Krzyżanowski – „to szalejący huragan, to żywioł mocarny nie niszczący jednak, lecz tworzący życie” (J. Żyznowski). „Żaden z tak licznych jego portretów nie był w pełnym tego słowa znaczeniu skomponowany, dlatego rzadko który z nich jest skończonym obrazem” (Treter). A środowisko, w którym Krzyżanowski rozpoczął swą twórczość? – lata 1895-1897 – to Towarzystwo Artystów Polskich „Sztuka” i Akademia Sztuk Pięknych (Kraków – wtedy jedynie w Polsce) pod kierownictwem Juliana Fałata (!). „Z tej uczelni wyszła grupa: Malczewski, Wyczółkowski, Axentowicz, Stanisławski, Mehoffer, Wyspiański, Pankiewicz, Weiss – poszedł nowy prąd, malarstwo polskie żyło dotąd okruchami ze stołu Chełmońskiego, Brandta i Matejki”. Tyle o sztuce, a właściwie o jej „wycineczku”” – kończy wątek Moczarska.
W 1955 roku, gdy relatywnie złagodniały warunki w jakich był więziony, Kazimierz Moczarski zaczął myśleć o napisaniu książki o sztuce. Zamierzył ją jako ujęcie popularne, przeznaczone dla szerokiego grona odbiorców. Praca nad książką miała z pewnością pełnić funkcję terapeutyczną, zająć myśli zagadnieniami odległymi od ponurej codzienności więziennej. Jednocześnie historia sztuki stanowiła dziedzinę na tyle neutralną ideologicznie, że była szansa, iż władze więzienne nie będą w tym względzie czyniły przeszkód. Zofia Moczarska wspomina w liście do męża o swych wysiłkach by dosłać lub dowieźć mu odpowiednie lektury do tej pracy. Jednocześnie pisze: „za skarby świata nie chcę, byś tę swoją twórczą na wskroś indywidualną pracę miał naginać do takich czy innych wymagań z tej dziedziny – już gotowych i opracowanych.”
Fragment ten pochodzi z okresu gdy Zofia Moczarska zwolniona z więzienia po odbyciu pełnego wyroku w marcu 1955 roku, próbowała wrócić do normalnego życia. W jej listach widać, jak boryka się z codziennymi przeciwnościami, przygnębieniem, złym stanem zdrowia, jednocześnie walcząc różnymi środkami o uwolnienie męża. „Trudno nie czytać tych zapisanych nerwowym pismem stronic ze ściśniętym sercem” – pisze we wstępie Anna Machcewicz. Tym bardziej wzrusza ta próba podzielenia się z najbliższą osobą wrażeniami z lektury, nawiązania do wspólnych pasji i zainteresowań intelektualnych, znalezienia w nich jakiegoś punktu oparcia i pocieszenia.
Przywołałem ten fragment niejako z kronikarskiego obowiązku autora rubryki o Konradzie Krzyżanowskim i pracowni na Koszykowej, ale także z jeszcze innego powodu. Czytając te listy i próbując udźwignąć ich emocjonalny ciężar, przebrnąć przez ten przejmujący splot wyznań osobistych oraz świadectw koszmarnej rzeczywistości czasów stalinowskich, zacząłem odnotowywać co Moczarscy pisali do siebie o przeczytanych książkach. Jednocześnie zdałem sobie sprawę z tego, że była to z mojej strony próba oswojenia tej wstrząsającej lektury. Uświadomiło mi to po raz kolejny trwałe napięcie między poczuciem wyjątkowości doświadczenia epoki totalitaryzmu, niewytłumaczalności ogromu ujawnionego wtedy zła i chaosu, a ludzką potrzebą nadawania sensu, poszukiwania ładu i rozumności, a także wyciągania lekcji na przyszłość.
Moczarscy zdawali sobie sprawę, że ich listy często nie dochodziły do adresata, dlatego czynili czasami rozpaczliwe próby przechytrzenia cenzorów. Zofia deklarowała w liście z 19 kwietnia 1956 roku, że czyta dużo, ale „szczególnie Marksa i Engelsa”, a Kazimierz cytował obydwu klasyków w liście z 3 maja 1954 roku podsumowując swe uwagi o przeczytanych książkach. Wśród nich dużo było dzieł pisarzy rosyjskich, najliczniej zapewne dostępnych w więziennych bibliotekach: Szosa Wołokomska Aleksandra Beka, Opowieść o prawdziwym człowieku Borysa Polewoja, Młoda gwardia Fadiejewa, Cichy don Szołochowa, Trzy barwy czasu A. Winogradowa. Sytuacja więzienna wymagała rozmaitych dostosowań i strategii. Nie mając żadnego wpływu na dobór lektury Moczarski, przez wiele lat śledztwa pozbawiony zresztą całkowicie dostępu do książek i gazet, pisał: „połykam książki wszystkie jakie mi wpadną w ręce. Dobre – dają mi przyjemność, czasem rozkosz i korzyść. Złe – uczą mnie, jak pisać nie należy i jak trzeba unikać głupstw, bajeczek, schematów i wszelkiej innej nieprawdziwości”.
Zaplanowana przez Moczarskiego książka o sztuce nie powstała. Jedenastoletni pobyt w więzieniu zaowocował jednak, jak wiadomo, inną książką, słynnymi Rozmowami z katem. Moczarski odcięty na wiele lat od kontaktu ze światem zewnętrznym, bez dostępu do książek, gazet, a nawet papieru i ołówka, pisał ją w myślach. O tym niezwykłym procesie wspominał później: „Znajdowałem się wówczas w stanie niezwykłej, zaryzykowałbym nawet powiedzieć: fenomenalnej, koncentracji wypływającej z mojego szczególnego położenia, w napięciu – jak to nazywam – wielkich subiektywnych przeżyć, którym zresztą podlegał także mój rozmówca. (...) moje zmysły i instynkty rozwinęły się do zadziwiającego poziomu, a zarazem mój umysł osiągnął bardzo wysoką zdolność kombinowania, kojarzenia, wspomnianej już koncentracji. Umiałem pisać w myśli, wyobrażając przed sobą kartkę papieru, i to tak, że mogłem potem wracać do jakiegoś oznaczonego miejsca na tej kartce. Zresztą, ciągle te kartki «wertowałem», wracałem do nich”. Po wyjściu na wolność odtwarzał je z pamięci, „trochę bezładnie, niechronologicznie, skrótami” – jak wspominał – i tak powstała książka, będąca jednym z najważniejszych świadectw epoki totalitaryzmów.
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz