Grandville to pseudonim artystyczny, którym posługiwał się Jean-Ignace-Isidore Gérard (1803–1847). Gdy tworzył swe najbardziej niepokojące, fantasmagoryczne i oniryczne dzieło Un Autre Monde, był już uznanym grafikiem, ilustratorem i karykaturzystą. Miał na koncie współpracę z takimi czasopismami jak: „La Caricature”, „Charivari”, „Le Silhouette” oraz „L’Artiste”. W latach 1840-1842 wydał Sceny z życia prywatnego i publicznego zwierząt, swoją najbardziej znaną książkę. Jego oprawa graficzna do Podróży Guliwera, Przypadków Robinsona Crusoe czy bajek Lafontaine’a (o nich już pisałem tutaj) należy do klasyki ilustracji książkowej. To właśnie Grandville obok Gustave’a Dorégo przyczynił się do jej artystycznej emancypacji i stworzył w XIX wieku podwaliny pod jej rozwój w kolejnych dekadach.
Balzak, który nie cenił ilustracji książkowej i patrzył z niepokojem na jej ekspansję, dostrzegał w twórczości Grandville’a zagrożenie dla dominacji słowa pisanego i pozycji pisarza. Baudelaire porównywał ją do „pokoju, w którym bałagan został systematycznie zaaranżowany” i ten bałagan go przerażał. Walter Benjamin z kolei zachwycał się Grandvillem i wzmiankował go w kontekście swych rozważań o narodzinach kultury konsumpcji i reklamy oraz fenomenie wieku XIX jako snu. W pewnym miejscu Pasaży znajduje się notka, że Grandville pod koniec życia popadł w obłęd, ale podobnie jak historia z żółwiami, o której pisałem tutaj, jest to informacja niepewna.
Jednak jeśli zagłębimy się w dziwaczny, niesamowity i niepokojący świat rysunków Grandville’a, przyznamy, że w uwadze Benjamina może być coś na rzeczy. W eksploracji dziedziny snu, marzenia, fantasmagorii poszedł Grandville dużo dalej niż jego współcześni i to na długo przed Freudem i surrealistami. Ci ostatni zresztą nie kryli swej fascynacji artystą i powinowactw z jego sztuką. Pierwsze po ponad wieku faksymilowe wznowienie Un Autre monde z 1963 ukazało się z przedmową Maxa Ernsta i było uzupełnione jego grafiką.
„Cechy, które stanowią wspólny mianownik dla prac graficznych Grandeville’a, – pisze Anita Wincencjusz-Patyna w artykule Czterej panowie ilustratorzy, nie licząc zwierząt („Quart. Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego” 2(8) 2008) – to przede wszystkim niezwykła sugestywność nawet najmniej prawdopodobnych wizji, humor bardzo wysokiej próby, elementy oniryzmu, znamiona surrealizmu wynikające nie tylko z oryginalności pomysłów, ale także z odwagi w dokonywaniu mariażów między postaciami ludzkimi a przedmiotami. Niespożyte bogactwo fantazji przenosi nas nieustannie w zaiste „inny świat” rządzący się teoretycznie znanymi prawami, lecz na każdym kroku zaprzeczający posiadanemu przez nas doświadczeniu. O ile już uporamy się z bohaterami o sylwetkach ludzi i głowach zwierząt, czeka nas nie lada wyzwanie, bo na scenę wkraczają sylwetki o proporcjach podyktowanych wymiarami pogrzebaczy, parasoli, cyrkli, wiecznych piór, postaci wyposażone w miechy, monstrualnej wielkości pojedyncze oka, stalówki w miejsce głów. Kolejny „chwyt” z repertuaru absurdalności to personifikacje. W tej nierealnej, a dziwnie prawdziwej rzeczywistości imbryki się złoszczą i stają do potyczki z kociołkiem, grzyby, warzywa i kwiaty naradzają się, a wytworne stroje samodzielnie oddają się eleganckim przechadzkom. Nieograniczona niczym fantazja, która pozwalała śledzić bohaterów także z najmniej spodziewanych punktów widzenia, dodatkowo udziwniała pozornie dobrze znany świat.”
Częstym motywem rysunków Grandville’a jest odwrócenie ról. Tak jak na ilustracji zatytułowanej Les poissons d’avril.
Tu ryby znajdują się na brzegu, a ludzie w wodzie. To ryby trzymają wędki z zawieszoną na żyłkach przynętą: kosztownościami, biżuterią, winem, tytoniem, orderami i zaszczytami, którą kuszą postacie ludzkie o wykrzywionych karykaturalnie twarzach i wyciągniętych pożądliwie w górę rękach. Imponujący jest ładunek krytycyzmu wobec społeczeństwa, wobec komedii ludzkiej, wobec marności ludzkich pragnień, tkwiący w tym rysunku. Dostrzegłem go jednak dopiero później, bo w pierwszej chwili uśmiechnięta ryba z wędką przypomniała mi w gwałtownym rozbłysku pamięci inny obrazek wielokrotnie oglądany w dzieciństwie – psa Pifa i tę oto historyjkę.
To pasjonujące kiedy ten sam motyw pojawia się w głowach dwóch różnych artystów z odległych epok i trafia pod ich piórem czy pędzelkiem na papier i do książki. Zwłaszcza, że obraz inwersji ryby w rybaka pojawiał się już dużo wcześniej, przed Pifem i przed Grandvillem.
W Internecie na portalu Public Domain Review trafiłem niedawno na wydaną w 1882 roku książkę, będącą kompilacją pochodzących z XVIII wieku broszurek, zwanych po angielsku chapbooks. Drukowane w ogromnych nakładach na niskiej jakości papierze, były sprzedawane przez wędrownych handlarzy i cieszyły się w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii od końca XVII wieku aż do epoki wiktoriańskiej dużą popularnością. Jeśliby szukać ich odpowiednika u nas, to byłaby to zapewne tzw. literatura odpustowa albo jarmarczna, przy czym ta zawierała głównie treści religijne, a w chapbooks znajdziemy baśnie, popularne legendy, wiersze, ballady, czy uproszczone wersje wielkich dzieł literatury, jak historia Rolanda, Don Kichota, czy utwory Szekspira.
Jedna z broszurek przedrukowana w tej książce nosi tytuł The World Turned Upside Down or The Folly of Man, Exemplified in Twelve Comical Relations upon Uncommon Subjects i zawiera krótki poemat oraz kilkanaście surowych drzeworytów przedstawiających świat na opak, w którym tradycyjne role przypisane ludziom i naturze zostały odwrócone: wół powozi tu bryczką ciągniętą przez ludzi, kobieta nosi sztucer i szablę, a mężczyzna niańczy dziecko, kurczak z królikiem pieką kucharza na rożnie etc. Jest też obrazek przedstawiający rybę trzymającą na wędce rybaka.
Źródło: Public Domain Review |
Czy Grandville znał tę broszurkę? Czy radziecki rysownik Wladimir Sutiejew, autor przygód Pifa, inspirował się ilustracją Grandville’a? A może oglądał ją niegdyś i później przywołał z zakamarków pamięci? Niewykluczone, ale też zupełnie nie do udowodnienia. Sprawa jest zresztą bardziej skomplikowana, bo akurat Sutiejew nie wymyślił Pifa, tylko go przerysował. Oryginalne przygody psa Pifa, kota Herkulesa i ich państwa: Cezarego (zwanego Tontonem), pani Agaty oraz Dudu były dziełem José Cabrero Arnala i zaczęły się ukazywać w 1948 roku na łamach dziennika komunistycznego „L’Humanité”, najpierw w postaci kilkurysunkowych historyjek – „pasków”, a później odrębnego komiksu. Dociekanie na ile dwa zeszyty autorstwa Sutjejewa opublikowane u nas w 1976 roku przez wydawnictwo „Progress” i zaczytane przeze mnie do stadium rozpadających się pojedynczych stron, opierały się na rysunkach i historyjkach Arnala, pozostawiam komiksowym maniakom. Ale, jeśli przygoda Pifa na rybach jest po prostu przerysowana z któregoś z oryginalnych „pasków” z „L’Humanité”, to wtedy u Arnala, a nie Sutiejewa domyślać by się należało ewentualnej inspiracji Grandvillem.
Kolejny przykład to skrzat-błazen z winiety rozpoczynającej Un Autre monde Grandville’a. Stoi on na rękach w prześwicie płotu prowadzącym na pola ograniczone na horyzoncie linią wzgórz. Słupy po obu stronach przejścia zakończone są antropomorficznymi szpikulcami wpatrującymi się w oglądającego ponurym wzrokiem. Po lewej stronie, oparty o żerdź płotu, stoi klucz nadnaturalnych rozmiarów. Na przywiązanej do niego wstążką etykiecie widnieje monogram: II. G., który można rozszyfrować jako inicjały autora (J.J. Grandville). Czy to klucz do tytułowego „innego świata”, do którego zdaje się zapraszać diabelski goblin z dzwoneczkami przyczepionymi do długich, sterczących włosów i różnych części stroju błazna? To świat na opak, więc i skrzat patrzy na nas z pozycji „do góry nogami” i uśmiecha się szyderczo.
Ten demoniczny goblin przypomniał mi innego skrzata, którego rysunki oglądałem setki razy jako pięcio- czy siedmiolatek. Sięgam do stosu enerdowskich książeczek wydanych przez Der Kinderbuchverlag w Berlinie w drugiej połowie lat 70. w języku polskim. Każda liczy po kilka twardych tekturowych stronic z kolorowymi ilustracjami. Kasia jedzie do babci, Cyrk, historia myszy budującej dom, z której dowiedziałem się, że konie śpią na stojąco oraz moja ulubiona – baśń braci Grimm O złośliwym skrzacie ilustrowana przez R. Grube-Heinecke wydana w 1977 roku. Na okładce „uwaga dla kupujących: książeczka powinna zachęcić dzieci w wieku przedszkolnym do opowiedzenia treści bajki przy pomocy obrazków. Dla lepszego zrozumienia polecamy jednak przeczytać najpierw jej tekst”.
Przeczytajcie zatem, przeczytajcie, niech to będzie, jak była dla mnie, okazja i zachęta do sięgnięcia po tom baśni braci Grimm, na przykład w wydaniu z 2009 roku (wydawnictwo Media Rodzina) ze wspaniałymi ilustracjami czeskiego artysty Adolfa Borna.
Ja tylko na koniec powiem, że z rysunków R. Grube-Heinecke najbardziej lubiłem ten, na którym wysłaniec królowej, dzielny młodzieniec w zielonym stroju, podgląda i podsłuchuje skrzata w jego kryjówce. Chata wydrążona w pniu drzewa jest jakby zawieszona w powietrznej przestrzeni, z okienek i spomiędzy suchych konarów spoglądają sowy, koty, złowrogo łypią pojedyncze oczy, a w górze blady księżyc prześwieca przez nagie gałęzie. Skrzat tańczy dziko nad ogniskiem i nie podejrzewając, że go ktoś może podsłuchiwać śpiewa:
„Dziś piekę, warzę jutro sprzątnę ładnie,
Potem zabiorę dziecko królowej.
Ach! Jak się cieszę, że nikt nie odgadnie,
że najzwyklejszym skrzatem mnie zowią.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz