I Polskiej Dywizji Pancernej stacjonującej wtedy w Belgii, jadą na krótką przepustkę do Brukseli. Jest ponury, deszczowy, jesienny dzień. Zasiadają w winiarni i wtedy atmosfera się zagęszcza.
Przysiada się bowiem do nich osobliwy starzec i zaczyna snuć opowieść o wojnie, powstaniu, o wydarzeniach, w których uczestniczył. Z początku oficerowie myślą, że chodzi o obecną wojnę i powstanie warszawskie, ale coś im w tym nie pasuje, podejrzewają staruszka o demencję i starcze zdziwaczenie. Aż w końcu dociera do nich, że opowieść jego dotyczy odległej przeszłości – powstania listopadowego i okazuje się, że rozmawiają z duchem Joachima Lelewela.
„Cały dialog nieporozumień – odnotowuje w dzienniku Dąbrowska – koincydencja faktów historycznych: powstanie, wrześniowa kapitulacja – wyjazd wojska i rządu za granicę – świetnie przeprowadzony”. Na końcu opowiadania znajduje się fragment mówiący o tablicy upamiętniającej Lelewela umieszczonej na domu, w którym historyk mieszkał w Brukseli. I to właśnie ten fragment przypomina Dąbrowskiej wydarzenie z jej młodości. „Otóż tę tablicę – pisze – myśmy w roku 1912 ufundowali i wmurowali, a tekst jej układali : Marian, Samotyha i Kaden-Bandrowski. Dziwnie mnie to wzruszyło, że posłużyła jako natchnienie do b. dobrej opowieści”.
Jak w przypisie do tego fragmentu z dziennika Dąbrowskiej wyjaśnia Tadeusz Drewnowski, tablicę pamiątkową na domu przy ulicy Rue des Eperonniers 58 ufundowało w 1911 roku, w pięćdziesięciolecie śmierci Lelewela, stowarzyszenie jego imienia, do którego pisarka należała. Napis na tablicy brzmiał: „W tym domu żył, tęsknił i tworzył polski historyk, patriota, rewolucjonista, prezes rządu narodowego w 1831 Joachim Lelewel”.
W Narodowym Archiwum Cyfrowym znajdują się trzy fotografie przedstawiające dom Lelewela przy Rue des Eperonniers 58 datowane na lata 1920-1938. Na jednej z nich widać tablicę pamiątkową, choć inną, niż opisana przez Pruszyńskiego, Dąbrowską i Drewnowskiego, z napisem po łacinie i datą MDCCCLXII (1862). W przypisie do jednego z listów Mariana Dąbrowskiego do żony z 1911 roku opublikowanego w tomie korespondencji Dąbrowskich z lat 1909-1925, autorka opracowania Ewa Głębicka pisze, że Stowarzyszenie Lelewela uczciło rocznicę urodzin historyka wydaniem okolicznościowej ulotki, kilkoma artykułami w prasie oraz odnowieniem na własny koszt tablicy pamiątkowej na domu Lelewela, tej właśnie przedstawionej na fotografiach z NAC, oraz ufundowaniem dodatkowej tablicy, tej, o której wspomina Dąbrowska. Niestety obu tablic obecnie już nie ma. Na domu przy Rue des Eperonniers 58 wisi tablica z datą 1948 i tekstem w języku francuskim sygnowana przez Amities Belgo-Polonaises. Można ją obejrzeć na stronie Brussels Remembers.
Opowiadanie Pruszyńskiego jest rzeczywiście, jak notuje Dąbrowska, bardzo dobre, pełne tajemniczego klimatu. Wpisuje się też w pewną polską tradycję literacką rozmów ze zmarłymi i międzypokoleniowego roztrząsania polskich problemów, tradycję, która jest nadal żywa. W niedawno wydanych powieściach: Masakra Krzysztofa Vargi i w Niehalo Ignacego Karpowicza, bohaterowie rozmawiają z ożywającymi pomnikami Prusa, Piłsudskiego i Popiełuszki. Pruszyński wykorzystuje jako motyw literacki pojawienie się ducha, wzorem, jak to zauważyła Dąbrowska, angielskich opowieści grozy (ghost stories). U Vargi i Karpowicza mamy zaś motyw maligny alkoholowej, co też coś mówi interesującego o upodobaniach i nastrojach naszej epoki.
W zbiorze Trzynaście opowieści trafiłem na fragment o Edwardzie Słońskim, zapomnianym poecie, o którym kiedyś pisałem. W opowiadaniu Cosas de Polonia narrator wspomina w pewnym momencie Wilno: „Czy pamiętacie może stary, śliczny wiersz? Nieco naiwny w robocie literackiej, jak owe meble ze staroświeckiej czeczotki:
Ja znam ten gród, gdzie z murów tynk opada
I starych run obnaża żywe zgłoski;
Pogański bór tam dziwy opowiada
Za dalekich wzgórz cudownej Matki Boskiej.
Ja znam ten gród: pas Wilii złotolitej
I gdzieś we mgle świętego Piotra wieże,
I gdzieś w tej mgle, idącej pod błękity,
Pogański bór szepczący swe pacierze.
„Pięknie umiał pisać wiersze pan Edward Słoński: a jeśli ktoś z was – pisze Pruszyński – zna czasem dalsze strofy tego wiersza, niech je, jeśli łaska, przepisze i łaskawie pośle”. Posyłam zatem. Fragment pochodzi z wiersza zaczynającego się: „Ja znam ten kraj…” ze zbioru Ta co nie zginęła z 1915 roku.
Skoro już mowa o Słońskim, Dąbrowskiej i duchach, to jeszcze jedna sprawa. We wzmiankowanym wydaniu korespondencji Marii i Mariana Dąbrowskich z lat 1909-1925, dowiadujemy się z przypisu do listu Dąbrowskiego z 16 listopada 1924 roku, że właśnie w warszawskim mieszkaniu Edwarda Słońskiego stale odbywały się po 1909 roku seanse spirytystyczne z udziałem słynnego podówczas medium, Jana Guzika.
Pisze o nim Jan Gondowicz w szkicu Skandal w Astralu, śledząc spirytystyczne zainteresowania Witkacego. „7 lutego 1922 roku [Witkacy] doniósł dawnej przyjaciółce, Kazimierze Żuławskiej w Toruniu: „Byłem na 3 seansach z Guzikiem. Widziałem widmo panny Janczewskiej i inne cuda. Langier [inny przyjaciel z młodości] spocił się ze strachu.” Dosłownie w miesiąc później Jana Guzika, osobistość dość nieciekawą, przyłapano, jak gładzi bosą stopą policzek jakiejś damy. Podobno media robią takie rzeczy, kiedy im braknie fluidu. Zdradziła go woń skóry, bo jako szewc z zawodu wdział na seans nowe buty. Wkrótce złapano go powtórnie z ektoplazmą z watoliny na palta nasączoną gęsim smalcem. Trzymał ją na parapecie, by zyskała trupi chłodek. Stąd w czasach sprzed lodówek materializacje najlepiej wychodziły zimą. Ale parapet na Woli był pełen sadzy i substancja astralna plamiła na czarno”.
Dom przy Rue des Eperonniers 58, w którym mieszkał Joachim Lelewel. Z lewej strony widać poświęconą mu tablicę pamiątkową, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe |
Tablica na domu Lelewela przy Rue des Eperonniers 58, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe |
W zbiorze Trzynaście opowieści trafiłem na fragment o Edwardzie Słońskim, zapomnianym poecie, o którym kiedyś pisałem. W opowiadaniu Cosas de Polonia narrator wspomina w pewnym momencie Wilno: „Czy pamiętacie może stary, śliczny wiersz? Nieco naiwny w robocie literackiej, jak owe meble ze staroświeckiej czeczotki:
Ja znam ten gród, gdzie z murów tynk opada
I starych run obnaża żywe zgłoski;
Pogański bór tam dziwy opowiada
Za dalekich wzgórz cudownej Matki Boskiej.
Ja znam ten gród: pas Wilii złotolitej
I gdzieś we mgle świętego Piotra wieże,
I gdzieś w tej mgle, idącej pod błękity,
Pogański bór szepczący swe pacierze.
„Pięknie umiał pisać wiersze pan Edward Słoński: a jeśli ktoś z was – pisze Pruszyński – zna czasem dalsze strofy tego wiersza, niech je, jeśli łaska, przepisze i łaskawie pośle”. Posyłam zatem. Fragment pochodzi z wiersza zaczynającego się: „Ja znam ten kraj…” ze zbioru Ta co nie zginęła z 1915 roku.
Pisze o nim Jan Gondowicz w szkicu Skandal w Astralu, śledząc spirytystyczne zainteresowania Witkacego. „7 lutego 1922 roku [Witkacy] doniósł dawnej przyjaciółce, Kazimierze Żuławskiej w Toruniu: „Byłem na 3 seansach z Guzikiem. Widziałem widmo panny Janczewskiej i inne cuda. Langier [inny przyjaciel z młodości] spocił się ze strachu.” Dosłownie w miesiąc później Jana Guzika, osobistość dość nieciekawą, przyłapano, jak gładzi bosą stopą policzek jakiejś damy. Podobno media robią takie rzeczy, kiedy im braknie fluidu. Zdradziła go woń skóry, bo jako szewc z zawodu wdział na seans nowe buty. Wkrótce złapano go powtórnie z ektoplazmą z watoliny na palta nasączoną gęsim smalcem. Trzymał ją na parapecie, by zyskała trupi chłodek. Stąd w czasach sprzed lodówek materializacje najlepiej wychodziły zimą. Ale parapet na Woli był pełen sadzy i substancja astralna plamiła na czarno”.
Jan Guzik, 1922 |
Czy do zdemaskowania Guzika doszło właśnie podczas seansów u Słońskiego? Niewykluczone. Jednak nie zaszkodziło to szczególnie reputacji znanego medium. Jak pisze Przemysław Semczuk w książce Magiczne dwudziestolecie „zarówno bywalcy seansów jak i badacze, byli przyzwyczajeni do tego, że nawet te najgłośniejsze media często „pomagają sobie” w osiągnięciu objawów”. Seanse z Guzikiem cieszyły się niezmiennie powodzeniem, bywały na nich znane osobistości jak Ludwik Solski czy Władysław Reymont. Chętnych było ponoć tak wielu, że liczbę uczestników ograniczono do ośmiu i robiono zapisy na listę.
We wspomnianym liście Marian Dąbrowski przytacza historię z lat wcześniejszych, którą usłyszał od prof. Mariana Moszyńskiego, chirurga i działacza społecznego, którego poznał w 1924 roku w sanatorium w Kosowie. „Przed wojną jeszcze – pisze Dąbrowski – był [Moszyński] w Petersburgu na seansie z Guzikiem, kiedy Guzik najtrudniejszą rzecz wykonał, wypuścił z siebie nie astralne ciało, ale swoją reinkarnację w postaci obrzydłego czarnego potworka, karła-niedźwiadka obrosłego włosem do samej ziemi. Miłe stworzonko taką panikę wśród łańcucha spirytystów wywołało, że jedna z pań dostała histerii, zerwała łańcuch, za co ów potworek, reinkarnując się z Guzika, zadrapał ją w rękę. Nastąpiło zakażenie krwi, które z ledwością po dwu tygodniach uleczył prof. Pawłow. Diabli wiedzą, żeby mi tego nie opowiadał profesor uniwersytetu, nigdy bym nie uwierzył. A jednak przypomina mi to zeszłoroczną rozmowę Waryńskiego o tych stworach, które można wywołać. I Sédir mi się przypomniał. Raz w podróży swojej spotkał w Hamburgu fakira, który mu wzrokiem tylko wypluskał cały basen wody wodotrysku. Dziedzina to ogromnie ciekawa w ujęciu mądrego dobrego człowieka, w ujęciu zaś głupiego i szarlatana – może doprowadzić do straszliwych wyników”.
Witkacy ze spirytyzmu kpił, ale wierzył – pisze Gondowicz. Czytając list z opowieścią Moszyńskiego ma się wrażenie, że z Dąbrowskiego tu zakpiono, a on uwierzył. Ale czy rzeczywiście zakpiono? Czy opowiadając o karle-niedźwiadku wywołanym przez Guzika, Moszyński żartował sobie z rozmówcy? Być może wcale nie, bo spirytyzm w tamtych czasach zawładnął umysłami wielu ludzi, także wykształconych i z tytułami profesorskimi.
Seans spirytystyczny z Janem Guzikiem w Warszawskim Towarzystwie Metapsychicznym, wrzesień 1927, źródło: Przemysław Semczuk, Magiczne dwudziestolecie, Warszawa, PWN, 2014. |
We wspomnianym liście Marian Dąbrowski przytacza historię z lat wcześniejszych, którą usłyszał od prof. Mariana Moszyńskiego, chirurga i działacza społecznego, którego poznał w 1924 roku w sanatorium w Kosowie. „Przed wojną jeszcze – pisze Dąbrowski – był [Moszyński] w Petersburgu na seansie z Guzikiem, kiedy Guzik najtrudniejszą rzecz wykonał, wypuścił z siebie nie astralne ciało, ale swoją reinkarnację w postaci obrzydłego czarnego potworka, karła-niedźwiadka obrosłego włosem do samej ziemi. Miłe stworzonko taką panikę wśród łańcucha spirytystów wywołało, że jedna z pań dostała histerii, zerwała łańcuch, za co ów potworek, reinkarnując się z Guzika, zadrapał ją w rękę. Nastąpiło zakażenie krwi, które z ledwością po dwu tygodniach uleczył prof. Pawłow. Diabli wiedzą, żeby mi tego nie opowiadał profesor uniwersytetu, nigdy bym nie uwierzył. A jednak przypomina mi to zeszłoroczną rozmowę Waryńskiego o tych stworach, które można wywołać. I Sédir mi się przypomniał. Raz w podróży swojej spotkał w Hamburgu fakira, który mu wzrokiem tylko wypluskał cały basen wody wodotrysku. Dziedzina to ogromnie ciekawa w ujęciu mądrego dobrego człowieka, w ujęciu zaś głupiego i szarlatana – może doprowadzić do straszliwych wyników”.
Witkacy ze spirytyzmu kpił, ale wierzył – pisze Gondowicz. Czytając list z opowieścią Moszyńskiego ma się wrażenie, że z Dąbrowskiego tu zakpiono, a on uwierzył. Ale czy rzeczywiście zakpiono? Czy opowiadając o karle-niedźwiadku wywołanym przez Guzika, Moszyński żartował sobie z rozmówcy? Być może wcale nie, bo spirytyzm w tamtych czasach zawładnął umysłami wielu ludzi, także wykształconych i z tytułami profesorskimi.
Spirytyzm – mówi Julian Barnes – nie był wówczas niczym ekscentrycznym. „Nie sprowadzał się do wywoływania duchów przy okrągłym stoliku. To był wpływowy prąd intelektualny, jego wyznawcy szczerze wierzyli, że godzą potrzebę duchowości, zaspokajaną dotąd przez religię, z naukowym światopoglądem. Uważali się za postępowców. Pierwszy prezes Naukowego Towarzystwa Fizyków był jednocześnie pierwszym prezesem Naukowego Towarzystwa Spirytystów.”
Wyłania się tutaj fascynujący obraz niebywałego zamętu duchowego epoki przełomu XIX i XX wieku, kiedy dawna religijność odeszła już w przeszłość, ale na twardy materializm i ateizm jeszcze niewielu jest gotowych i agnostycy, racjonaliści oraz socjaliści jakimi byli przecież Dąbrowski czy Słoński fascynują się wywoływaniem duchów. Metafizyka niereligijna w postaci spirytyzmu, mediumizmu i różnych form okultyzmu przeplata się tu z nurtami religijnymi, także chrześcijańskimi, choć dalekimi od ortodoksji.
Ów Sédir, który przy okazji Guzika przypomniał się Dąbrowskiemu, to Paul Sédir mistyk, pisarz religijny i przywódca chrześcijańskiego odłamu różokrzyżowców, który się cieszył podobno dużą popularnością wśród warszawskiej inteligencji w pierwszych dekadach XX wieku. Jego dzieła tłumaczył na język polski okultysta i hipnotyzer Czesław Czyński wspólnie z Paulinem Chomiczem. Czyński występował pod pseudonimem Punar Bhama, a na temat organizowanych wspólnie z Janem Guzikiem seansów spirytystycznych napisał nawet broszurę zatytułowaną Séance de magie avec le médium Jean Gouzik, którą wydał w 1910 roku w Paryżu nakładem niejakiej L’ecole hermétique. Paulin Chomicz zaś, tak przy okazji, jeden z sześciu braci Chomiczów, brat Leonarda, lekarza z Kijowa, ojca Jana Zbigniewa Chomicza, oraz Witolda, malarza, o którym już kiedyś pisałem, to matematyk i filozof „wrońskista”, uczeń Józefa Hoene-Wrońskiego i kontynuator jego nauk, które z kolei Maria Dąbrowska nazywała „abrakadabrą”.
Dąbrowski pisał wspomniany list do żony w listopadzie, akcja Gwiazdy wytrwałości też dzieje się w listopadzie, teraz też mamy listopad, to odpowiednia pora na pisanie o duchach.
* * *
Nota bibliograficzna:Zbiór Trzynaście opowieści Ksawerego Pruszyńskiego, zawierający opowiadania wojenne, ukazał się pierwotnie nakładem Czytelnika w 1946 roku i miał później kilka kolejnych wydań. Tytułowa „Gwiazda Wytrwałości” z opowiadania Pruszyńskiego to nazwa odznaczenia powstańczego z 1831 ustanowionego właśnie na wniosek Lelewela przez Sejm Królestwa Polskiego w 1831 roku. Na podstawie opowiadania Paweł Komorowski nakręcił w 1971 roku film Gwiazda Wytrwałości (premiera w 1981), w świetnej obsadzie i z muzyką Wojciecha Kilara. Zapis w dzienniku Dąbrowskiej z 14 grudnia 1946 znajduje się w pierwszym tomie Dzienników powojennych 1945-1949, wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Czytelnik, Warszawa, 1996, s. 115-116. Działalność Dąbrowskiej w Stowarzyszeniu Lelewela w Belgii i epizod ufundowania tablicy pamiątkowej opisuje Tadeusz Drewnowski w swej książce Rzecz russowska. O pisarstwie Marii Dąbrowskiej, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1981, s. 68-69. Zbiór wierszy Edwarda Słońskiego Ta co nie zginęła z 1915 roku zawierający wiersz z incipitem „Ja znam ten kraj…” udostępniony jest w całości między innymi w zasobach Chełmskiej Biblioteki Cyfrowej (s. 139-142) [tutaj]. Fragment z listu Mariana Dąbrowskiego do żony w tomie Ich noce i dnie. Korespondencja Marii i Mariana Dąbrowskich 1909-1925, wstęp i oprac. Ewa Głębicka, Iskry, Warszawa, 2005, s. 689-690. Tekst Jana Gondowicza, Skandal w Astralu jest dostępny na stronie witkacologia.eu. Rozdział o Janie Guziku w książce Przemysława Semczuka, Magiczne dwudziestolecie, PWN, Warszawa, 2014, s. 239-247. Fragment rozmowy z Julianem Barnesem, Miłować się trzeba lub zginąć, rozmawia Juliusz Kurkiewicz, „Książki”, nr 4 (grudzień 2017).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz