środa, 29 listopada 2017

Opowiadania Marcela Schwoba. Szkic bibliograficzny

Marcel Schwob to pisarz zapomniany, nieobecny w podręcznikach historii literatury, pominięty nawet przez Encyclopedia Britannica, a jednak legendarny. Jan Kott dowiedział się o nim od Jerzego Stempowskiego, Jan Tomkowski od Leopolda Buczkowskiego, J.W. Gomulicki od Leona Schillera, Jan Gondowicz zaś od Adama Ważyka. Borges umieścił Żywoty urojone Schwoba na liście stu najważniejszych książek, które wybrałby do swej osobistej biblioteki. Wzorował się zresztą na nich pisząc Powszechną historię nikczemności. Schwobowi dedykowali swoje utwory Alfred Jarry, Paul Valery i Oscar Wilde. Podziwiali go Anatol France i Maurice Maeterlinck.


Polskie tłumaczenia utworów Schwoba w wydaniach sprzed wieku można było dostać tylko w największych bibliotekach, bardzo rzadko trafiało się na nie w antykwariatach. Tylko Księga Monelli doczekała wznowienia w 2010 roku w łódzkim wydawnictwie Hapax. Sytuacja ta uległa zmianie w końcu zeszłego roku, gdy PIW wydał tom zawierający cztery zbiory jego opowiadań: Żywoty urojone, Księga Monelli, Krucjata dziecięca oraz Mimy. „Niewykluczone – pisał wówczas Tomasz Wiśniewski w „dwutygodniku” (Gry w fikcje) – że długo wyczekiwane wznowienie pochodzących z początku XX wieku przekładów (przejrzanych i uzupełnionych przez Jana Gondowicza) Żywotów urojonych Marcela Schwoba zasługuje na miano jednego z większych wydarzeń wydawniczych kończącego się roku”.


Proza Schwoba to oryginalna mieszanka zrodzona z wyobraźni karmionej niezwykłą erudycją, która wzbudzała podziw już współczesnych pisarza. Edmund de Goncourt zapisał w dzienniku pod datą 18 lutego 1894 roku: „Dziś wieczór Schwob na obiedzie. Nadzwyczajna jest jego uniwersalna wiedza, która obejmuje tak samo Tacyta jak Whitmana, autorów najdawniejszych i najbardziej nowoczesnych, egzotycznych. I ten erudyta zajmuje się nie tylko książkami; jest ciekaw życia, tego co nim niezwykłe, tajemnicze, zbrodnicze”.

Już od dzieciństwa – pisze Fleur Jaeggy w eseju o Schwobie – „jego umysł był pełen imion, słów i legend”. Dorastający Marcel zapełniał go nimi namiętnie i konsekwentnie, zagłębiając się w lekturze starych ksiąg, dokumentów i manuskryptów w Bibliothèque Mazarine w Paryżu, gdzie zamieszkał u swego stryja Leona Cahun, dziwaka, podróżnika, erudyty i bibliotekarza. Uczęszczał na Sorbonę i do Collège de France, a jego studia nad średniowieczną gwarą francuską i twórczością Françoisa Villona mogły mu otworzyć drzwi do kariery akademickiej. Schwoba jednak pociągała literatura. Opowiadania zaczął publikować w gazecie „Le Phare de la Loire”, której właścicielem był jego ojciec. W 1891 roku w Paryżu ukazał się pierwszy zbiór krótkich utworów prozaicznych Schwoba zatytułowany Cœur double.


„Nad źródłem jego oryginalności – pisał w 1911 roku Jan Lorentowicz w Nowej Francji Literackiej – zastanawiały się w Paryżu liczne umysły krytyczne. Jedni utrzymywali, że tajemnicę jego odrębności stanowi bardzo umiejętne, głęboko świadome naśladownictwo, to jest zasada, na której dawniej opierały swój rozwój największe talenty i geniusze. Tylko Schwob nie wierzy w jakiegoś wybranego, ulubionego poprzednika, jak to czynili artyści Odrodzenia, ale naśladuje wielu mistrzów. Od Herondasa przechodzi do bajek arabskich, od Petroniusza do Edgara Poego, od opowieści buddyjskich do Dickensa, a naśladownictwo swe ubiera w formę własną tak złożoną, przy pozornej prostocie, że staje się niemal twórcą odrębnego rodzaju literatury.”

W swojej osobliwej twórczości Schwob czerpał z bogatego dorobku literackiego różnych epok i kultur: z baśni, przypowieści biblijnych, legend i mitów, pism starożytnych filozofów, żywotów świętych i średniowiecznych kronik, a także z dzieł współczesnych sobie autorów jak E.A. Poe, M. Twain czy R.L. Stevenson. Przetwarzał je według jakiejś własnej alchemicznej metody, mieszając fikcję z faktami, fantastykę z realizmem, prozę z poezją, i tworzył – jak to ujął Jan Gondowicz – „jadowity nabój makabry, dewiacji i czarnego humoru”. Jego krótkie opowiadania, czasem przybierające kształt poematów prozą, to literatura zrodzona z literatury wśród bibliotecznego kurzu, wyrastająca z fascynacji przeszłością, z estetycznej delektacji naśladowaniem różnych literackich form. Ale jednocześnie jest to literatura pochylona nad indywidualnym losem – bohaterowie Schwoba to przeważnie wyrzutki i przegrani, szaleni artyści, biedacy, żebracy, prostytutki i rzezimieszki – oraz przepełniona empatią i poezją.

Adam Ważyk, który deklarował, że ceni Schwoba najbardziej ze wszystkich modernistów, pisał w Kwestii gustu: „W tym czasie – mówię ciągle jeszcze o swoich latach szkolnych – Żywoty urojone Schwoba były dla mnie ważnym faktem literackim. Poetyckie w swojej skrótowości, skonstruowane jak poematy prozą, tak, że nie można było „szpilki wetknąć”, pozbawione psychologicznej motywacji, z eksponowaniem szczegółów, czasem aż nazbyt ostentacyjnym, nadawały losom ludzkim posmak absurdalnej przygody.”

Gdy z zapowiedzi wydawniczych dowiedziałem się, że wydawany tom będzie zawierał dawne tłumaczenia, zaniepokoiłem się. Jan Gondowicz nazywa je wprawdzie „pomnikiem translatorstwa sprzed wieku”, ale szczerze mówiąc, określenie „pomnik translatorstwa”, a już zwłaszcza „sprzed wieku”, to nie zawsze jest rekomendacja. Obawiałem się czy polszczyzna tamtej epoki – te wszystkie lubo, krom, atoli, jeno, zali, ongi i „pieściła malowanymi usty” nie zaciąży na tekstach Schwoba niczym czarna peleryna młodopolskiego cygana. Początkowy fragment Żywotów urojonych w tłumaczeniu Leona Schillera z 1912, zdawał się moje obawy potwierdzać:

„Widok ten napełniał Lukrecjusza lubym wzruszeniem (…) wrychle porzucił świątynię pogodnych dumań w boru i udał się do Rzymu, aby się tam w kunszcie krasomówstwa kształcić.” Poznawszy kobietę „pragnął żarliwie rozpłynąć się w tym ciele przeurodziwym. (…) Słowa miłosne, śród pocałunków szeptane, wywoływały na ich licach uśmiech i słabły w tej chwili. (…) Lukrecjusz rozpaczał niemocen podołać miłości. Niewiasta stała się wyniosła, ponura i milcząca na podobieństwo atrium i niewolników. Lukrecjusz począł przesiadywać w książnicy”.

No, jak tak będzie na kolejnych stronach – pomyślałem – to niemocen jestem przyznać, że to tłumaczenie się nie zestarzało. Ale czytałem dalej i na szczęście wrychle się okazało, że nie jest tak źle. W końcu za przekładanie Schwoba wzięli się przecież twórcy wybitni: „Miriam” Przesmycki, Bronisława Ostrowska, Leon Schiller i Wincenty Korab-Brzozowski, a to jeszcze nie wszyscy, o czym za chwilę.

Trzeba zaznaczyć, że wydane przez PIW Żywoty urojone to dopiero pierwsze danie schwobowskiej uczty. Jan Gondowicz robił na nią apetyt od dłuższego czasu i cytował różne fragmenty z utworów Schwoba w swoich esejach. W Wyspie piratów (2006) przywołał wspomnienie pisarza o lekturze Wyspy skarbów Stevensona zamieszczone w zbiorze esejów zatytułowanym Spicilège (1896). W eseju Marysia i Burek na Cejlonie (2010) cytował Gondowicz wrażenia Schwoba z pobytu na Samoa zawarte w listach pisanych z podróży odbytej w latach 1901-1902 śladami Stevensona do żony Marguerite Moreno. W Archiwariuszu z kolei, który najpierw ukazał się w „Nowych Książkach” (12/2014), a teraz jako posłowie do Żywotów urojonych, serwował smakowite kąski o „kudłatomordych dzikusach, powsinogach włoskich o zadżumionych gębach i galernikach w czerwonych myckach” i inne fragmenty z przedmowy do Le Roi au masque d’or (1892). Co więcej, na skrzydełku okładki piwowskiego wydania umieszczony został fragment z opowiadania Les portes de l’opium ze zbioru Cœur double (1891).

A zatem, jak widać, żadnego z cytowanych przez Gondowicza fragmentów nie znajdziemy w zbiorze wydanym obecnie przez PIW. Utwory, z których one pochodzą nie miały bowiem swoich polskich tłumaczeń. Chociaż niezupełnie.

Marcel Schwob, ok. 1900,
źródło: marcel-schwob.org  

Otóż ze zbioru Cœur double jedno opowiadanie, zatytułowane Domm, przełożył Jan Lorentowicz i zamieścił w zredagowanej przez siebie antologii Wybór nowel francuskich (Warszawa, Drukarnia A.T. Jezierskiego, 1902). Schwob zabiera nas w nim do starożytnych Indii i opowiada o pewnym bogatym radży, który postanowił zostać ubogim. Wątek zdradza pewne podobieństwa z mającą liczne wersje literackie chrześcijańską legendą o świętym Aleksym. Jan Lorentowicz (1868-1940) był znanym swego czasu i wielce cenionym krytykiem literackim i teatralnym. Wśród jego licznych książek warto tu wymienić już wzmiankowaną Nową Francję Literacką (Warszawa, 1911), w której jako pierwszy u nas pisał o twórczości Marcela Schwoba oraz wspomnienia zatytułowane Spojrzenie wstecz (Warszawa, 1935). Pięknie o ojcu pisała w swej książce Zauroczenia malarka i scenografka Irena Lorentowicz. Szczegółowy biogram Lorentowicza autorstwa Romana Taborskiego w Polskim Słowniku Biograficznym (t. XVII, 1972) jest już dostępny w wersji cyfrowej słownika.

Także ze zbioru Cœur double pochodzi opowiadanie zatytułowane Les portes de l’opium, które jako Opjumowa brama w tłumaczeniu Czesława Jastrzębiec-Kozłowskiego opublikowane zostało w czasopiśmie „Świat Kobiecy Rekord” (nr 24/1928). Przypadek Czesława Jastrzębiec-Kozłowskiego (1894-1956) to przykład częstego wśród inteligentów zbytniego rozproszenia zainteresowań. Jako tłumacz był bardzo płodny, brał się za najrozmaitsze utwory wybitnych autorów w kilku językach, jednak ilość nie zawsze przekładała się na jakość. Parał się też własną twórczością literacką, pisał felietony i recenzje. Miał też inklinacje filozoficzne, działał w Instytucie Mesjanistycznym funkcjonującym w Warszawie w latach 1919-1933, a następnie powołał do życia wraz z Paulinem Chomiczem, stryjem malarza Witolda Chomicza, Towarzystwo Hoene-Wrońskiego.

Natomiast ze zbioru Le Roi au masque d’or Wacław Rogowicz wybrał i przełożył Dziewice Miletu (Les Milesiennes) i zamieścił w antologii Siedem opowieści miłosnych (Warszawa, J. Sowicz, 1918). Wacław Rogowicz (1879-1960), wielbiciel Flauberta i autor wyboru jego listów (Warszawa, 1957), ma na swym koncie liczne przekłady z francuskiego i rosyjskiego, a także własną twórczość literacką obejmującą zarówno powieści, nowele, jak i utwory sceniczne. Wydał też tom wspomnień Warszawa wydarta niepamięci (1956) z ilustracjami Antoniego Uniechowskiego. Szkic o Rogowiczu zamieścił Andrzej Biernacki w zbiorze Abeandry. Wybór not z „Twórczości” (Biblioteka „Więzi”, Warszawa, 2007).

Opowiadanie Dziewice Miletu jest zbeletryzowanym rozwinięciem opowieści, która znajduje się w utworze Plutarcha O cnotach kobiet, wchodzącym w skład Moraliów. Znał ją również Flaubert, który wzmiankuje tragiczny czyn dziewic z Miletu w VII rozdziale Kuszenia świętego Antoniego. Plutarcha czytał widać Schwob chętnie i uważnie, bo Żywoty sławnych mężów, drugie obok Moraliów, sławne dzieło greckiego pisarza, posłużyły za jedną z inspiracji dla jego Żywotów urojonych. Przekład wstępu i rozdziałów 1-13 Cnót kobiet autorstwa Natalii Cichockiej ukazał się w miesięczniku „Meander” nr 2/2005. Fragment o Milezyjkach warto przytoczyć, bo jego zestawienie z opowiadaniem Schwoba może dać pewne wyobrażenie o metodzie i warsztacie pisarza:

„Pewnego razu z nieznanej przyczyny straszne i osobliwe zarazem nieszczęście spadło na dziewczęta z Miletu. Przeważnie przypuszczano, że to powietrze zmieszało się z jakąś wywołującą obłęd trucizną, co doprowadziło je do szaleństwa i utraty zmysłów. Otóż nagle wszystkie ogarnęło pragnienie śmierci i chorobliwy przymus sięgnięcia po sznur. Wiele z nich w ukryciu się powiesiło. Nic nie pomagały lament i łzy rodziców ani słowa pociechy z ust przyjaciół. Poradziwszy sobie z najbardziej przebiegłymi pomysłami swoich strażników, kończyły ze sobą. Nieszczęście wydawało się mieć boską przyczynę, a ludzka pomoc na nic się nie zdawała, dopóki za radą pewnego rozsądnego człowieka, nie zaproponowano ustawy, by przed pogrzebem powieszone kobiety wieziono nago przez rynek. Przyjęcie tej ustawy nie tylko powstrzymało samobójstwa dziewcząt, ale wręcz zupełnie położyło im kres. Obawa przed złą sławą bezsprzecznie dowodzi przyrodzonej cnoty: dziewczęta, które nie bały się tego, co najstraszniejsze – śmierci i cierpienia – nie mogły znieść myśli o szpetnym pogrzebie i o hańbie, która spotkałaby je po śmierci.”

I na koniec jeszcze ciekawostka. W czasopiśmie „Tydzień. Dodatek Literacki Kuriera Lwowskiego” z 7 listopada 1897 roku (nr 45), w dziale „Przegląd pism” Maria Wysłouchowa podała fragment utworu Schwoba zatytułowanego Gwiazda lasu (L’etoile de bois) we własnym tłumaczeniu. Pierwotnie opowiadanie to ukazało się w październikowym zeszycie czasopisma „Cosmopolis” z 1897 roku, a potem weszło do zbioru La Porte des rêves (1899), zawierającego oprócz niego wybór utworów z wydanych wcześniej zbiorów. 

Wysłouchowa, zasłużona galicyjska działaczka społeczna, nauczycielka i wraz z mężem Bolesławem Wysłouchem, współorganizatorka ruchu ludowego w Galicji, parała się także amatorsko literaturą.  Prezentując fragmenty L’etoile de bois, pisze: „Do najbardziej charakterystycznych ustępów w drobnym tym utworze głośnego dziś we Francji symbolisty należą opisy lasu i morza, które tu powtarzamy w możliwie ścisłym przekładzie.” Opisy te przypominają jej inny obraz morza „polskiem skreślony piórem”, mianowicie poemat prozą Przybyszewskiego Nad morzem. „Zestawienie obu opisów – konkluduje Wysłouchowa – pozwala ocenić zachodzące między niemi podobieństwa i różnice. Te ostatnie pochodzą głównie stąd, że autor Nad morzem bogatszą posiada skalę uczuć w duszy, świetniejsze barwy na swej palecie. Toteż morze jego lśni drogocennemi perłami liryzmu, którego brak pisarzowi francuskiemu.” Nad twórczość Schwoba tłumaczka przedkłada więc utwory rodzimego autora, zgodnie zresztą z ówczesnym rozkładem poziomu popularności obu autorów w Polsce. Czas, jak się zdaje, zweryfikował tę ocenę.

* * *

Marcel Schwob, Żywoty urojone i inne prozy, przeł. Wincenty Korab-Brzozowski, Bronisława Ostrowska, Zenon Przesmycki-Miriam, Leon Schiller, posłowiem opatrzył Jan Gondowicz, PIW, Warszawa, 2016, 315 s.

O Schwobie pisali m.in.: Jan Gondowicz, Archiwariusz, „Nowe Książki” 2014, nr 12; w wersji rozszerzonej pod tytułem Archiwariusz. Z żywotów nieurojonych jako posłowie do Marcel Schwob, Żywoty urojone i inne prozy… Pozostałe eseje Gondowicza, na które się powołuję, można znaleźć w zbiorze Paradoks o autorze, Ha!art, Kraków, 2011. Cytat z dziennika E. Gouncourta podaję za: Edmund i Juliusz de Goncourt, Dziennik. Pamiętnik z życia literackiego, wybór i przekład J. Guze, PIW, Warszawa, 1988, s. 563. Zbiór esejów Jana Lorentowicza, Nowa Francya Literacka. Portrety i wrażenia, Warszawa, 1911 jest w Polonie. O Żywotach urojonych pisali: Jan Tomkowski w zbiorze Dom chińskiego mędrca. Eseje o samotności, PIW, Warszawa, 2000, oraz ostatnio Kamil Piwowarski, Na marginesach Żywotów urojonych Marcela Schwoba, „Literatura na Świecie” nr 05-06/2017 (550-551), s. 353-361. O palimpsestowym charakterze utworów Schwoba na przykładzie Kasi Koronczarki z Żywotów urojonych pisała niedawno Eliza Kącka, Villon w Teatrze Nadinterpretacji, „Tekstualia”, nr 1 (48) 2017. Natomiast o Krucjacie dziecięcej Schwoba w kontekście podejmującej ten sam temat powieści Bramy raju Jerzego Andrzejewskiego pisał Wacław Forajter, Pasje. Inna próba lektury „Krucjaty dziecięcej” Marcela Schwoba i „Bram raju” Jerzego Andrzejewskiego, „Pamiętnik Literacki”, z. 1/2016. Wiele informacji biograficznych i bibliograficznych oraz zdjęć zawiera witryna internetowa (w języku francuskim) poświęcona postaci i twórczości Marcela Schwoba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz