czwartek, 18 stycznia 2018

O Ludwiku Fiszerze i „Bibliotece Groszowej”

Pierwszą część wydanych w 1959 roku Wspomnień starego księgarza Ludwika Fiszera (1890-1962) wypełniają głównie wiadomości o działalności przedsiębiorstw księgarskich i wydawniczych autora oraz informacje o rynku książki w Polsce na początku XX wieku. W drugiej części Fiszer snuje już dużo swobodniejszą opowieść, w której poznajemy go jako warszawskiego bon vivanta, bywalca kawiarni i dansingów, zaprzyjaźnionego z legendarnym Francem Fiszerem oraz ze Skamandrytami, zwłaszcza Janem Lechoniem, o którym opowiada kilka anegdot, np. tę o czekoladkach: „Któregoś dnia poszedł [Lechoń] do centralnego sklepu Wedla na ul. Szpitalnej i zapytał, czy mają czekoladowe alfabety.


Na twierdzącą odpowiedź ekspedientki poprosił o 5 liter O, 8 liter N i 12 liter Z. Ekspedientka oświadczyła mu na to, że na składzie posiadają tylko komplety abecadeł, ale na żądanie mogą w ciągu dwóch dni przygotować żądane przez niego litery. Po dwu dniach Lechoń zgłosił się po odbiór zamówionych liter. Obejrzał je i z niesmakiem odrzucił twierdząc, że krój liter mu nie odpowiada. Przedstawiono mu inne wzory. Lechoń zdecydował się na jeden z nich i po trzech dniach znów zgłosił się do Wedla. Czekoladowe litery były przygotowane zgodnie z jego życzeniem. Lechoń obejrzał je z zachwytem oświadczając, że to jest to właśnie, o czym marzył, po czym uregulował należność. Kiedy ekspedientka chciała mu je zapakować, oświadczył ku jej zdziwieniu: – Nie potrzeba, zjem na miejscu.”

Warszawski rozdział działalności Ludwika Fiszera rozpoczął się w 1911 roku, gdy księgarz przeniósłszy się do stolicy z Łodzi, kupił założoną jeszcze w połowie XIX wieku księgarnię E. Wendego. Jej siedziba mieściła się wówczas w tzw. kamienicy Beyera na rogu ul. Królewskiej i Krakowskiego Przedmieścia. Była to księgarnia par excellance naukowa, specjalizująca się w wydawnictwach technicznych i medycznych oraz naukach ścisłych. Humanistyki i beletrystyki oferowała mało, a jeśli już, to były to głównie powieści francuskie w oryginale. Znajomość języka francuskiego wśród elit czytających była wtedy powszechna, więc tłumaczenia – wyjaśnia Fiszer – miały słabe powodzenie, gdyż publiczność kupowała bieżącą literaturę w oryginale. Sytuacja ta nie odwiodła jednak najwyraźniej Fiszera od wydawania tłumaczeń z francuskiego, bo właśnie w założonym przezeń w 1920 roku wydawnictwie Ignis, ukazały się Żywoty urojone Marcela Schwoba w przekładzie Leona Schillera, o których niedawno pisałem.

Do księgarni na Krakowskim Przedmieściu 9 zaglądali luminarze nauki i kultury: Samuel Dickstein, Erazm Majewski, Aleksander Neumann, Ignacy Chrzanowski, Szymon Askenazy. Księgarze przeważnie znali swych klientów osobiście i „ruch frontowy”, jak to określa Fiszer, był niewielki. „Główny obrót – pisze – osiągało się z nowości wysyłanych klientom do przejrzenia z prawem zwrotu w ciągu dziesięciu dni. Ten system był wygodny dla klientów, szczególnie jeśli chodzi o książki naukowe w obcych językach. Nikt nie potrzebował kupować książek „na ciemno”.”

Podobny proceder, jak sobie przypominam, opisał Jerzy Stempowski w eseju Corona Turrita (Z dziennika podróży do Włoch): „Kiedy – jako 19-letni student – przyjechałem do Monachium, księgarz, u którego kupiłem tam pierwszą książkę, przyglądał mi się przez chwilę uważnie, po czym podał rękę i powiedział – Ma pan u mnie 25 % rabatu. Proszę mnie zorientować w pańskich zainteresowaniach, a będę panu przysyłał 30 książek miesięcznie do przejrzenia. Zatrzyma pan, co się panu podoba, a rachunki będziemy regulowali miesięcznie. (…) Od tego czasu byłem przez długie lata przyjacielem wszystkich dalszych księgarzy i bukinistów. Każdy z nich poznawał mnie od pierwszego wejrzenia. Przypuszczam zresztą, że byłem dobrym klientem. Kupowałem książki, których niełatwo się pozbyć z magazynu, nie targowałem się nigdy, ale też bardzo rzadko płaciłem cenę katalogową”. Nie sądzę by system opisany przez Fiszera i Hostowca funkcjonował również dzisiaj w przypadku klientów indywidualnych, natomiast z doświadczenia zawodowego wiem, że ciągle korzystają zeń biblioteki, głównie naukowe i specjalistyczne.

Kogo interesuje historia książki, we wspomnieniach Fiszera znajdzie sporo ciekawych uwag i wiadomości. Np. o tym, że na przełomie XIX i XX wieku książki angielskie i niemieckie były wydawane niemal wyłącznie w oprawie (tj. w twardych okładkach), natomiast francuskie przeważnie w broszurze. Wynikało to z odmiennego podejścia do roli książki i postrzegania jej obecności na rynku czytelniczym. Wydawcy francuscy stawiali na oszczędność i wychodzili z założenia, że nabywcę interesuje przede wszystkim treść, a nie szata graficzna czy trwałość i solidność formy wydawniczej. Fiszer pisze o latach przed I wojną światową, ale zaobserwowana tendencja utrzymała się w jakimś stopniu do dzisiaj.


W 1912 Fiszer rozpoczął też działalność wydawniczą księgarni Wendego, co było powszechną praktyką w tej branży – księgarze bywali również wydawcami. „Większość wydawałem do spółki z Altenbergiem” – pisze. To w tej właśnie spółce, z lwowskim księgarzem Alfredem Altenbergiem, zrodził się pomysł stworzenia pisma społeczno-kulturalnego, które miało pobić ówczesną konkurencję. W styczniu 1914 roku ukazał się pierwszy numer miesięcznika „Życie Polskie”, o którym już wcześniej pisałem. Niestety jego żywot był krótki, „numer sierpniowy – pisze Fiszer – już się nie ukazał z powodu wybuchu wojny. Cały nakład zaginął gdzieś pomiędzy Krakowem a Warszawą”. Pismo było świetnie redagowane przez Stanisława Dzikowskiego i miało wysoki poziom edytorski, zebrało też grono wybitnych autorów, „nawet Sienkiewicz – chwali się Fiszer – pozwolił nam zamieścić swój artykuł o znakomitej książce prof. L. Kubali Wojny szwedzkie”.

Po I wojnie Fiszer rozwinął działalność wydawniczą zakładając w 1920 roku z grupą działaczy PPS (m.in. Tadeuszem Hołówką, przyjacielem i współpracownikiem H. Józewskiego, jednym z twórców tzw. „ruchu prometejskiego”) wydawnictwo Ignis. W latach 1920-24 publikowało ono tomiki Skamandrytów i wydawało programowe pismo grupy „Skamander”. W Ignis, jak już wspomniałem, w 1924 roku ukazały się też Żywoty urojone Marcela Schwoba w przekładzie Leona Schillera.

We wspomnieniach Fiszer sporo też pisze o napiętych, pełnych konfliktów i nieporozumień, relacjach między środowiskami zaangażowanymi w rynek książki: księgarzami, wydawcami, bibliotekarzami, krytykami i prasą. Cytuje obficie publicystykę poruszającą te problemy, np. głośny artykuł J. Parandowskiego Prasa wobec książki („Wiadomości Literackie” 17 maja 1925). Napięcia ujawniały się przy okazji rozmaitych, nawet błahych zagadnień, jak choćby kwestia egzemplarzy recenzyjnych. „Ażeby zahamować sprzedawanie egzemplarzy recenzyjnych na Świętokrzyskiej, wydawcy zaczęli stemplować takie egzemplarze specjalną pieczątką. Wielu krytyków obraziło się. Kiedyś – pisze Fiszer – zwrócił mi Lorentowicz sześciotomowe wydanie dzieł Moliera w przekładzie Boya, dlatego, żeby było taką pieczątką opatrzone, wraz z listem, w którym napisał m.in. „Proszę mnie uwolnić od prezentu, którego nie pożądam.”

Najbardziej na pieńku warszawscy wydawcy i księgarze mieli z antykwariuszami. Świętokrzyska i jej antykwariaty to w opowieści Fiszera istny szwarccharakter. Tamtejsi antykwariusze są przezeń oskarżani o paserstwo i partactwo. „Wydawcy stołeczni – pisze – musieli walczyć z plagą kradzieży książek. Wielu antykwariuszy ze Świętokrzyskiej uprawiało niemal zawodowo paserstwo. Wieczorem po zamknięciu wielkich księgarń czatowali na ulicy na wychodzących młodych praktykantów, namawiając ich do wynoszenia z księgarni po paltem książek i sprzedawania ich na Świętokrzyskiej. To właśnie skłoniło wydawców, którzy byli jednocześnie właścicielami największych księgarń, do nieekspediowania antykwarniom normalnego sortymentu. Łudzili się, że ułatwi im to wykrywanie składów paserskich. Policja carska na żądanie wydawców przeprowadzała częste rewizje, nawet w prywatnych mieszkaniach właścicieli antykwariatów, ale tylko w nielicznych przypadkach udało się dowieść, że towar pochodzi z kradzieży, gdyż funkcjonariusze policji byli przekupywani przez paserów.” 

Obraz ten, podejrzewam, że nieco przerysowany, kłóci się z romantycznym wizerunkiem krainy antykwariatów na Świętokrzyskiej, który kiedyś opisałem. Coś jednak było na rzeczy. W czasopiśmie „Ogniwo”, którego skądinąd jednym z redaktorów był Stanisław Stempowski, w numerze 3 z 1904 roku znalazłem następujący opis pomysłowej kradzieży książek w jednej z warszawskich księgarni: „Przed paru dniami w księgarni Gebethnera i Wolffa zauważono systematyczną kradzież bardzo wartościowych książek oprawnych. Zawiadomiona o kradzieży policja wykryła, iż księgarnię często odwiedzał młodzieniec Edmund Z. w uniformie szkoły technicznej, który zwykle kupował jaką tanią książkę, a zabierał po kryjomu kosztowniejszą, jak np. album Mickiewicza w cenie rb. 25 itp. Młodzieńca tego ujęto. Przyznał się on do kradzieży i wskazał księgarzy, którzy od niego skradzione książki nabywali. Część owych książek odebrano. Właściciele stratę swoją obliczają na rb. 600. Nabywców skradzionych książek: Kownera, Ajdlera, Klajnsingera i Klajzenberga pociągnięto do odpowiedzialności.”

W połowie lat 20. na skutek niesprzyjającej koniunktury gospodarczej oraz kilku nietrafionych posunięć wydawniczych, przedsiębiorstwa Fiszera popadły w tarapaty. Aby ratować sytuację, wymyślił on serię tanich książek sprzedawanych pojedynczo i w prenumeracie – słynną „Bibliotekę Groszową”. Okazał się to strzał w dziesiątkę. „Książki po 95 groszy – pisze – miały olbrzymie powodzenie i nakłady ich osiągały rekordową, jak na ówczesne stosunki, cyfrę 60 tysięcy egzemplarzy”. Z autorów obcych w serii publikowano dzieła Londona, Conrada, Shawa, Kiplinga, Dickensa, Maupassanta, Stevensona i wielu innych; z pisarzy polskich – utwory Kraszewskiego, Dygasińskiego, Sieroszewskiego, Grubińskiego czy Winawera.

O „Bibliotece Groszowej” pisze Piotr Rypson w książce Nie gęsi. Polskie projektowanie graficzne 1919-1949: „Kierowana przez Ludwika Fiszera „Biblioteka Groszowa”, z siedzibą w Warszawie przy ulicy Moniuszki 11, proponowała jedną książkę na tydzień za cenę dziewięćdziesięciu pięciu groszy. Wydawano około pięćdziesięciu tytułów rocznie; ich cena w prenumeracie była jeszcze niższa. Był to również dobry sposób na radzenie sobie przez wydawnictwo z rosnącą inflacją. Ponadto czytelnikom oferowano „Magazyn Biblioteki Groszowej” o „szybkim” tytule „nHP” w cenie dwudziestu pięciu groszy, w którym znajdowali krótkie opowiadania, humor rysunkowy i reklamy kolejnych kilkuset tomów Biblioteki. Sprzedaż ułatwiała sieć kiosków miejskich i księgarń „Ruch” na stacjach kolejowych, wspólne przedsięwzięcie znakomitych wydawców i księgarzy Jana Gebethnera i Jakuba Mortkowicza, rozwijające się od 1918 roku. Na książkach umieszczono charakterystyczny znak wydawniczy, nawiązujący do rewersu nowo bitej monety zaprojektowanej przez Wojciecha Jastrzębowskiego. W okresie dwudziestolecia wydano ponad siedemset tytułów.

(…) Dla rywalizujących wydawców istotna była okładka, znak rozpoznawczy książeczek, które miały zbliżony format. Wnętrze tomików drukowane było bowiem na lichym papierze i tanim sposobem- Do tej szybkiej, seryjnej pracy projektowej zatrudniano młodych, wybijających się grafików – każde wydawnictwo starało się utrzymać wyłączność na prace swoich artystów. I tak dla „Biblioteki Groszowej” okładki projektowali przede wszystkim Tadeusz Gronowski, Stefan Norblin i Artur Horowicz. (...) Duża liczba zamówień sprzyjała rozwojowi warsztatu grafików – a jednocześnie stwarzała szansa debiutantom, jak Franciszce Weinlesównej. znanej później pod nazwiskiem męża, Stefana Themersona”.



Powodzenie „Biblioteki Groszowej” zachęciło naśladowców. Rypson wspomina o 500 seriach tanich wydawnictw książkowych, które pojawiły się w dwudziestoleciu. Były to w większości byty efemeryczne, niemniej jest to, przyznajmy, liczba imponująca. Na konkurencję (wśród której byli też, a jakże, antykwariusze ze Świętokrzyskiej) Fiszer wyrzekał: „Książki, wydawane przez pokątnych wydawców, były na pierwszy rzut oka podobne do moich. Klientela, o ile świetnie odróżniała czekoladki Wedla czy Fuchsa od czekoladek produkowanych przez partaczy, o tyle nie zwracała uwagi na firmy wydawnicze, produkujące „dziewięćdziesięciopięciogroszówki”.”

Głównym rywalem „Biblioteki Groszowej” było Wydawnictwo Biblioteki Domu Polskiego, które – jak pisze Rypson – „konkurowało ceną, bowiem kupując w prenumeracie kwartalnej książkę, nabywano ją początkowo już w cenie czterdziestu groszy, pojedynczo zaś – sześćdziesięciu pięciu groszy. Później na okładkach pojawił się już bezwstydnie znak dziewięćdziesiąt pięć groszy, co spowodowało spór sądowy między wydawcami o plagiat. Stałym prenumeratorom wydawca proponował na koniec roku dodatkowo „szafkę ozdobną, obliczoną na 100 książek”.”

Z takim marketingiem trudno było konkurować. W rzeczywistości kryzys firmy Fiszera był już zbyt głęboki i ostatecznie nawet „Biblioteka Groszowa” nie uratowałaby jej od bankructwa. „Znalazłszy się w sytuacji bez wyjścia – podsumowuje Fiszer – 15 stycznia 1928 roku księgarnię zamknąłem i ogłosiłem upadłość firmy „Ignis-Wende””. W ten sposób ważny rozdział w historii polskiego księgarstwa został zamknięty.

W 1929 roku Fiszer wyjechał na cztery lata do Brazylii. Po powrocie, w latach trzydziestych i w czasie okupacji imał się różnych zajęć związanych z handlem książkami, prowadził antykwariat na Mokotowskiej, później płatną wypożyczalnię, później księgarnię przy Marszałkowskiej, ale nie wiodło mu się. Były to lata borykania się z nędzą – pisze. Nie zniechęciło go to bynajmniej do księgarskiego fachu i był jednym z tych, którzy odbudowywali rynek książki w Polsce po 1945 roku. Halina Pfeiffer-Milerowa na stronie internetowej Stowarzyszenia Księgarzy Polskich wspomina:

„Z mniejszych warszawskich księgarń najwcześniej rozpoczął działalność, bo już w lutym 1945 roku, Ludwik Fiszer w swoim dawnym lokalu, niewiele zniszczonym, przy ul. Marszałkowskiej 58. Przypominam sobie, jak spotkaliśmy się na wielkim targowisku przed hotelem „Polonia” (Aleje Jerozolimskie, róg ul. Marszałkowskiej, niedaleko ruin dworca kolejowego Warszawa Główna). Ja szukałam szczotki do zamiatania, a pan Lunio (tak nazywali go przyjaciele) oczywiście szukał książek. Wśród warszawskiej biedoty wyglądał jak postać z innego świata: w meloniku na głowie, trzymając w zębach resztki tlącego się papierosa, w ramionach niósł już około ośmiu woluminów.” W 1953 roku Fiszer został kierownikiem antykwariatu „Domu Książki” na Starym Mieście i pozostał na tym stanowisku aż do śmierci w 1962 roku.

Ludwik Fiszer, Wspomnienia starego księgarza, Czytelnik, Warszawa, 1959. Szczegółowy biogram L. Fiszera autorstwa W. Kotowskiego znajduje się w I tomie Słownika pracowników książki polskiej, pod red. I. Treichela, Warszawa, 1972, s. 226-227.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz