środa, 5 października 2016

Moczarscy o Krzyżanowskim

W tomie korespondencji Zofii i Kazimierza Moczarskich, zatytułowanym Życie tak nas głupio rozłącza... Listy więzienne 1946-1956, wydanym niedawno przez „Więź” pod redakcją Anny Machcewicz znajduje się list, w którym Zofia Moczarska dzieli się z mężem refleksjami o przeczytanej właśnie książce, krótkim studium Mieczysława Tretera o Konradzie Krzyżanowskim z 1926 roku. „Wpadła mi do ręki – pisze Moczarska – książeczka Mieczysława Tretera o Konradzie Krzyżanowskim (z cyklu „Monografie artystyczne” nakładem Gebethnera i Wolffa). Nie wiedziałam, że prócz portretów „w dziesięciu tomach «Chimery» wiele jest winiet inicjałów Krzyżanowskiego, a nawet szereg japońskich drzeworytów, przerysowanych przez niego dla reprodukcji ich w litografii...”. Rok 1900 – walka dwóch światów: starego akademizmu z twórczym nowo pojmowanym subiektywizmem – o którym pisze Treter – nie przeszkodziła jednak Krzyżanowskiemu być twardym realistą: „Forma realistyczna, zasadzająca się na operowaniu światłem i barwnymi plamami, nie zaś wyrazistą, wytwornie prowadzoną linią, odpowiadała właśnie najlepiej jego dążeniom do ekspansji charakteru i życia” (Treter).


Krzyżanowski – „to szalejący huragan, to żywioł mocarny nie niszczący jednak, lecz tworzący życie” (J. Żyznowski). „Żaden z tak licznych jego portretów nie był w pełnym tego słowa znaczeniu skomponowany, dlatego rzadko który z nich jest skończonym obrazem” (Treter). A środowisko, w którym Krzyżanowski rozpoczął swą twórczość? – lata 1895-1897 – to Towarzystwo Artystów Polskich „Sztuka” i Akademia Sztuk Pięknych (Kraków – wtedy jedynie w Polsce) pod kierownictwem Juliana Fałata (!). „Z tej uczelni wyszła grupa: Malczewski, Wyczółkowski, Axentowicz, Stanisławski, Mehoffer, Wyspiański, Pankiewicz, Weiss – poszedł nowy prąd, malarstwo polskie żyło dotąd okruchami ze stołu Chełmońskiego, Brandta i Matejki”. Tyle o sztuce, a właściwie o jej „wycineczku”” – kończy wątek Moczarska.

W 1955 roku, gdy relatywnie złagodniały warunki w jakich był więziony, Kazimierz Moczarski zaczął myśleć o napisaniu książki o sztuce. Zamierzył ją jako ujęcie popularne, przeznaczone dla szerokiego grona odbiorców. Praca nad książką miała z pewnością pełnić funkcję terapeutyczną, zająć myśli zagadnieniami odległymi od ponurej codzienności więziennej. Jednocześnie historia sztuki stanowiła dziedzinę na tyle neutralną ideologicznie, że była szansa, iż władze więzienne nie będą w tym względzie czyniły przeszkód. Zofia Moczarska wspomina w liście do męża o swych wysiłkach by dosłać lub dowieźć mu odpowiednie lektury do tej pracy. Jednocześnie pisze: „za skarby świata nie chcę, byś tę swoją twórczą na wskroś indywidualną pracę miał naginać do takich czy innych wymagań z tej dziedziny – już gotowych i opracowanych.”


Fragment ten pochodzi z okresu gdy Zofia Moczarska zwolniona z więzienia po odbyciu pełnego wyroku w marcu 1955 roku, próbowała wrócić do normalnego życia. W jej listach widać, jak boryka się z codziennymi przeciwnościami, przygnębieniem, złym stanem zdrowia, jednocześnie walcząc różnymi środkami o uwolnienie męża. „Trudno nie czytać tych zapisanych nerwowym pismem stronic ze ściśniętym sercem” – pisze we wstępie Anna Machcewicz. Tym bardziej wzrusza ta próba podzielenia się z najbliższą osobą wrażeniami z lektury, nawiązania do wspólnych pasji i zainteresowań intelektualnych, znalezienia w nich jakiegoś punktu oparcia i pocieszenia.

Przywołałem ten fragment niejako z kronikarskiego obowiązku autora rubryki o Konradzie Krzyżanowskim i pracowni na Koszykowej, ale także z jeszcze innego powodu. Czytając te listy i próbując udźwignąć ich emocjonalny ciężar, przebrnąć przez ten przejmujący splot wyznań osobistych oraz świadectw koszmarnej rzeczywistości czasów stalinowskich, zacząłem odnotowywać co Moczarscy pisali do siebie o przeczytanych książkach. Jednocześnie zdałem sobie sprawę z tego, że była to z mojej strony próba oswojenia tej wstrząsającej lektury. Uświadomiło mi to po raz kolejny trwałe napięcie między poczuciem wyjątkowości doświadczenia epoki totalitaryzmu, niewytłumaczalności ogromu ujawnionego wtedy zła i chaosu, a ludzką potrzebą nadawania sensu, poszukiwania ładu i rozumności, a także wyciągania lekcji na przyszłość.

