piątek, 9 września 2016

Miasto czytelników i marzycieli

9 września 1960 roku Jerzy Stempowski pisał do Aleksandra Wata: „Serdecznie dziękuję za list w którym znajduję nowe argumenty na rzecz mojej admiracji dla Włoch. Czytelników nie brak tam, ale są ukryci dla oka. Wychodząc na corso odkładają książki. W mojej ulubionej Sulmonie czytelnictwo jest np. zdumiewające. Nawet właściciel starego hotelu, w którym mieszkałem, miał bibliotekę i wolne chwile spędzał na czytaniu. Wielkie zastępy ich muszą się też znajdować w Neapolu, gdzie ludzie na pozór nie dbają o pieniądze, jedzą mimochodem na ulicy i wracają do swoich mrocznych vicoli. Przechodząc dwa razy dziennie przez viale dei Tribunali, przyglądałem się z największą ciekawością jego mieszkańcom. Życia mego nie starczyłoby na zrozumienie ich osobliwej egzystencji. Wiem, że jest wśród nich wielu bardzo wykształconych, bo Neapol nazywa się nawet citta dei laureati. Mam wrażenie, że są to ostatni być może prawdziwi marzyciele.


Neapol – pisze dalej Stempowski – leży już poza obrębem obecnej cywilizacji europejskiej, jest bliższy Wschodu, ma inne kryteria, inne oczekiwania, a wreszcie ma też za sobą 2500 lat kultury rzemieślniczej. Wartość jej zrozumiałem przyglądając się kobietom wracającym pod wieczór z pracy do swoich vicoli koło rezydencji Pignatellich. Nosiły suknie własnej roboty, własnego pomysłu, cudnie dostosowane do ich urody, prawdziwe arcydzieła gustu i elegancji. W porównaniu z tą samodzielną produkcją sartorialną Neapolu eleganckie paryskie są ohydną tandetą dla nieoskrobanych chamów, których prosperity wyniosła na wierzch z jakichś czeluści społecznych, i którzy nie mając własnego gustu poddają się wyrokom dyktatorów mody. Takie zjawiska nie zależą od culture livresque bezpośrednio, ale nie dają się pomyśleć bez zastępów czytelników i marzycieli.”

Trzy miesiące później w podobnym tonie pisał o Włoszech do Marii Dąbrowskiej: „Sam klimat jest tam leczniczy, miasta są nie tak zadymione jak w innych krajach. Jeżeli zaś pojechać dalej na południe, np. do Neapolu, zmienia się także klimat cywilizacji. Neapol nie należy już do znanej nam Europy, jest bliższy dawnej Aleksandrii czy dawnego Stambułu. Życie samo ma tam inny sens. Widzi się tysiące marzycieli nie przywiązujących wagi do pieniędzy, rzutnych, jeżeli są bogaci i abnegatów, jeżeli biedni. Pobyt tam jest prawdziwym odpoczynkiem od tego co wiadome”.

Ten romantyczny, wyidealizowany obraz Neapolu – miasta marzycieli i pogodnych abnegatów, bliskiego dawnej Aleksandrii czy Stambułu, kontynuującego wiekowe tradycje rzemieślnicze i kulturę książki, należał do osobistych mitów Stempowskiego. Podobnie jak Huculszczyzna górali i pasterzy, którą zapamiętał z lat przedwojennych i do której podobieństwa odnotowywał później w Ligurii czy wioskach alpejskich. Stempowski pielgrzymował do takich miejsc duchowo i dosłownie, niczym osiemnastowieczni pisarze i podróżnicy, o których pisał, że nie dając się zwieźć żadnym symbolom i metaforom poszukiwali uporczywie utraconego raju „cielesnego, dotykalnego, pachnącego wiosną i jesienią”.

To zestawienie z XVIII wiekiem jest nieprzypadkowe. W eseju Corona turrita. Z dziennika podróży do Włoch z 1947 roku Stempowski rysował analogie pomiędzy latami powojennymi, gdy Europa zdawała się otrząsać z okresu stuletniej dominacji nacjonalizmu, kultu siły i czynu, a okresem oświecenia, kiedy – jak pisał – „w podobnych okolicznościach, po dwóch wiekach fanatyzmu i wojen religijnych, przyszła reakcja sceptyczna i humanitarna (…). Chwalona po niewczasie przez Talleyranda la douceur de vivre XVIII wieku nie była dziełem szczęśliwego przypadku, ale skutkiem dążeń, zamiłowań, ciekawości, uporczywego poszukiwania kilku pokoleń Europejczyków.”

Podobne dążenia dostrzegał Stempowski w Europie końca lat 40. Widział, i jest to rzadki trzeba przyznać, moment optymistyczny w jego tekstach, szansę na reakcję przeciw „mentalności oblężonej twierdzy i totalnej mobilizacji”, która zniszczyła zamożność i niezależność kontynentu. Widział tę szansę zwłaszcza, jak to określał, „u ludów bardziej wrażliwych i posiadających pewne tradycje” i zaliczał do nich wówczas właśnie mieszkańców Neapolu. Przywołując książkę Antonia Aniante o dwóch włoskich tradycjach: rzymskiej i neapolitańskiej, pierwszej wojskowej i organizatorskiej, a drugiej „hedonistycznej, artystycznej, pokojowej i oddanej radości życia” wyrażał nadzieję, że z tej drugiej właśnie „być może narodzi się jakiś opór przeciw fanatyzmowi naszych nieludzkich czasów”.

Opinię tę, jak widzieliśmy, podtrzymywał ponad dekadę później pisząc do Wata i Dąbrowskiej o Neapolu jako o mieście czytelników i marzycieli. Dziś zapewne znów z niepokojem patrzyłby na powrót atmosfery kultu siły i czynu, fanatyzmu i nietolerancji, rozpanoszenie się „postaw aroganckich i wyzywających”.

Neapol ok. 1890

Jako ilustrację początkową wykorzystałem fotografię Leonarda Freeda z 1957 roku. Więcej obrazów i fotografii dawnego Neapolu na blogu napolinostalgia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz