z fotografii rodzinnych zamieszczonych przez Jacka Dehnela na portalu Awers/Rewers, rzeczywiste mieszkanie Karpińskich, w którym mieszkały ciotki, znajdowało się w kamienicy przy ulicy Pięknej 16 (dziś Pułaskiego).
Siostry Karpińskie w mieszkaniu przy Pięknej 16 w Siedlcach, wrzesień 1926, źródło: Awers-Rewers |
W czasie ofensywy sowieckiej i bombardowania miasta w 1944 roku, ciotki na kilka dni opuściły mieszkanie na ulicy Brzóski, gdy zaś wróciły, zastały w nim szabrownika. Wprawdzie przerwać czynionego przezeń procederu nie mogły, ale bynajmniej się nie wystraszyły i nie straciły animuszu. „Skoro już pan rabuje – rzekła jedna z nich – może przynajmniej byłby pan tak uprzejmy i nie deptał książek”. Anegdota ta świetnie oddaje filary „ciotczanego świata”: inteligenckość, kindersztuba oraz siła charakteru.
Po wojnie ciotki Karpińskie zabrały się za remont oficyny pałacu Ogińskich. Jego opis w opowiadaniu trafnie oddaje stan miasta, w którym w wyniku działań wojennych prawie połowa budynków legła w gruzach, a jedna trzecia mieszkańców, w tym siedemnaście tysięcy siedleckich Żydów straciła życie. „Pałac wypalony do gołych ścian straszył w samym środku wielkiej parkowej osi, która stanowiła również oś całego miasta. Aleje zwęglonych drzew przechodziły przez wyrwane kraty głównej bramy i znajdowały swą kontynuację w alejach zburzonych domów. Czarne sztukaterie na czarnych ścianach, czarne gałęzie na czarnych rabatach, czarne żelazo na czarnych ścieżkach. Jedynie oficyna wyglądała na tyle solidnie, że człowiek – taki jak ciotki czyli pozbawiony wszelkiej wyobraźni – nie bał się wejść w kruche wnętrza.”
Niestety doprowadzoną do stanu używalności oficynę rychło zarekwirował na swą kwaterę UB. Dzielne ciotki Karpińskie nie zniechęciły się jednak i postanowiły założyć szkołę. „I tak właśnie na wysokim, mansardowym poddaszu jednej z niewielu ocalałych kamienic, na ulicy Miodowej pod numerem szóstym, powstała szkoła malarska sióstr Karpińskich, prowadzona od początku do końca na zasadach sprawiedliwości społecznej i sojuszu klasowego.” Rzeczywistość literacka zgadza się tu z rzeczywistością historyczną, poza tym, że ponownie, drobnym zabiegiem fikcjonalizującym, ulicę Mylną podmienił autor na Miodową.
O szkole sióstr Karpińskich tak pisze siedlecki malarz i wykładowca Tomasz Nowak w Notatkach malarskich (Siedlce, Pracownia Wydawnicza Wydziału Humanistycznego, 2016): „Walki o wyzwolenie Siedlec rozpoczęły się 24 lipca 1944 roku. Od 10 sierpnia życie w mieście zaczęło się powoli normalizować. W tym czasie pojawiły się na słupach ogłoszeniowych afisze informujące o otwarciu Miejskiej Szkoły Malarstwa i Przemysłu Artystycznego w Siedlcach. Szkoła była inicjatywą nauczycieli zaangażowanych w tajne nauczanie. Siedzibą szkoły stała się pracownia Wacława Polakowskiego o powierzchni 40 m2 w dziewiętnastowiecznej kamienicy przy ulicy Mylnej 4. Po zaadaptowaniu czterech nowych pomieszczeń, przestrzeń ta nabrała niepowtarzalnego klimatu.”
Zachowało się wspomnienie jednego ze studentów szkoły, malarza Jerzego Tchórzewskiego: „Duszą tego osobliwego miejsca była jego zawartość. Ściany pozawieszane wielkimi, temperowymi malowidłami na papierze, sztalugi, na nich rysownice z obrazami olejnymi (...), rzeźby, płaskorzeźby, rysunki, puszki z farbami własnego przemysłu, szkielet kobiecy służący za model i eksponat do nauki anatomii nazywany przez nas Franią. (...). Wesołe, cięte, dowcipne słowa i uwagi padające co chwila z różnych stron, monologi Rysia Brzeskiego i towarzyszący im dobrotliwie-ironiczny uśmiech Zbyszka Tymoszewskiego. A wreszcie jak nasze, żywo płonące, trochę tylko spokojniejszym światłem, oczy pań Karpińskich i innych naszych profesorów. Tym kilkunastu młodym zapaleńcom kurzyło się z głów, byli podchmieleni sztuką. Po raz pierwszy po wojnie dostąpiłem wniebowstąpienia. I jak to blisko było do tego nieba! Dwa piętra zaledwie od poszczerbionej wojną ziemi.”
Wzmianka Dehnela, iż szkoła prowadzona była „na zasadach sprawiedliwości społecznej i sojuszu klasowego” kieruje uwagę w stronę lewicowych poglądów ciotek. „Przekonane, że komunizm to ulepszona forma dekalogu, tropiły wszelkie szwindle, oszustwa i najdrobniejsze nawet nieuczciwości, więc nie zrobiły w partii żadnej kariery.” Działały za to, angażując się w rozmaite inicjatywy lokalne zgodnie z najlepszymi tradycjami społecznictwa. Wyłania się z tego barwny portret tej specyficznej polskiej formacji społecznej – lewicowej inteligencji wywodzącej się ze szlachty, która rozmaite wyniesione z dworu wartości, przyzwyczajenia i usposobienia mentalne połączyła z etosem misji społecznej. Socjalistyczne poglądy jednocześnie nie przeszkadzają siostrom Karpińskim posługiwać się zwrotami „ludzie z naszej sfery” i zatrudniać służące, po wojnie nazywane gosposiami czy opiekunkami, albo pochwalić się stryjem prałatem, kolekcjonerem obrazów.
Wspomniany „dwór na Kordeckiego”, w którym odbywa się stypa, to letni dom jednej z licznych ciotek, tej, która towarzyszy narratorowi na pogrzebie. Zbudowany został – jak czytamy – z modrzewia jakieś sto lat temu. I tu mamy do czynienia z nazwą fikcyjną, gdyż w Siedlcach nie było takiej ulicy. Z treści opowiadania możemy wywnioskować, że „dwór” znajduje się w bliskości parku, być może właśnie gdzieś na Nowych Siedlcach, wzdłuż ulicy Prusa albo w okolicach ulicy Kazimierzowskiej. Czytam te fragmenty opowiadania z pewnym wzruszeniem, gdyż właśnie tam spędziłem pierwsze lata dzieciństwa.
„Wieczorem, szczególnie w ciepłe, jesienne wieczory, bo wtedy człowiek zdaje sobie sprawę z końca lata i chciwiej łapie ostatnie chwile słońca, po skończonym obiedzie, siadywaliśmy często na drewnianym ganku. Dzieci targały zasuszone pędy dzikiego wina lub biły się po głowach plastikowymi butelkami po wodzie, a ciepłe światło przeświecało i przez badyle, i przez butelki równie miodowo i przytulnie. (…) Od parku szły dymy. Wypełnione zapachami zakochanych przytulonych do siebie pod ukwieconym drzewem, staruszków grzejących się w futrze sierpniowego popołudnia i zbierających kasztany uczniaków. Słowem wszystkimi uroczymi aromatami jakie zdołały osiąść między liśćmi, źdźbłami traw i igliwiem od wiosny.”
Swoje siedleckie dzieciństwo opisuje (opowiada) bardzo ciekawie Bohdan Korzeniewski w zbiorze wspomnień "Było, minęło..." (PIW 2020). Polecam!
OdpowiedzUsuńI jeszcze luźniejsze skojarzenie: Ludomira Benedyktowicza urodzonego nieopodal Siedlec wspomina (o ile dobrze pamiętam, bo nie mam teraz pod ręką) Parandowski w "Zegarze słonecznym" i Tymon Terlecki w "Zaproszeniu do podróży", ale są to wspomnienia związane z lwowskim okresem życia Benedyktowicza
Bohdan Korzeniewski był narzeczonym jednej z sióstr Karpińskich, Ireny - i znajduje się na licznych zdjęciach na Awers/Rewers.
UsuńBardzo dziękuję. Bohdana Korzeniewskiego czytałem „Książki i ludzie”, mam też to krótkie wspomnienie o BUWie z czasu powstania warszawskiego spisane przez W. Borowego, ale wspomnień siedleckich nie znam. Dziękuję za wskazówkę! Te namiary o Ludomirze Benedyktowiczu też sprawdzę – jak tylko na powrót otworzą się biblioteki… Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDwór na Kordeckiego - to faktycznie drewniany dworek tyle, że na ul. Rawicza. Mieszkała w nim kuzynka "Ciotek" - faktycznie służył jako dom na lato. Dehnel bywał w tym domu jako dziecko.
OdpowiedzUsuń