Wszystko w tych listach, także zatem wzmianki o książkach, ma służyć wzajemnemu wspieraniu się, okazaniu miłości, troski, przywiązania, przywołaniu tego co łączy. Wzruszające są momenty, w których Moczarski podkreśla u czytanych autorów ich przywiązanie do żon. W lipcu 1953 przebywającej w więzieniu Zofii polecał książkę Mikołaja Czernyszewskiego Prolog. „Jeśli znajdziesz w bibliotece więziennej, to przeczytaj (…) Wspaniały pisarz. Jego sylwetka psychiczna i intelektualna tak mi odpowiada. No i jego stosunek do żony! I całe to małżeństwo i ten klimat myślowy!”. Z kolei o książce George’a Bidwella Wybrałem Polskę, pisze, że „cechuje Bidwella pewien rzadki u Anglika romantyzm – no! i przywiązanie do żony Anny, która tłomaczy na polski jego książki”.

Moczarscy zdawali sobie sprawę, że ich listy często nie dochodziły do adresata, dlatego czynili czasami rozpaczliwe próby przechytrzenia cenzorów. Zofia deklarowała w liście z 19 kwietnia 1956 roku, że czyta dużo, ale „szczególnie Marksa i Engelsa”, a Kazimierz cytował obydwu klasyków w liście z 3 maja 1954 roku podsumowując swe uwagi o przeczytanych książkach. Wśród nich dużo było dzieł pisarzy rosyjskich, najliczniej zapewne dostępnych w więziennych bibliotekach: Szosa Wołokomska Aleksandra Beka, Opowieść o prawdziwym człowieku Borysa Polewoja, Młoda gwardia Fadiejewa, Cichy don Szołochowa, Trzy barwy czasu A. Winogradowa. Sytuacja więzienna wymagała rozmaitych dostosowań i strategii. Nie mając żadnego wpływu na dobór lektury Moczarski, przez wiele lat śledztwa pozbawiony zresztą całkowicie dostępu do książek i gazet, pisał: „połykam książki wszystkie jakie mi wpadną w ręce. Dobre – dają mi przyjemność, czasem rozkosz i korzyść. Złe – uczą mnie, jak pisać nie należy i jak trzeba unikać głupstw, bajeczek, schematów i wszelkiej innej nieprawdziwości”.

Zaplanowana przez Moczarskiego książka o sztuce nie powstała. Jedenastoletni pobyt w więzieniu zaowocował jednak, jak wiadomo, inną książką, słynnymi Rozmowami z katem. Moczarski odcięty na wiele lat od kontaktu ze światem zewnętrznym, bez dostępu do książek, gazet, a nawet papieru i ołówka, pisał ją w myślach. O tym niezwykłym procesie wspominał później: „Znajdowałem się wówczas w stanie niezwykłej, zaryzykowałbym nawet powiedzieć: fenomenalnej, koncentracji wypływającej z mojego szczególnego położenia, w napięciu – jak to nazywam – wielkich subiektywnych przeżyć, którym zresztą podlegał także mój rozmówca. (...) moje zmysły i instynkty rozwinęły się do zadziwiającego poziomu, a zarazem mój umysł osiągnął bardzo wysoką zdolność kombinowania, kojarzenia, wspomnianej już koncentracji. Umiałem pisać w myśli, wyobrażając przed sobą kartkę papieru, i to tak, że mogłem potem wracać do jakiegoś oznaczonego miejsca na tej kartce. Zresztą, ciągle te kartki «wertowałem», wracałem do nich”. Po wyjściu na wolność odtwarzał je z pamięci, „trochę bezładnie, niechronologicznie, skrótami” – jak wspominał – i tak powstała książka, będąca jednym z najważniejszych świadectw epoki totalitaryzmów.


* * *

Zofia i Kazimierz Moczarscy, Życie tak nas głupio rozłącza... Listy więzienne 1946-1956, wstęp i opracowanie Anna Machcewicz, „Więź” Warszawa, 2015. Anna Machcewicz jest też autorką biografii Kazimierza Moczarskiego (Kazimierz Moczarski, Biografia, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2009.). O listach więziennych Moczarskich opowiada także w wywiadzie dostępnym na portalu dzieje.pl. Cytowaną przez Zofię Moczarską opinię Mieczysława Tretera, że „w dziesięciu tomach „Chimery” wiele jest winiet inicjałów Krzyżanowskiego” powtarzano później czasami w opracowaniach i artykułach na temat malarza. W rzeczywistości, o czym kiedyś już pisałem, Krzyżanowski zaprojektował dla „Chimery” jedną okładkę, jeden inicjał i jeden rysunek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz