czwartek, 13 marca 2014

Dekadentysta. O Edwardzie Słońskim

Wśród odwiedzających pracownię na Koszykowej w początkach XX wieku był Edward Słoński, bliski przyjaciel Konrada i Michaliny Krzyżanowskich, pisarz dziś niemal zupełnie zapomniany. Działacz socjalistyczny i konspirator, więziony i skazywany na zesłanie, poeta legionowy i autor nastrojowych liryków, a także barwna postać młodopolskiej Warszawy. W niedawno wydanej książce Andrzeja Makowieckiego o literackich kawiarniach stolicy spotykamy Słońskiego wodzącego rej wśród inteligencji i artystów w znanych warszawskich kawiarniach epoki młodopolskiej. Z racji swego niecodziennego wśród artystycznej cyganerii zawodu dentysty, ukuto mu, jak wspominał pamiętnikarz Stanisław Rzecki-Szreniawa, miano „dekadentysty”. Słoński zdobył sobie ogromną popularność w latach I wojny światowej pełnymi żaru wierszami i pieśniami patriotycznymi, których swego czasu uczono się na pamięć.


Z Konradem i Michaliną Krzyżanowskimi Słoński przyjaźnił się przez blisko dwie dekady. Krzyżanowski sportretował rodzinę poety kilkakrotnie, o czym pisałem już wcześniej przy okazji omawiania zagadkowej fotografii z pracowni na Koszykowej. „Drogiej i Kochanej pani Myszy (tak nazywano Michalinę w najbliższym gronie) i Konradowi Krzyżanowskim w serdecznym upominku ofiarowuje autor” – dedykował 20 czerwca 1918 roku egzemplarz trzeciego wydania zbioru swych wierszy Idzie żołnierz borem lasem…


Edward Słoński urodził się w 1872 roku w Zapasiszkach koło Dyneburga na Inflantach w rodzinie drobnych właścicieli ziemskich. Uczęszczał do gimnazjów w Kazaniu i Wilnie, później zaś ukończył szkołę dentystyczną w Warszawie. Tu związał się z PPS. Za udział w manifestacji ku czci Kościuszki w 1894 roku trafił do więzienia i został skazany na zesłanie pod nadzorem policyjnym. Przebywał w Tambowie, a później w Kijowie, gdzie przygotowywał się do zawodu dentysty i gdzie poznał Tomirę Witkowską, również studentkę stomatologii, z którą na przełomie 1897 i 1898 roku wziął ślub.

Słoński debiutował jako poeta w 1896 roku w petersburskim piśmie „Kraj”, pierwszy tom wierszy zatytułowany Dla mojej Pani. Kilka pieśni ukazał się zaś w 1898 roku. W kolejnych latach publikował tomiki wierszy dość życzliwie przyjmowane przez krytykę. Była to typowa liryka młodopolska, w której dominowały nastroje melancholii, zniechęcenia i tęsknoty.

Już noc patrzy liliowemi oczami
w nasze dusze obłąkane tęsknotą,
więc stoimy tacy smutni i sami
pod zachodu czerwonego pozłotą.

Światła dawno już pogasły za rzeką.,
żaden listek się na drzewach nie rusza,
tylko w borze gdzieś daleko... daleko
żałobliwie łka fujarka pastusza.
(z wiersza Noc)

W 1900 roku ponownie aresztowany za działalność konspiracyjną i udział w demonstracjach, został uwięziony w Cytadeli, a następnie skazany na dwa lata pobytu poza granicami Królestwa oraz nadzór policyjny. Do Warszawy powrócił w 1906 roku. I to wtedy zaczęła się jego kariera bywalca kawiarnianego, którą z osobliwą zręcznością łączył z praktyką dentystyczną, działalnością konspiracyjną oraz pisarstwem. Słoński przesiadywał we wszystkich znanych warszawskich kawiarniach począwszy od popularnej w pierwszych latach XX wieku „Starorypałki”, przez słynną „u Miki” i „Nadświdrzańską” aż po „Udziałową” i „Kresy”, gdzie bywał już po I wojnie światowej.


Stanisław Lam zapamiętał go jako „typowego literata kawiarnianego”. Z kolei Wacław Grupiński wspominał, że Słoński był w tym czasie „nieformalnym założycielem i beztytularnym prezesem bezstatutowego klubu” zwanego Akademią Literatury, dla którego „jako siedzibę ustanowił przechodni pokój w cukierni warszawskiej niejakiego Mücka, w narożnym domu przy ulicy Nowy Świat w miejscu gdzie zaczynał się plac św. Aleksandra”. Był duszą towarzystwa. „Przy jego stoliku skupiano się na wesołą, a często i wielce zasadniczą rozmowę (…) wszyscy lgnęli do pana Edwarda. Na jego skinienie kelner Bolesław, chudy, anemiczny człeczyna, roznosił pączki, faworki, ciastka.” – wspominał anonimowy bywalec kawiarni „U Miki” w magazynie „Świat” w 1924 roku.

Z kawiarni „Nadświdrzańska”, mieszczącej się na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich (w miejscu gdzie obecnie znajduje się wybudowany w latach 20. gmach BGK) zapamiętała Słońskiego Halina Ostrowska-Grabska, córka młodopolskiego rzeźbiarza Stanisława Grabskiego i poetki Bronisławy Ostrowskiej. „Nad sławnym zsiadłym mlekiem – wspominała – nachylał swój profil o cienkim nosie z długo wykrojonymi nozdrzami i o cofniętej brodzie ze spiczastą bródką – Edward Słoński”. Poeta bywał też często w „Udziałowej”, która w okupowanej przez Niemców Warszawie w latach I wojny światowej stała się pomostem pokoleniowym – obok poetów młodopolskich zasiadali w niej przyszli Skamandryci. Hołd Słońskiemu złożył młodziutki Tuwim dedykując mu jeden z swoich pierwszych wierszy zatytułowany Ktoś (pierwodruk w „Nowym Kurierze Łódzkim” 1915, nr 181).

Piszący o warszawskich kawiarniach, Andrzej Makowiecki, z którego książki czerpię większość cytowanych powyżej wspomnień, jest nieco zaskoczony tą popularnością poety. Nie można mu się dziwić – w indeksie monumentalnej pracy Kazimierza Wyki na temat literatury młodopolskiej Słoński jest wymieniony zaledwie dwukrotnie. „Łatwo przecież dostrzec, – pisze Makowiecki – że w gronie „akademików”, będących stałymi uczestnikami spotkań w Miki znajdowało się wielu literatów o znacznie większym dorobku i randze środowiskowej. W Miki przesiadywali przecież najwięksi prozaicy młodopolscy: Reymont i Żeromski, uznawany za najświetniejszego polskiego parnasistę i znakomity tłumacz Baudelaire’a Antoni Lange, z podobnych Słońskiemu „niepodległościowców” Niemojewski i Daniłowski. Tymczasem Słoński jako poeta (do roku 1905 wydał aż jedenaście tomików wierszy) plasował się wówczas w dość licznym, ale nie pierwszorzędnym gronie młodopolskich „nastrojowców”, zaś Słońskiemu prozaikowi pewien rozgłos przyniosły dopiero w roku 1907 dwie książki o tematyce patriotyczno-niepodległościowej: Bezimieńce oraz Przebudzenie – ta ostatnia także dzięki konfiskacie i uwięzieniu autora. (…) W chwili zawiązywania „nieformalnej Akademii Literatury” funkcję jej prezesa zawdzięczał więc poeta bardziej swojej energii organizacyjnej niż randze pisarskiej”.

Ale ta znacznie wzrosła wraz z wybuchem I wojny światowej. „Między wrześniem 1914 a wrześniem 1918 – pisał po śmierci Słońskiego krakowski „Czas” – nie było w Polsce popularniejszego poety nad Edwarda Słońskiego. Każdy jego wiersz chwytano momentalnie – na pocztówki! I któż go nie czytał? A wieluż umiało na pamięć?”. Największe uznanie zdobył wierszami z tomów Ta co nie zginęła (1915), oraz Idzie żołnierz borem lasem… (1916). „Melodyjne, proste wiersze nawiązujące do tradycji piosenki ludowej i żołnierskiej, wyrażały powszechne w czasie I wojny nastroje i oczekiwania, operowały upowszechnionymi przez poezję romantyczną figurami i symbolami, co zapewniło autorowi ogromną, choć krótkotrwałą popularność”.

W pośmiertnym wspomnieniu o Edwardzie Słońskim opublikowanym w wileńskim „Słowie” a przedrukowanym przez krakowski „Czas” 22 sierpnia 1926 roku Czesław Jankowski, wówczas przebywający w Warszawie, współpracujący z „Tygodnikiem Ilustrowanym” pisarz, dziennikarz i tłumacz pisał: „W owym wrześniu i październiku 1914 [Słoński] często, bywało, do redakcji „Tygodnika Ilustrowanego” przychodził. Szczerymi byliśmy mu przyjaciółmi, i Or-Ot (wówczas redagujący „Tygodnik”) i ja, którym wówczas dużo pisał w „Tygodniku”, a jeszcze więcej w nim przesiadywał. Pisał i przedtem, drukował, wyszło nawet parę tomików poezyj... Lecz mało kto o Słońskim wiedział, jako poecie. (…) Czy to on pierwszym nam, Or-Otowi i mnie, czytał z rękopisu Tę, co nie zginęła w redakcji „Tygodnika”, na kanapce w rogu u okna? Być bardzo może, bo wiersz, bywało, przyniesie i czyta – ot, tak sobie, od niechcenia, broń Boże, nie deklamując, jakby, przyszedłszy, powiedział nam: – Wiecie, co mi się dzisiaj przytrafiło? Napisałem wiersz. – Dawaj! Brał się najczęściej czytać Or-Ot, bo on to lubi. A potem – to już się tylko wyrywało Słońskiemu rękopis z ręki nie czytając, i do szufladki pod klucz! To dla „Tygodnika”!

Tytułowy wiersz otwierający później wydany tomik Ta co nie zginęła został wydrukowany w numerze 40 „Tygodnika Ilustrowanego” z 3 października 1914 roku. „Tych dziewięć krótkich strof – pisał Czesław Jankowski – pozostanie po Słońskim na zawsze. Nie tylko w literaturze polskiej, lecz w dziejach polskiego narodu”.

W okopach pełnych jęku,
Wsłuchani w armat huk,
Stoimy na wprost siebie –
Ja – wróg twój, ty – mój wróg!

„W tym wierszu – pisze Irena Maciejewska – udało się poecie najtrafniej i najzwięźlej wyrazić powszechne doświadczenia Polaków okresu pierwszej wojny światowej, w której jako poddani trzech zaborców musieli brać udział w walkach po przeciwnych stronach frontów”. Ten dramat nie jest jednak daremny – w ostatniej strofie pojawia się nadzieja niepodległości:

Bo wciąż na jawie widzę
i co noc mi się śni,
że TA, CO NIE ZGINĘŁA,
wyrośnie z naszej krwi.

Wizja przelanej krwi jako ceny wolności i niepodległości, wyrosła jeszcze z romantyzmu i mickiewiczowskiego mesjanizmu, bardzo zaważyła na polskim myśleniu i dramatycznie odcisnęła się  w polskim losie. Nie jest mi ona szczególnie bliska. Pod niejednym zresztą piórem, począwszy od pozytywistów i krakowskich Stańczyków była na rozmaite sposoby krytykowana, poddawana w wątpliwość i przewartościowywana. W 1914 roku jednak wszędzie, od Wielkopolski przez Kongresówkę i Galicję po Litwę, zawarta w tych strofach Słońskiego, „trafiała prosto do serc”.

„Tygodnik Ilustrowany” nr 40, 3 października 1914 roku,
źródło: Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Łódzkiego

Jak pisała Maria Czapska wspominając nastroje lat 1914-1916: „Społeczeństwo polskie pod obu zaborami było wówczas wyraźnie podzielone na dwie orientacje. Jedni ufali obietnicom manifestu Wielkiego księcia z 14 sierpnia 1914 i przyszłość Polski zjednoczonej i autonomicznej widzieli pod berłem cara, inni, po zajęciu Królestwa Kongresowego przez Niemców, zawierzyli proklamacji państw centralnych z 5 października 1916 roku, proklamacji obiecującej Polsce, podobnie jak manifest rosyjski, odbudowę państwa autonomicznego, ale pod berłem Hohenzollernów. Władze niemieckie liczyły na to, że obietnica niezależności pozwoli zmobilizować kilkadziesiąt polskich dywizji na front wschodni; kadrą tych dywizji miał być żołnierz legionowy. Orientacja rosyjska przeważała w Kongresówce i była zrazu Legionom Piłsudskiego niechętna, wręcz wroga. Jego czyn wojskowy uznano za beznadziejne szaleństwo, a jego samego miano za szkodnika, sługę i najmitę Niemców. Marszałek zachował chyba do końca swego życia gorzki uraz do Królewiaków, stąd powstało, być może, jego porównanie Polski do obwarzanka w środku pustego.

Wkrótce po proklamacji państw centralnych w 1916 roku nowy prezydent Stanów Zjednoczonych, Wilson, w pierwszym swoim orędziu z 22 stycznia 1917 do Senatu upomniał się o Polskę nie tylko zjednoczoną, ale wolną i niepodległą. Poprzez front wojenny dzielący nas od Warszawy dotarł wiersz Edwarda Słońskiego i był na wszystkich ustach: Rozdzielił nas, mój bracie / zły los i trzyma straż / w dwóch wrogich sobie szańcach / patrzymy śmierci w twarz. Wielkie słowa zjednoczenia i niepodległości, wypowiadane od wieku z górą zaledwie szeptem, a głośno tylko na polach walki, głosili obaj rywalizujący w obietnicach zaborcy, budząc nadzieje, entuzjazm, i powodując tłumne uliczne manifestacje”.

Miarą popularności poezji Słońskiego w tych latach I wojny światowej i tuż po niej, była ilość wydań jego książek. Do 1921 roku zbiór Ta co nie zginęła miał ich aż pięć. Pojedyncze wiersze Słońskiego były też wykorzystywane na pocztówkach. Projektowali je znani artyści tamtego czasu: Ferdynand Ruszczyc, który był również autorem projektów okładek do książek Słońskiego, czy Edward Trojanowski. Ze Słońskim współpracował też Eligiusz Niewiadomski, uznany wówczas artysta-plastyk, absolwent, podobnie jak Ruszczyc i Krzyżanowski, a potem wykładowca, warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, niesławny zabójca pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej.

proj. Edward Trojanowski, źródło: Polona

źródło: Polona

proj. graf. Eligiusz Niewiadomski, źródło: Polona

Po odzyskaniu niepodległości twórczość Słońskiego rozwijała się kilkutorowo. Pisywał reportaże z wojny polsko-bolszewickiej, w czasie której, na mocy Zarządzenia Ministra Spraw Wojskowych o mobilizacji pisarzy i artystów trafił do armii i prezesował Centralnemu Komitetowi Propagandy Związków Artystycznych. Wydał również kolejne dwie powieści o patriotycznej wymowie, stale pisywał do piłsudczykowskiego „Kuriera Porannego”, redagował też przez jakiś czas dział literacki tygodnika „Biesiada”. Ale równocześnie powrócił do melancholijnej, nastrojowo-refleksyjnej liryki osobistej (tomy Śmierć we mnie rośnie z 1919 i Maj ostatni z 1922). Działał też aktywnie w środowisku literacko-wydawniczym: współtworzył Związek Zawodowy Literatów Polskich, zasiadał w jury Nagrody Związku Polskich Księgarzy i Wydawców.

Pisał też książki dla dzieci, co zapoczątkował w 1916 roku powieścią Jak to na wojence, która została zresztą niedawno (2011) wznowiona przez wydawnictwo Zysk i Ska, z ilustracjami Przemysława Liputa. O książeczce Prawdziwa bajka. Książeczka dla dzieci mniejszych i większych, grzecznych i niegrzecznych, dedykowanej Halince Słońskiej, bratanicy poety już wspominałem, a warto wymienić jeszcze poemat O żołnierzu tułaczu (Wilno, 1923), pięknie ilustrowaną Bajkę o Orle Białym z 1918 roku, napisany na zamówienie Ligi Morskiej i Rzecznej, w latach 30. przemianowanej na Ligę Morską i Kolonialną, poemat Zaślubiny Polski z Morzem oraz poemat Na gwiezdnym szlaku, wydany już pośmiertnie z datą 1927, będący, jak pisze Andrzej Romanowski, pierwszą w polskiej poezji pochwałą lotnictwa.

Ostatnie miesiące życia schorowany Słoński, zmuszony porzucić praktykę stomatologiczną spędził w niedostatku utrzymując się z honorariów autorskich i zapomóg ze Związku Zawodowego Literatów Polskich. Zmarł 24 lipca 1926 roku w swoim mieszkaniu przy ulicy Pięknej w Warszawie i został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.

Przez ludzi, którzy się z nim zetknęli został Słoński nieodmiennie zapamiętany jako człowiek skromny, pogodny, życzliwy i oddany rodzinie, a także jako żarliwy patriota. „Był to bardzo skromny człowieczek – zapisał w Marginaliach Jarosław Iwaszkiewicz – Widywałem go zawsze u moich przyjaciół Kurkiewiczów (…). Miał malutką bródkę, okulary czy pince-nez i był zawsze w dobrym humorze. (…) Był to stary warszawski nacjonalistyczny „socjał” z PPS.”

Z kolei wspomniany już Czesław Jankowski pisał: „Mocno „czerwony” był Słoński. Dziś by się mówiło „lewicowy”. W 1905 pachniała mu, jak czerwony gwoździk, niedoszła rewolucja rosyjska, a w 1917 miała zapachnieć jeszcze bardziej odurzająco, dokonana rewolucja przez tych, co „okryli chłopski kark gronostajowym płaszczem, ściągniętym z carskich bark”. Ale żadne „socjalne zapatrywania” nigdy nie stanęły klinem między nami. Czy nie dość było, że Słoński jest zapalonym polskim niepodległościowcem? Duszę by oddał djabłu – za Polskę. A oprócz tego, miał w sobie moc serdeczności, z którą, broń Boże, na pokaz nie wyjeżdżał, lecz na której nikt się nigdy nie zawiódł. Wielka szlachetność ducha, aż nadmiar temperamentu, powściągliwość na zewnątrz, wielka uczuciowość, fantazja i humor złote – oto Słoński z czasów, kiedy, rzec wolno, z dnia na dzień stał się sławnym”.

Słoński był przez całe życie oddany tej formacji PPS-owskiej, która połączyła socjalizm z myślą i działalnością niepodległościową. Silne nastawienie antyrosyjskie sprawiło też, że w odpowiedzi na prorosyjską orientację obozu narodowego w latach pierwszej wojny światowej Słoński wspólnie ze swym rówieśnikiem, pisarzem Benedyktem Hertzem opublikował dość zjadliwą antyendecką satyrę zatytułowaną Ad Maiorem N.D. gloriam. Wycieczki satyryczne.

Nie zapomniano mu jej. W krótkim wspomnieniu pośmiertnym o Słońskim „Głos Narodu” z 28 lipca 1926 roku nie omieszkał wspomnieć, że poeta „atakował często i gwałtownie obóz chrześcijański i narodowy polski. (…) Do ostatka był również zaciekłym Piłsudczykiem”. Tekst ten tak oburzył Juliana Tuwima, że w liście otwartym do Karola Huberta Roztworowskiego literata związanego z „Głosem Narodu” pytał czy „to, że zmarły był socjalistą i piłsudczykiem upoważnia jakiegoś durnia do bydlęcego chichotu na świeżą mogiłą?”.

Za „bydlęcy chichot” uznał Tuwim wykorzystanie w tekście żartobliwego określenia Słońskiego – „najlepszego dentysty wśród poetów i najlepszego poety wśród dentystów”. W samym określeniu nic niestosownego czy obraźliwego nie było, tym bardziej, że zdaje się było ono powszechnie znane, przytacza je np. w swym niewielkim wspomnieniu w Marginaliach Iwaszkiewicz, ale chodziło o intencje i ogólną wymowę artykułu.

Miesiąc po śmierci Słońskiego nacjonaliści podeszli z innej flanki. Grupa literatów związanych z prawicą narodową (m.in. Witold Hulewicz i Emil Zegadłowicz), w liście rozesłanym do redakcji gazet i tygodników w całym kraju wytknęła „Wiadomościom Literackim”, że nie wspomniały nawet słowem o Słońskim „poecie szczerym, prostym, pełnym szlachetnego liryzmu, gorącym patriocie”. Grydzewski w tekście zatytułowanym Prostacka napaść („Wiadomości Literackie” w nr 35/36 z 1926) uznał to za pełen przewrotności atak na swą redakcję, choć fakt śmierci Słońskiego rzeczywiście przeoczył a nieobecność pośmiertnego wspomnienia o poecie tłumaczył strajkiem drukarzy i koniecznością ograniczenia działu bieżącego. Na dowód tego, że środowisko „Wiadomości” bynajmniej o Słońskim nie zapomniało wskazał natomiast właśnie list Tuwima. Śmierć Słońskiego jak widać, stała się okazją do wymiany ciosów w nieustającej walce ideowej, której kolejne odsłony i wcielenia obserwujemy do dziś.

Edward Słoński w 1920 roku,
fotografia z książki Na gwiezdnym szlaku,
źródło: Chełmska Biblioteka Cyfrowa

Twórczość Słońskiego nie była wybitna, szczególnie wyrafinowana formalnie ani intelektualnie. Jednak dzięki swej przystępności, melodyjności i temu, że odpowiadała nastrojowi epoki, zyskała sobie w swoim czasie dużą popularność. Wacław Borowy pisał o niej: „nie była to lutnia ani wielostrunna, ani rozgłośna, ani kunsztowna. Cechowała ją jednak szlachetność brzmienia i szczerość”. „Cichy, rzewny i szlachetny poeta”, określił Słońskiego Julian Tuwim.

Dzisiaj książki Słońskiego, (niemal wszystkie są dostępne w polskich bibliotekach cyfrowych) mogą być czytane głównie jako świadectwo epoki. Liryzm, sentymentalizm i cały młodopolsko-postromantyczny sztafaż jego poezji raczej nie odpowiadają współczesnej wrażliwości, podobnie jak patos i retoryka patriotyczna kojarzące się głównie z akademiami szkolnymi. Jednak twórczość Słońskiego odczytywana w kontekście swego czasu – „odrębnego polskiego czasu” – jak za Ryszardem Przybylskim pisze Andrzej Romanowski, ciągle pokazuje coś istotnego w polskiej tradycji i historii.

* * *
Bibliografia:

Andrzej Z. Makowiecki, Warszawskie kawiarnie literackie, Iskry, Warszawa 2013.

Andrzej Romanowski, biogram Edwarda Słońskiego [w:] „Polski Słownik Biograficzny”, z. 39, s. 35-38.

Jadwiga Zacharska, biogram Edwarda Słońskiego  [w:] Literatura Polska. Przewodnik encyklopedyczny, red. Julian Krzyżanowski, t. 2, PWN, Warszawa 1985, s. 375.

Andrzej Romanowski, „Przed złotym czasem”. Szkice o poezji i pieśni patriotyczno-wojennej lat 1908-1918, Znak, Kraków, 1990.

Irena Maciejewska, Edward Słoński, pisarz niepokornej Warszawy, [w:] Pisarze Młodej Polski i Warszawa, pod red. Danuty Knysz-Tomaszewskiej, Romana Taborskiego i Jadwigi Zacharskiej, Instytut Literatury Polskiej UW, Warszawa 1998.

Maria Czapska, Europa w rodzinie. Czas odmieniony, Znak, Kraków, 2014.
Fotografie poety, jego utwory i artykuły z prasy zaczerpnąłem z zasobów polskich bibliotek cyfrowych każdorazowo podając źródło. Tekst ukazał się również na portalu historycznym Histmag.

1 komentarz:

  1. Jak poeta Edward Slonski debutowal jeszcze w Kazaniu w roku 1887, a potem w Wilnie.

    OdpowiedzUsuń