środa, 21 grudnia 2016

Zaginione pamiętniki i cielęca głowa

Tytułem uzupełnienia do moich ustaleń na temat „Biblioteki Pstrykońskiej” przedstawię dzisiaj niepozorny list, który znalazłem kilka dni temu w jednej z teczek zawierających korespondencję Jerzego Stempowskiego przechowywanych w Gabinecie Rękopisów BUW. Jest to list do ojca, Stanisława Stempowskiego, niedatowany, napisany na maszynie, na jednej stronie kartki rozmiaru mniej więcej A5, dotąd nie publikowany. Jego fragment zacytował swego czasu w szkicu o Hamlecie Henryka Józewskiego Jerzy Timoszewicz („Pamiętnik Teatralny”, nr 1, 1991). List zapewne znajdzie się w przygotowywanym zbiorze korespondencji Stempowskich. Jest krótki, zaledwie kilkuzdaniowy, ale pełen zagadek, które spróbuję rozwikłać.


 „Najukochańszy Tusiu, Kiedy wrócisz będę Ciebie czekał na dworcu. Napisz tylko jakim pociągiem przyjedziesz. Zastanawiamy się z panem Henrykiem jak rozwinąć wydawnictwa Pstrego Konia, czyli mówiąc językiem 48-go roku comment donner une plus large extension à la tête de veau. [1] W następnym sezonie wydawniczym Twój syn wystąpi z dwoma nowemi utworami, z Profesorem i z Pozdrowieniem Jołłopa. [2] Jak jednak będzie z pamiętnikami Gura? [3] Gdybyś miał ochotę tem się zajmować w Ciechocinku, przysłałbym Ci rękopis. Moje zabiegi tutaj nie dały żadnego rezultatu prócz materiałów do „dzień dobry jołopie”. Wypędzeni czynownicy, którzy mieli dziś obradować ściśle prywatnie nad ich prawami do emerytury przestraszyli się i orzekli, że „akcja w obecnej chwili jest niepożądana” jak pisze Kętrzyński. [4] Widocznie nie sądzono mi być oratorem. Widzenia wyszły dwa dni temu z drukarni. Pan Henryk posyła Ci jeden egzemplarz i obiecuje napisać list dziś wieczorem. Całuję Cię najmocniej Twój zawsze Jerzy”.

Przypisy:

[1] Jest to zdanie ze Szkoły uczuć Flauberta, nota bene dostępnej od kilku miesięcy w nowym polskim przekładzie autorstwa Ryszarda Engelkinga (Wyd. Sic!, Warszawa, 2016). Stempowski cytuje tu wypowiedź niejakiego Compaina z wiecu politycznego opisanego w pierwszym rozdziale części trzeciej. Jest rok 1848, wrzenie rewolucyjne ogarnia Paryż. Fryderyk, główny bohater powieści, postanawia kandydować w wyborach. W ramach zorientowania się w nastrojach i zdobywania poparcia, odwiedza z przyjaciółmi różne kluby polityczne Paryża. Na koniec trafia do „Klubu Rozumnych” przy ulicy Saint-Jacques. Atmosfera jest gorąca. Padają rozmaite postulaty, coraz radykalniejsze: a to o repartycję podatków, a to o przyjęcie wspólnego języka w Europie, a to o zniesienie religii i likwidację kościołów. Jakiś murarz zaczyna się awanturować i zostaje wyrzucony z sali, jakiś robotnik-patriota wykrzykuje: „Wieczna miłość kochanej Francji! Wieczna miłość Republice!” W pewnym momencie na mównicę dostaje się Compain i zdoławszy uciszyć zebrany tłum rozpoczyna przemowę: „Obywatele! (…) Uważam, że należałoby szerzej wykorzystać cielęcą głowę”. W oryginale brzmi to: „Je crois qu’il faudrait donner une plus large extension à la tête de veau” (czyli właśnie ten fragment, który cytuje Stempowski). Na to wszyscy milkną, sądząc, że się przesłyszeli.
„- Tak! Cielęcą głowę!
Trzysta osób zaśmiało się jednocześnie. Sufit zadrżał. Compain cofając się przed tymi wykrzywionym wesołością twarzami, podjął wściekłym tonem:
- Jak to! Nie wiecie, co to cielęca głowa?
To już było delirium, pandemonium. Pokładano się ze śmiechu. Niektórzy pospadali nawet na ziemię, pod ławki. Compain nie wytrzymał, skrył się obok Regimbarta i namawiał go do wyjścia.”
Można tę scenę potraktować jak drwinę Flauberta z rewolucyjnej retoryki, z wiecowej atmosfery, z tłumu, być może nawet z polityki jako takiej, bo wiadomo, że pisarz miał do niej stosunek bardzo niechętny. Ale pojawienie się cielęcej głowy to nie jedynie absurdalny dowcip. W końcowych akapitach powieści Fryderyk i Deslauriers rozpamiętują swą młodość, a gdy wspominając dawnych znajomych dochodzą do Compaina, Fryderyk śmieje się i prosi przyjaciela, który obracał się w politycznych kręgach, by wyjawił mu tajemnicę cielęcej głowy.

„To import z Anglii. – mówi Deslauriers – Dla ośmieszenia uroczystości, którą rojaliści urządzali 30 stycznia, independenci ustanowili doroczny bankiet, na którym jedzono głowiznę cielęcą, popijając czerwone wino z cielęcych czaszek i wznosząc toasty na pohybel Stuartom. Po dziewiątym termidora terroryści założyli podobne bractwo, co dowodzi, że głupota jest płodna.”

We Francji rzeczywiście istniała tradycja bankietowania przy stole zastawionym półmiskami z gotowaną cielęcą głowizną w rocznicę ścięcia Ludwika XVI, 21 stycznia 1793 roku. Początkowo raczono się podobno łbem świńskim, ale właśnie w czasie wydarzeń 1848 roku miał go zastąpić łeb cielęcy. Tradycja ta jest jednak od dłuższego czasu w zaniku. Stosunek Francuzów do dziedzictwa terroru rewolucyjnego uległ wyraźnej zmianie i choć przyrządzają oni nadal cielęcy łeb – Larousse Gastronomique podaje kilkadziesiąt przepisów na dania z niego, a w całym kraju istnieją rozmaite confréries de la tête de veau, to czynią to z czysto kulinarnych, a nie ideologicznych pobudek.

[2] Z końcowej partii listu dowiadujemy się, że Stempowski pisze do ojca w momencie, kiedy wszystkie trzy książeczki z „Biblioteki Pstrykońskiej” już się ukazały, ostatni tom – Widzenia z rysunkami Józewskiego wyszedł właśnie z drukarni. Możemy zatem datować list na drugą połowę 1924 roku. Pisarz informuje ojca, że pracuje nad kolejnymi utworami zatytułowanymi roboczo: Profesor oraz Pozdrowienia Jołłopa. Jerzy Timoszewicz i A.S. Kowalczyk piszą, że utwory te nie zachowały się w papierach Stempowskiego. Ale jeśli przyjąć, że wspomniany tu Profesor to jakaś wersja tytułu tekstu, o którym Jerzy wspominał w innym miejscu („Z panem Henrykiem i Tusiem – pisał Stempowski do matki 26 marca 1924 roku – założyliśmy wydawnictwo, w którym ukazał się na pierwszy ogień Pielgrzym, ilustrowany przez p. Henryka, a w najbliższym czasie ukażą się jeszcze dwa zeszyty utworów graficzno-literackich p. Henryka, mój nowy utwór pt. Profesor Ekstremizmu i jeszcze kilka różnych rzeczy.”) to jednak coś się zachowało. Otóż teczka w zbiorach rękopisów BUW, w której zgromadzono przedwojenne teksty Stempowskiego dotyczące zagadnień filozoficznych, zawiera czterostronicowy maszynopis opatrzony datą 1924, zatytułowany Profesor ekstremizmu. Wstęp. Wkrótce napiszę o nim szczegółowo.

[3] Cóż to za Gur, którego pamiętnikami miał się zająć w Ciechocinku Stanisław Stempowski? Podejrzewałem od początku, że może tu chodzić o jakiegoś znajomego Stempowskich z Ukrainy, być może z czasów pracy Stanisława w rządzie Petlury (1920), ale w indeksach kilkudziesięciu publikacji na temat najnowszej historii Ukrainy i dziejów emigracji ukraińskiej w Polsce żadnej wzmianki o nim nie znalazłem. Podobnie, w pamiętnikach Stanisława Stempowskiego oraz w edycjach korespondencji Jerzego, o Gurze ani słowa. A jednak podejrzenie okazało się słuszne.

Otóż kilka dni temu przeglądając tom IV Katalogu rękopisów BUW natknąłem się w spisie zawartości teczki o sygnaturze 1548, zawierającej materiały Stanisława Stempowskiego dotyczące Ukrainy i spraw ukraińskich z lat 1914-1938, na następującą informację: „Zaświadczenie wystawione przez ukraińskie władze wojskowe dla Wasyla Opanasowicza Gura, 21 IX 1919, oraz fotografie Gura i jego żony.” Jak napisał kiedyś Jan Gondowicz, to jedna z tych chwil, „gdy palce łapią urwaną nić sensu, by odwinąć ją dalej, bo nigdy nie wiadomo, ile się z kłębka odwinie i co czeka na końcu”. Otóż na końcu, we wspomnianej teczce ze zbiorów rękopisów BUW czekał rzeczywiście dokument dotyczący Wasyla Gura oraz jego dwie fotografie.

Na złożonej w osiem bumadze, mocno już sfatygowanej, opatrzonej licznymi pieczęciami, widnieje tekst pisany na maszynie w języku ukraińskim, ledwie już widoczny, oraz obok niego tekst napisany wiecznym piórem, lepiej znoszącym upływ czasu, po polsku o treści następującej: „Świadectwo. Reprezentant niniejszego Wasyl syn Opanasa Gur jest rzeczywiście kancelistą Wojskowej Komisji Ukraińskiej Ludowej Respubliki w sprawach wymiany jeńców między Polską i Ukrainą, co podpisem i państwową pieczęcią stwierdza się. Podpisano prezes komisyii pułkownik Koziński”. Poniżej tekstu z zatartej i przebitej kolejną pieczęcią fotografii spogląda na nas dziarski i uśmiechnięty młodzieniec o kozackiej urodzie, z wąsem, w haftowanej soroczce i futrzanej papaszce, trzymający w upierścienionej ręce ozdobną fajkę.


Wyjaśnienie kwestii pamiętników znalazłem natomiast, a przynajmniej taką mam nadzieję, w notatce sporządzonej pospiesznie i niewyraźnie ołówkiem przez Stanisława Stempowskiego (świadczy o tym parafa „St.”) na odwrocie innej fotografii, przedstawiającej Gura w mundurze. Notatkę rozszyfrowałem częściowo tylko, nie mając pewności czy prawidłowo, w sposób następujący: „Pamiętniki jego, pisane z dnia na dzień, świetny materiał do satyry, dałem do zużytkowania mojemu Jurkowi, u którego…” – kolejnych słów nie jestem w stanie odczytać, ale słowo ostatnie, brzmi, jak sądzę, „zaginęły”…


[4] Chodzi tu zapewne o Stanisława Kętrzyńskiego, historyka, dyplomatę, profesora Uniwersytetu Warszawskiego i wolnomularza, który w latach 1922-1923 pracował w MSZ i stamtąd znał go Stempowski. Nie wiem o jakich zabiegach eseista tu wspomina, w każdym razie dostarczać miały one materiału do kolejnego tekstu planowanego przezeń wówczas do wydawnictwa „Pstrego Konia”, zatytułowanego Dzień dobry Jołłopie albo w innej wersji Pozdrowienia Jołłopa. Tego słowa wywodzącego się etymologicznie z języka ukraińskiego, oznaczającego głupca, używał wówczas Stempowski często. Do polskiej rzeczywistości politycznej początku lat dwudziestych był bowiem ustosunkowany bardzo krytycznie, podobnie zresztą jak i drugi członek bractwa „Pstrego Konia”, Henryk Józewski, stąd między innymi ich poparcie dla zamachu majowego. O swojej pracy w MSZ w latach 1919-1923 Stempowski pisał w liście do ojca w maju 1924 roku jako o latach „zmarnowanych w biurach kierowanych przez idiotów i złodziei”. Może więc planowany tekst o „jołłopie” miał być satyrą polityczną?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz